Artykuły

Nienasycony "serializm"

Nie lubię teatru w telewizji. Nie lubię telewizyjnych serialów. Ale nie mogę przeoczyć wpływów telewizji na społeczeństwo i na jego upodobania artystyczne, nie mogę być głuchy i ślepy na zastraszające powodzenie serialów. Wyrazem takich wpływów jest dla mnie ostatnio niepomierny sukces widowiska Teatru Starego w Krakowie "Z biegiem lat, z biegiem dni" zorganizowane go przez Andrzeja Wajdę na podstawie scenariusza Joanny Olczak-Ronikier.

To widowisko monstre, trwające 7 godzin, pokazane również w Warszawie na XIV WST, obrosło już grubą skorupą recenzji, które aż trochę przygniotły samo przedstawienie. Jeżeli więc raz jeszcze powracam do niego, to nie po to, by powtarzać pochwały czy mnożyć uwagi krytyczne - jednych i drugich nie brakowało, choć pochwały wzięły górę - lecz aby zwrócić uwagę na pionierską poniekąd rolę tego spektaklu. I wskazać na praktyczne konsekwencje, jakie ze sobą niesie, a w każdym razie nieść może.

Widowisko ma swoje wady, wynikające z rozchwiania i momentów nieporadności scenariusza, i ma swoje mielizny, powstałe z niedostatków aktorskiego wykonania. Nie znaczy to, by scenariusz był chybiony, a aktorzy w sumie słabi. Przeciwnie! Scenariusz Olczak-Ronikierowej utrafił, chcąc czy nie chcąc, w konwencję serialu, większość ról była świetna, w kilku przypadkach zasługująca na nazwę kreacji (obie matki rodów: Chomińska - Izabela Olszewska i Dulska - Anna Polony, "szalona Julka" Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Juliasiewiczowa z Chomińskich Ewa Ciepiela, a w epizodach m.in. Dulski-Bińczycki, Fikalski - Stuhr, Przybyszewski - Święch). Chodzi jednak o pewne prujące się fastrygi i sporo ról drugoplanowych, ale ważnych. Niemniej powstało widowisko sugestywne i jedyne w swoim rodzaju. Co powiedziawszy, mogę już swobodnie przejść do właściwego tematu, to jest do spojrzenia na spektakl krakowski jako na śmiałe i udane przeniesienie serialu telewizyjnego do teatru.

Serial telewizyjny jest wizualnym przedłużeniem prozy literackiej, dominuje w nim akcja w ciągłości czasu, biografizm, wielowątkowość, historia wielu ludzi, czasem w niejednym pokoleniu. Sztuka teatralna - a przy niej też filmowa - to jednorazowe dzieje Antygony, Hamleta czy Wujaszka Wani, to sztuka dramatyczna. Można ten schemat konstrukcyjny naruszyć sztuką nierealistyczną, nawet abstrakcyjną. Ale będzie to również jednorazowy i jednorodny ciąg zdarzeń, jak u Witkacego czy Becketta. Dramat jest dramatem, epika epiką, ich prawidła są z gruntu różne. Przerzuty epiki do filmu okazały swe ograniczone możliwości, tym bardziej - przerzuty do teatru. Filmowe czy teatralne adaptacje wielkich powieści to są wyciągi, wyimki z ogromnej całości, spreparowanie paru ledwie wątków spośród wielu, a najczęściej ograniczenie tylko do wątku jednego.

Temu ograniczeniu zaradził serial, który sprawdził się w telewizji i nawet nią owładnął. W filmie się nie sprawdził. Osiem serii "Władczyni świata" - i temu podobne tasiemce - to zamierzchłe czasy filmu niemego. Progów teatru - ze zrozumiałych właściwie względów - nie przekroczył serial w ogóle.

Aż teraz próba krakowska, teatralna powieść-rzeka na scenie. Czy jaskółka nowych prób i osiągnięć, czy też jednorazowy eksperyment, osamotniony i odosobniony? Nie podejmuję się przesądzać. Niewątpliwie powodzenie "Z biegiem lat, z biegiem dni" może być równie dobrze zaliczone na dobro zarysowującego się dopiero nowego typu widowiska teatralnego, jak zapisane na karb jednorazowego zainteresowania, wywołanego zaskoczeniem, niesionego uczuciami trochę snobistycznymi i "sportowymi" (porównania z maratonem). Wcale nie jest powiedziane, że analogiczna do krakowskiej saga Warszawy czy Łodzi zdobyłaby równie entuzjastycznych i wytrwałych widzów.

Zresztą nie chodzi o swoisty "rekord" wytrzymałości widzów (no i przede wszystkim aktorów). Przecież można by taki serial podzielić na parę wieczorów - jak się to praktykuje w telewizji, i jak też postąpiła z gigantem Wajdy dyrekcja Teatru Starego. Rzecz w tym, że widowisko typu serialu chwyciło i w teatrze, że ukazanie na żywo epiki, dziejów rodziny, czy paru rodzin na tle zmieniającego się obrazu przemian społecznych, obyczajowych, całego stylu życia, a więc i przemian zewnętrznie dekoracyjnych - wciągnęło widza i skłoniło do poświęcenia mu paru wieczorów pod rząd.

A więc co ewentualnie dalej z takimi serialami w teatrze? Powtarzam: niczego nie przesądzam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji