Artykuły

I kto tu jest Bogiem?

"Jerry Springer. The Opera" w reż. Jana Klaty w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Klata w swoim spektaklu nie zajmuje się ofiarami słynnego "Jerry Springer Show". Popularny program traktuje jak świątynię z fałszywym Bogiem.

"Jerry Springer Show" było zawsze moją zakazaną hotelową przyjemnością. Fascynowała mnie maestria manipulacji zaproszonymi do studia gośćmi, którzy najczęściej nie wiedzieli, w czym uczestniczą. Ważna była reakcja publiczności (w 90 proc. złożonej z Amerykanów z nadwagą z biednych dzielnic), która w finale osądzała bohaterów: ty debilu, grubasie, dziwko - idź się leczyć! Pomiędzy upchaną w studiu menażerią przechadzał się Jerry, zniesmaczony i zdystansowany pan w okularach, z miną "nie takie rzeczy już widziałem" i wygłaszał nieszczerym głosem finałowe przesłanie moralizatorskie. Bo przecież w "Jerry Springer Show" nigdy nie chodziło o naprawianie krzywd i triumf prawdy. Tylko o show. Do dziś pamiętam przerażenie czarnoskórej nastolatki, od kilku lat z powodzeniem udającej chłopaka, zmuszonej przez Jerry'ego do wyznania swojej nieświadomej niczego narzeczonej, teraz i tutaj, na wizji, że jest tej samej płci co ona, że używała sztucznego członka, że cały czas ją oszukiwała. I widziałem, jak nadzieja i miłość tej drugiej dziewczyny, spodziewającej się chyba telewizyjnych oświadczyn, na jeden pstryk zmieniały się w nienawiść i obrzydzenie.

W analizie fenomenu Jerry'ego Springera ani opera Richarda Thomasa, ani Jan Klata jako reżyser jej polskiej wersji nie idą drogą empatii. Nie obchodzą ich psychologiczne koszty poniesione przez uczestników i widzów tego, niestety, prekursorskiego programu. Wolta polega na zestawieniu rozważań o granicach telewizyjnego show z kwestią religijną.

Akt pierwszy to sceniczna rekonstrukcja programu. Na scenie tańczy chór widzów, a zagubiony w musicalowej konwencji Wiesław Cichy jako Jerry zapowiada kolejnych bohaterów, którzy śpiewają o piętrowych zdradach małżeńskich, wyznają, na czym

polegają ich dewiacje. W akcie drugim postrzelony przez rozwścieczonego uczestnika show Jerry trafia do piekła, a Szatan (Konrad Imiela) nakazuje mu poprowadzenie debaty z udziałem Jezusa, Matki Boskiej, najważniejszego diabła i Boga. Dzięki pomocy Jerry'ego Szatan może zaśpiewać Jezusowi w twarz, żeby się "pierdolił na wieki" i zażądać od Boga przeprosin za wszystko. Ale wbrew przedpremierowym obawom nie ma w nich żadnego dymu i bluźnierstwa. Laicka publiczność wzruszy ramionami, wyobcowani na widowni katolicy zrozumieją intencję Klaty.

Bo spektakl wpisuje się w postrzeganie przez reżysera kryzysu społeczeństwa i kultury jako rezultatu krachu religijnego. Klacie nie chodzi o zapis lęku, że religia przegrała z telewizją. Bo przegrała także z grillem i galerią, z seksem i żelkami Haribo. Skoro nie ma Boga, bo ludzie w niego nie wierzą, nie ma też moralności, a sztuka zmieniła się w proceder manipulacji. To dlatego telewizyjne studio wygląda u Klaty jak nowa świątynia, z fałszywym Bogiem oraz podmienionymi wektorami dobra i zła.

Deklarował swego czasu Brecht: "Jak ciężko jest nie być dobrym". Showman Jerry od Klaty idzie jeszcze dalej i powiada: "Ocenianie ludzi z wyżyn moralności jest banalnie łatwe. Ja wybrałem trudniejszą drogę: z pełnym przekonaniem przechadzam się po moralnych nizinach". Klata odpowiada im obu: "Zgoda, ale pamiętajcie, że przyjdzie wam za to kiedyś zapłacić".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji