Artykuły

Człowiek zdetronizowany

"Życie seksualne dzikich" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z Nowego Teatru w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Praca antropologiczna jako podstawa scenariusza teatralnego? Współczesność lubi takie paradoksy. Przede wszystkim należy zadać pytanie, czy tekst stworzony przez Marcina Ceckę ma jakąkolwiek dramaturgię. Jej faktyczny brak wpływa na odbiór spektaklu, a zarazem stawia znak zapytania: czy to jeszcze teatr? Czy może raczej sceniczne dyskusje naukowe? Ktoś powie, że Rene Pollesch pisze własne dramaty w podobnym stylu. Nie można jednak zapominać, że niemiecki twórca definiuje swój teatr jako polityczny. A jak określić ,,Życie seksualne dzikich"? Właściwym określeniem byłoby: postmodernistyczny eksperyment z dużymi ambicjami. A wydaje mi się, że Garbaczewski doszedł do pewnej granicy. Co więcej, przekroczył ją, zawłaszczając sfery dotychczas sakralne.

Przedstawienie rozpoczyna się wraz z leniwym rytmem ,,I Don't Want To Set The World On Fire" zespołu The Ink Spots. Romantyczna ballada stoi w kontraście z zimną, pustą przestrzenią. Stos książek z lewej strony jest oddzielony od reszty scenografii przez rząd lamp. Centralnie ułożony prostopadłościan z wodą ma po swojej prawej blaszany barak. Najistotniejsza jest jednak Wyspa - konstrukcja z plandeki rozpostarta nad publicznością. W paru miejscach można zauważyć dwubarwną grafikę z rysami owcy. Dolly? Pasowałoby to do koncepcji twórców widowiska. Wchodzi dziewczyna w białej sukni, tajemnicza Ona (Justyna Wasilewska). Jest potomkiem niegdysiejszych ,,tubylców". Uwięziona w szarej strefie nie ma dostępu do świata ,,dzikich". Oscar, który ściska w dłoni, jest zapewne symbolem upadłej ludzkiej kultury. Znak konsumpcji? Urynkowienia sztuki?

Na filmie wyświetlanym na ścianie baraku obserwujemy wjazd autem Witkacego (Krzysztof Zarzecki) i Malinowskiego (Jacek Poniedziałek) do kraju ,,dzikich". Radzą, co dalej, ostatecznie wywiązuje się kłótnia, wskutek której Witkacy odjeżdża. Nawiązanie do autentycznego wydarzenia może wprowadzić nowe konteksty. To jednak zaledwie punkt wyjścia, który nie będzie miał później większego znaczenia. Malinowski wyrusza na samodzielne poznanie nieznanego mu świata. Na kolejnej projekcji filmowej staje w bramce na granicy strefy. Głos z głośnika mówi mu, by się rozebrał, bowiem za każdą próbą przejścia mechanizm uruchamia alarm. Całkowicie nagi badacz przechodzi w końcu przez próg, ale słyszy za to ,,Twoje ciało należy już do nas". Świat ,,dzikich" jest u Garbaczewskiego światem wcale nam tak nieznanym. Przynajmniej do tego próbuje nas przekonać. Tubylcy-androidy zawłaszczają całkowicie uwagę Malinowskiego. Sposób ich mówienia jest nerwowy, urywany. Mają ciała i czucie, zapewne nie posiadają duszy. Naukowiec mówi o ,,białych plamach" na mapie świata, których już nie ma. Należy więc spojrzeć w przyszłość. Napotyka pierwszego humanoida (Sebastian Łach). Próbuje ciągnąć go za język. Ten od dukania szybko przechodzi do płynnej wymowy. Dlaczego? Miał zakodowane wzorce? Ale skąd? Czemu tak uparcie wypowiada słowo ,,tabu"? Temat języka został podjęty w sposób bardzo nieprzemyślany. Dialektyka postaci polega na wymianie słowotoku, kolejnych napuszonych zdań. Malinowski podejmuje próbę ,,uczłowieczenia" androida przez podanie mu Oscara i zmuszenie do przemowy przed widzami. Czy badacz ma w tym jakiś cel? Na pewno wszystkie działania naukowca w tym przedstawieniu są absolutnie sprzeczne z metodami jego pierwowzoru. Prawdziwy Malinowski bardzo surowo stosował się do swojej metody obserwacji uczestniczącej. Jeśli Garbaczewski dokonuje tak znaczącego przesunięcia, to musi mieć to swój cel.

Niestety trudno dostrzec w tym Bronisławie kogoś więcej, niż żądnego wrażeń podglądacza. Ale nie takiego, jak Fryderyk z ,,Pornografii". Badacz ogląda świat ,,dzikich" z ciekawością. Tubylcy boją się przybysza. Twierdzą, że może ich zarazić. A mimo to podejmują próbę kontaktu. Jeden z humanoidów próbuje przesłać impulsy przez przyłożone do siebie dłonie. Autochtonom tego świata brakuje jakiegokolwiek określenia. Kogo bada Malinowski? Nas wszystkich? Siada na widowni i rozmawia z tego miejsca z androidami. Czyżbyśmy mieli znajdować się po obu stronach tej strefy? Ale dlaczego?

Zwyczaje i rytuały tej społeczności powiewają grozą. Dominika Biernat gra bezwolną dziewczynę, która staje się obiektem paraseksualnych ceremonii. Inny ,,dziki" tańczy dynamiczny taniec, który uruchamia dźwięki naokoło. Dzieci rodzą się jako mokre larwy, czołgające się po ziemi. Nie są jednak niczym innym jak maszynami. Autorytetów i wzorców już nie ma. Przyczyną tego zjawiska jest przepływ informacji, który urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Ta ,,sieć" to właśnie Wyspa, która wisi najpierw nad widzami, potem nad sceną. Ten szkielet żyje, szumi i porusza się. Samodzielna istota? Wszystkie androidy są tylko procesorami, które przekazują sobie zakodowane cechy. Związki? Jest tylko energia. Znikła logika, jako wytwór ludzkiego umysłu. Malinowski wtapia się w to uniwersum przez kontakt z humanoidką. Dokonuje kolejnego eksperymentu - każe dwójce androidów kochać się. Rozbiera ich, po czym wskazuje pozycje seksualne. Tymczasem przerażona twarz Zarzeckiego woła do publiczności z ekranu, że pragnie ,,świata bez kabli". ,,Informacja jest rzeczywistością, a rzeczywistość jest mniej ważna od informacji" - cedzi słowa ,,dziki". Daremne próby powrotu do człowieczeństwa bez ,,sieci" wywołują przemoc i rozpacz. Tej konstatacji brakuje jednak odpowiednich przesłanek. Androidy są już pozbawione uczuć. Jak można je wzbudzić? Jak humanoidy mogą docierać do swej utraconej tożsamości? Przez emocje? Ale żeby je odczuwać, trzeba najpierw do nich dotrzeć. Coś nie narodzi się z niczego. Garbaczewski stawia znak równości między Malinowskim (i widzami) a ,,dzikimi".

Naukowiec zostaje przyjęty do tego świata przez odrażający rytuał. Obyczaj, którego staje się uczestnikiem, przypomina formę pośrednią między ślubem a inicjacją. Czerwona suknia Biernat zlewa się z okrzykiem bólu badacza, który przyciśnięty do szyby baraku zostaje ,,oczyszczony" z ,,gnijącego", z kości. Nie wiadomo, jak to działa. Istotne jest, że wprowadza to Malinowskiego do lokalnej społeczności. To tak usuwa się człowieczeństwo? Przez analny gwałt? Następuje potem zbiorowa kąpiel. Neofita w tym społeczeństwie tapla się w wodzie wraz z rytualną matką i jej dziećmi. Ten schizoidalny zwyczaj przerywa pojawienie się Oscara, który strzela do jego uczestników. Jedynie badaczowi udaje się przeżyć. Wyrywa broń napastnikowi i zabija go. Oscar przed śmiercią mówi jeszcze: ,,Zabiłem ich już trzeci raz". Boi się sklonowania. Wyraźna wizja przyszłości uderza w tej scenie z całą swą grozą. Szybko zostaje ona przerwana przez wyjście ,,trupa" z pożegnalnym ,,Gracias".

Równolegle do tej historii rozwija się kontakt Dziewczyny (Wasilewska) i innego androida (Piotr Polak). Ich spotkania to stopniowe przełamywanie barier. Najpierw humanoid boi się przejść przez granicę z lamp. Za każdym razem, gdy przechodzi na drugą stronę, światła gasną. W końcu jednak zyskuje bardziej uczłowieczone cechy. W ten sposób nawiązuje się dziwna sympatia. Dziewczyna każe mężczyźnie przypominać sobie klisze z przeszłości. To one mają nadać upragnioną ludzką tożsamość. Uczynić go ,,widzialnym". Ma to zrobić także trening z jajkiem. Android trzyma je w dwóch palcach jednej dłoni, by nie pękło. Symbol życia został ustawiony w kontekście ,,uczenia się" na nowo własnej świadomości. Nieudana próba zbliżenia seksualnego wyklucza fizyczne podobieństwo obojga. A mimo to wybiegają jak para nastolatków za kulisy, by ,,pójść na spacer".

Epilogiem całego spektaklu jest sekwencja spotkania trzech postaci. Malinowski już po powrocie z wyprawy rozmawia przy śniadaniu z Witkacym i Chwistkiem (Polak). Czytają oni właściwie fragmenty dialogów przyniesione przez służącego. Jest już po I wojnie światowej. Takiego spotkania de facto nie było - naukowiec i twórca ,,Szewców" zerwali kontakt wcześniej. Deliberowanie intelektualistów przy stole nie dotyka żadnych istotnych spraw. Wybiegają myślami w przyszłość. W końcu decydują o zakończeniu spektaklu. ,,Wyłączyć to!" - wołają w stronę technicznych. Witkacy jeszcze powydurnia się trochę przed widzami. To znamienny przykład na dystans twórców. Misternie kreowane wizje i teorie rozbijają się o mur niepowagi. Ta scena jest chyba zabiegiem dramaturgicznym, który miał rozbić chaos i natłok sygnałów całego widowiska. Ale nawet w tym epilogu nie daje się uniknąć przegadania.

Garbaczewski jest epigonem Warlikowskiego. Poszczególne sytuacje są budowane nieraz tak samo, jak u dyrektora Nowego. Brutalne traktowanie humanoidki przywodzi na myśl ,,Poskromienie złośnicy". Inicjacja Malinowskiego jest w swoim charakterze łudząco zbliżona do rytuałów z ,,Bachantek". Jest wreszcie i nagość. Poniedziałek chyba już w każdym spektaklu musi chwalić się swoimi pośladkami. Problem polega na tym, że przedstawienie Garbaczewskiego jest dojmująco chłodne, zimne. Nagość u Warlikowskiego idzie w parze z poruszaniem emocji. Analityczno-ironiczne podejście twórcy ,,Odysei" wyklucza tę harmonię. W ten sposób kolejne sekwencje stają się popłuczynami po lewicowych ideałach. Fundamentalnym założeniem twórców było postawienie pytań o Innego. Czy każdy z nas jest ,,dzikim" dla drugiej osoby? Szansa opowiedzenia czegoś o ludzkości skończyła się rozteoretyzowaną czczą gadaniną. Nawet jeśli Garbaczewski stara się opowiedzieć o społeczeństwie sieci, informatyzacji życia, to powinien unikać klisz. Nadużywanie przekleństw wcale nie daje efektu komicznego. Nie zgadzam się wreszcie na wizję człowieka, jaką prezentuje reżyser. ,,Życie" opiera się na przebrzmiałych schematach o technicyzacji, która wykluczy emocjonalność. Tymczasem nie bierze się tu pod uwagę aspektów ludzkiej duchowości, humanizmu. I to mimo tego, że z androidów zdają się przebijać uczucia. Ale jakie one są, jeśli nie dotyczą tylko wyuczonych zachowań Dochodzi do upodmiotowienia jednostki, do odebrania autonomii. ,,Pójście na spacer" nie rozwiąże problemu upadku człowieczeństwa. Garbaczewski wbiega w zaułek, z którego nie potrafi wyjść. Teatr laboratoryjny doszedł w ten sposób do kresu swoich możliwości. Jak można w ogóle opowiadać o człowieku, skoro dokonujemy zanegowania samego pojęcia człowieczeństwa?

Poza Wasilewską nie ma też zadowalającego aktorstwa. Rozkrzyczany Zarzecki towarzyszy grającemu z charakterystyczną dla siebie manierą Poniedziałkowi. Pozostali stanowią tło, pole ,,badań" nad ciałem i językiem. Użycie w spektaklu kamery i filmów nie świadczy o tym, że jest to przedstawienie ,,postępowe". Metody zastosowania techniki są - poza Wyspą - bardzo konwencjonalne. Tyle mówi się o medialności tego rodzaju teatru. A przecież nic z tego nie wynika. Jedynie wizyjna muzyka Jana Duszyńskiego układa się w niepokojące kompozycje. Dochodzące jakby zza ściany dźwięki mogą stwarzać wrażenie, że dotykamy czegoś tajemniczego, ukrytego. Niestety, twórcy zdają się zachowywać jak Malinowski w wykonaniu Poniedziałka. Prowokacje idą w parze z całkowitym bezsensem ich wykonywania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji