Artykuły

Cudowne pierdol-to-zen

Są takie dni, w które ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. W takie dni pozostaje jedynie cieszyć się szczęściem innych ludzi, którzy mimo kryzysu są w stanie pozwolić sobie nie tylko na karkówkę, ale też na "Krzyk" Muncha za 120 milionów dolarów - pisze Michał Kmiecik w felietonie dla e-teatru.

Są takie dni, w które ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Takie dni, że jest zimno, brzydko, a słońce bierze sobie wolne od świecenia i to nie dlatego, żeby nie emitować więcej promieni słonecznych, z którymi gazy cieplarniane będą powiększać nam dziurę ozonową i topić lodowce, ale po prostu dlatego, że nawet jemu przestaje się chcieć cokolwiek.

Dni, w które budzi się człowiek ze świadomością tego, że to pierwszy dzień, od którego, jeśli wszystko pójdzie z planem (i to nie z jego planem, a czyimś innym), pracować będzie do 67. roku życia, ponieważ dopiero wtedy przeszedłby na emeryturę, gdyby rzecz jasna odprowadzał składki emerytalne i był w jakikolwiek sposób ubezpieczony zdrowotnie. A nie odprowadza i nie jest, bo na umowach o dzieło na kwoty, które podpisuje, nie byłoby od czego tych składek emerytalnych i ubezpieczeniowo zdrowotnych odprowadzić.

I nie ma nawet siły, w takie dni, żeby czekać do 4.48 i powiesić się na klamce u znajomych, u których się mieszka po przyjechaniu na ostatni set spektaklu w tym sezonie, który kończy się z miesięcznym wyprzedzeniem z okazji mistrzostw Europy w piłce kopanej. U znajomych, u których mieszka się, ponieważ wszystkie pokoje gościnne w teatrze są zajęte i nawet gościnnie występującemu aktorowi spoza zespołu teatru nikt w teatrze nie zaproponował jakiegokolwiek czegoś, żeby sobie podczas grania spektaklu pomieszkał. A znane są przypadki, że proponuje się nie tyle jakiekolwiek coś, co bardzo duże i z bardzo dużą ilością światła apartamenty. Co jest zawsze miłe.

Nawet na placu Defilad stoją teraz, oprócz McDonalda w budowie, namioty z książkami z okazji targów książki, więc nawet na Strefę Kibica nie można ponarzekać, bo póki co jej nie ma. Co i tak nie zmienia faktu, że do poniedziałku trzeba będzie pozdejmować wszystkie plakaty i banery, które plac Defilad zdobią. W tym zdobiący wejście do mieszczącej się w Pałacu Kultury Kinoteki plakat do "Persony. Ciała Marylin", czyli dziewiątej edycji Planete+ Doc Film Festival. Choć oczywiście chciałoby się napisać na jego temat coś bardziej zgryźliwego, no ale nie ma siły, więc się nie napisze.

I w tej takiej ludzkiej kondycji robi się człowiekowi cudowne pierdol-to-zen. Z okazji dotacji z Ministerstwa, która miała być celowo na budżet spektaklu, ale nie została przyznana, więc przyszła dopiero po skutecznym odwołaniu, kilka tygodni po premierze, z której to dotacji teraz koleżanki, które wczoraj pierwszy raz widziały spektakl, zrobią a propos tego spektaklu warsztaty, z okazji "Ciała Marylin", z okazji tego, że za miesiąc o tej samej porze zapadnie jeszcze więcej złych decyzji odnośnie Twojego, obywatelu, obywatelko, słodkiego, miłego życia, z okazji tego, że ceny żywności pójdą z okazji Euro o 10, 20% do góry, a karkówka, której nie jesz, aż o jedną trzecią wzwyż, i że raczej po tym Eurze ceny nie wrócą do stanu sprzed tego Eura, a Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" w Twoim drogim rodzinnym mieście Wrocławiu, w którym co prawda (w przeciwieństwie do Gdańska) się nie zaczęło, ale też było (i Władek Frasyniuk, o czym mówił każdego 13 grudnia w Twojej szkole, na zaproszenie pani dyrektor, też skakał przez płot, tylko że w Fadromie), zamiast wychodzić na ulice, rwać bruk i zatrzymywać Tramwaj Plus, który po 20 latach zaczął dojeżdżać do jednej z dzielnic, która szczęśliwym trafem znalazła się na trasie Centrum-Stadion, że właśnie ten NSZZ "S" zamyka się w liczbie trzech związkowców w siedzibie regionu na placu Solidarności (który od średniowiecza nazywał się placem Czerwonym, ale po 1989 zaczęło się to źle kojarzyć) i głoduje w obronie Polskości oraz tego, żeby Telewizja Trwam mogła nadawać z ziemi, a nie tego, że w przeciągu najbliższego miesiąca kolejny raz pogorszy się nam nasz nienajlepszy poziom życia, bo ni z tego, ni z owego spadnie nam siła nabywcza naszych drogich polskich złotych.

W takie dni pozostaje jedynie cieszyć się szczęściem innych ludzi, którzy mimo kryzysu są w stanie pozwolić sobie nie tylko na karkówkę, ale też na "Krzyk" Muncha za 120 milionów dolarów. Albo chociaż na aparat z 1923 roku za jedyne dwa miliony euro. Można też zakopać się pod kołdrę i wyemigrować wewnętrznie pod kocyk ze swoim pierdol-to-zen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji