Spokój jest w nas samych
Premiera "Portugalii" - najpopularniejszej sztuki węgierskiego dramaturga Zoltana {#au#3234} Egressy'ego{/#} - odbyła się w Teatrze Polskim 16 maja. W tym tygodniu spektakl wyreżyserowany przez Iwonę Kempę zobaczył autor. Co myśli o przedstawieniu?
Marcin Maćkiewicz: Słyszałem, że bardzo lubi Pan oglądać swoje sztuki na scenie. Która to już widziana przez Pana "Portugalia"?
Zoltan Egressy: To już 11 przedstawienie.
Czy porównuje je Pan?
- Oczywiście mógłbym porównywać, ale nie lubię tego robić. Do pełnego zrozumienia brakuje mi umiejętności językowych, ale przedstawienie musi być dobre, bo nawet nie znając polskiego, głęboko przeżyłem dzisiejszy spektakl. Uważam, że aktorzy są znakomici. Doskonale utrzymali równowagę między komedią i tragikomedią. Podobało mi się to, że Buraka można było się przestraszyć, a nie tylko śmiać się z niego. Chciałem też pochwalić reżyserię, szczególnie ostatniej sceny. Bardzo ucieszyłem się z muzyki, bo właśnie tak ją sobie wyobrażałem. W premierowym przedstawieniu w teatrze Józefa Katony w Budapeszcie miałem nadzieję na taką muzykę, ale niestety była ona zupełnie inna. Podobała mi się również prostota scenografii. Muzyka i dekoracje pasują i dobrze współgrają z nostalgią sztuki.
Zaskoczyło coś Pana w potraktowaniu tekstu?
- Widziałem już przeróżne rozwiązania. Rola Szatana i rola Żony w tekście są właściwie jednym wielkim nic, a tu aktorzy stworzyli prawdziwe kreacje. Co ciekawe, we wszystkich przedstawieniach, które widziałem, Czaruś i Myszka stanowili właściwie tło - to pozostali byli głównymi bohaterami sztuki. Tutaj zaistniała pewna równowaga, co bardzo mi się podobało.
Nie lubi Pan porównywać, ale gdyby jednak porównać to przedstawienie ze spektaklem telewizyjnym w reżyserii Zbigniewa Brzozy?
- Realizacja telewizyjna była dla mnie bardzo ciekawa. Trochę zabrakło mi humoru, ale cenię niezwykle delikatne potraktowanie tematu.
Chciałbym jeszcze spytać o powstanie "Portugalii". Jak rodzi się pomysł na napisanie dramatu?
- Kiedy otrzymałem stypendium na napisanie sztuki, wiedziałem, o czym ma ona mówić. Wiedziałem, co będzie jej tematem, ale nie mogłem wyobrazić sobie przestrzeni, w której miałaby się rozgrywać. Pomógł mi w tym mój mały synek. Miał wtedy 4 lata. Obserwowałem go, jak bawił się w piaskownicy i nagle potknął się i przewrócił. Wtedy przyszedł mi do głowy człowiek, który jest pod wpływem alkoholu. Potem od razu pomyślałem o gospodzie i w tym momencie już wiedziałem, gdzie ta historia będzie się rozgrywać. Wiedziałem, że postacie będą zamknięte w jakiejś przestrzeni. Myślę, że ta sztuka mówi o zamknięciu.
Podobno był Pan wcześniej w Portugalii.Co Pana tak urzekło w Portugalczykach i ich kraju?
- W Portugalii wszystko jest dobre. Wspaniałe powietrze, piękne miejsca. Najbardziej mi się podoba to, że z ludzi emanuje niewiarygodny spokój. Są bardzo cierpliwi, spokojni, mili, gotowi do pomocy. Takich ludzi nie spotyka się w Europie Środkowej. Każdy z nas powinien pojechać na terapię do Portugalii. Niestety, głównemu bohaterowi to się nie udaje.
W pewnym momencie Czaruś krzyczy, jakby poszukując tej Portugalii w sobie. A co dla Pana jest wewnętrzną Portugalią? O czym Pan marzy?
- Człowiek zawsze szuka wolności.
Tęsknota, smutek i stracone marzenia - dla mnie to są główne tematy Pańskiej sztuki...
-Tak. Przede wszystkim tęsknota. Oczywiście nie tylko Czaruś za czymś tęskni. Każdy tu za czymś tęskni. I tak jak to zwykle bywa, wszyscy nadal będą marzyć.
Często nie dostrzega się, że spokoju nie należy szukać w świecie zewnętrznym, a w sobie. Każdy myśli, że trzeba dokądś wyjechać, tymczasem spokój jest w nas samych, tylko trudno go odnaleźć.
W swoich dramatach staram się o poważnych sprawach mówić ze sporą dozą humoru i pogody. Dla mnie wzorem jest pogoda filmów czeskich. Człowiek jest tam najważniejszy.
Losy Węgier są w jakiś sposób zbieżne z losami Polski.
- Tak. Są bardzo podobne. Nie dość że mamy wspólne losy, to i wspólne problemy. I podobne problemy będziemy mieć w przyszłości.
Właśnie. Naczelną sprawą staje się wyśniona wolność, której nie potrafimy skonsumować.
- Mówi o tym jeszcze jedna moja sztuka "Niebieski, niebieski, niebieski". Kiedy nadarza się jakaś okazja, to my, Węgrzy stajemy się niezdolni do skorzystania z niej. A może po prostu zgłupieliśmy, ulegliśmy jakiemuś zepsuciu. Tamta sztuka dzieje się po transformacji na Węgrzech, ale mogłaby się dziać tak że i dzisiaj, kiedy wchodzimy do Unii Europejskiej. Mamy coraz więcej możliwości i coraz więcej zależy od nas samych.