Artykuły

Kameralnie na Kameralnej

Dwie ostatnie premiery na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego to moralitety. Zamiana Paula Claudela w reżyserii Anny Smolar to rozważania na temat wierności i zdrady. Oskar i pani Róża Erica-Emmanuela Schmitta to pochylenie się nad sensem życia i śmierci. Z tych dwóch propozycji polecam przede wszystkim tę drugą.

Publiczność też chyba podziela me zdanie. Tak mi się wydaje, bo już na drugim i trzecim przedstawieniu po premierze Oskara i pani Róży brakowało biletów - a przecież jeszcze nie wydrukowano nawet pierwszych recenzji. O sukcesie zdecydowała magia tytułu. Książka Erica-Emmanuela Schmitta Oskar i pani Róża wzruszyła bowiem do łez naszą złotą Otylkę Jędrzejczak. Do tego stopnia, że podarowała swój złoty olimpijski medal na aukcję, z której dochód zasilił leczenie dzieci chorych na białaczkę. Dzięki Otylii niemal każdy usłyszał o książce Schmitta. Teraz przemawia z desek Sceny Kameralnej Teatru Śląskiego, a widownia, podobnie jak nasza olimpijka, roni łzy.

To piękny i mądry traktat filozoficzny o sensie życia i śmierci, o czerpaniu nadziei z wiary w Boga. Oskar - dziesięcioletni chłopczyk chory na białaczkę, wie, że umrze. Nie pomógł mu przeszczep, lekarze są bezsilni. Za namową opiekującej się nim w szpitalu wolontariuszki pani Róży zaczyna pisać listy do Pana Boga. Ostatnie dni swego życia traktuje jak grę - każdy kolejny dzień to dziesięciolecie jego życia. W ten sposób intensywnie przeżywa całe swe życie - dożywając sędziwego wieku. Wie, co to przyjaźń, miłość, małżeńska wspólnota losu, ból odtrącenia i radość wybaczenia. Poznaje uroki młodości, wieku dojrzałego i spokojnej starości. Stopniowo godzi się ze śmiercią, zaczyna pojmować jej sens.

Grzegorzowi Kempinsky'emu - reżyserowi katowickiego spektaklu, udało się uniknąć pułapki taniego sentymentalizmu. Powstał spektakl dojrzały, skrzący się od emocji i zmiennych nastrojów, wysmakowany estetycznie - i to zarówno w sferze plastycznych obrazów, jak i dobrze dobranej szaty muzycznej. W pierwszej części - poza prologiem ze sceną umierania Oskara - jest przedstawieniem dynamicznym, obrazującym radość życia i ludzką, czasem bezwładną krzątaninę codzienności. W drugiej części przeważa już nastrój refleksji, a napięcie umiejętnie budowane wzrasta, by przejść w serię symbolicznych obrazów.

Sukces Oskara i pani Róży to wielka również zasługa dwojga aktorów - Marka Rachonia i Aliny Chechelskiej. Z dużą przyjemnością obserwuję rozwój Marka Rachonia - z każdą rolą objawia coraz większy talent, osobowość, sceniczny instynkt. Ta kreacja - wykorzystująca walory jego fizyczności - niewątpliwie jest ukoronowaniem dotychczasowej kariery młodego aktora. Alina Chechelska - obdarzona niezwykłym temperamentem, doświadczona już aktorka - zachwyca w roli tytułowej pani Róży - jest mądra, ciepła, współczująca, a przede wszystkim dająca siłę i niosąca nadzieję. Zdecydowanie gorzej przychodzi jej wcielać się w inne postaci - lekarza, małych pacjentów, koleżanek i kolegów Oskara. Nie ma to jednak znaczącego wpływu na całość przedstawienia, które uznać trzeba za jedno z nielicznych ważnych dokonań w tym sezonie w Teatrze Śląskim.

Nie mogę tego samego powiedzieć o Zamianie. Paul Claudel to autor o wyraźnym katolickim światopoglądzie. Kto chce więc odprawić rekolekcje w teatrze - zwłaszcza jeśli na bakier jest z szóstym (nie cudzołóż) i dziewiątym przykazaniem (nie pożądaj żony bliźniego swego) powinien iść na spektakl, który wyreżyserowała Anna Smolar - młoda i mało doświadczona reżyserka, za to wrażliwa i wyczulona na etyczne dylematy naszych czasów. Claudel osadził dramat nie we Francji, która wydała dzieła markiza de Sade i Niebezpieczne związki Laclosa, a w Ameryce, którą Francuzi zwykli uważać za purytańską, choć uchodzącą też za symbol wolności. Smolar natomiast zdecydowała umieścić sztukę "wszędzie i nigdzie", zbliżając ją jednak do realiów, które są bliskie widzom odwiedzającym Scenę Kameralną.

Temat Zamiany kojarzyć się może - szczególnie tym, którzy z ponadstuletnim dramatem Claudela stykają się po raz pierwszy - z głośnym filmem Niemoralna propozycja. Obserwujemy dwie pary - jedną uświęconą węzłem małżeńskim, przeżywającą kryzys materialny i kryzys uczuć, drugą - wolny związek artystki i bankiera-miliardera, w którym partnerzy szukają wciąż nowych wrażeń i czerpią podnietę z tego, że mogą wciągać w swój rozwiązły układ następne osoby. Propozycja zamiany miejsc w związkach, łowy i taniec godowy stają się główną osią dramatu. Niebezpieczną i niszczącą, popychającą ku zagładzie.

Niestety archaiczny dziś już język Claudela, w tłumaczeniu także niezbyt świeżym, bo Jarosława Iwaszkiewicza, nie przystaje do zamiarów reżyserki uwspółcześnienia dramatu. Powstaje rozdźwięk, który przyczynia się do niespójności sztuki. W dodatku przez większość przedstawienia zieje ze sceny nudą. Na szczęście spektakl ratuje świetna rola Ewy Kutyni i doświadczenie Grzegorza Przybyła, które pozwala aktorowi zagrać więcej niż sugeruje wpisany w jego bohatera schemat zepsutego bogacza. Na uwagę zasługuje także Wiesława Sobik, niedawna absolwentka Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, która wystąpiła w trudnej roli Marty, o szerokiej skali ekspresji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji