Artykuły

Chciałbym powąchać jeszcze raz deski Starego Teatru

Kto kąpał się w Starym Teatrze w barszczu i kto w reklamach gadał z koszem na śmieci oraz z ławeczką - Marcie Paluch opowiada MAREK LITEWKA

Będzie nowy dyrektor w Starym Teatrze - Wróci Pan tam?

- Strasznie bym chciał tam wrócić. Moje serce tam zostało. Wszystko bym dał, żeby powąchać deski Starego, garderoby. Pamiętam jeszcze ten zapach, w końcu spędziłem tam 27 lat. (aktor zwolnił się po konflikcie z obecnym dyrektorem Mikołajem Grabowskim - przyp. red.) To jest mój Stary. Wie pani, jestem z natury sentymentalny. I pamiętam jak świetnie się tam czułem, jak lubiłem tam być. Nawet gdy grałem małe rólki.

Naprawdę?

- Tak, tam byli świetni ludzie.

Pamięta Pan kąpiel w barszczu Jerzego Binczyckiego?

- Pewnie. Kiedyś po przedstawieniu nikt się nie śpieszył do domu, żeby zdążyć do serialu czy reklamy. Siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy - w garderobie albo w SPATiF-ie. To tam odbyła się kąpiel w barszczu pana Niechcica.

Cały wszedł?

- Wlazł cały do tej kadzi. Nie wiem czy powinienem to zdradzać, ale on potrafił sporo wypić. Na dodatek nic nie było po nim widać. A tego dnia, kiedy już to wypił, skończył w zupie.

Sporo tego barszczu gotowali.

To nie była jakaś ogromna kadź, metr średnicy tylko.

Skoro Binczycki się zmieścił, to musiało być sporo zupy.

Ale większość się wylała...

Teraz już nie ma czasu, żeby posiedzieć po spektaklu?

- Nie ma. Grałem w paru teatrach w Polsce i wszędzie jest tak samo. Aktorzy przychodzą w ostatniej chwili na przedstawienie, grają, przebierają się i lecą w długą. Nie ma więzi. Czego mnie, staremu człowiekowi, bardzo brakuje. Nie ma tego, że się siadało po spektaklu, człowiek wolno ściągał skarpetkę, wolno ściągał kostium i gadał.

O czym?

- O życiu. O tym, że ktoś do d... zagrał, jaki do d... jest reżyser, jak to szkoda zdrowia dla tej sztuki. Albo odwrotnie - Jezus Maria, ale super, że w tym gram! Stary był znany, rozpoznawany na świecie, był marką. Przypomniałem sobie... Mam tak z językiem angielskim, że wiem, o czym mówię, ale nie wiem, jak mówię. I pamiętam, jak za tamtych czasów pięcioro Japończyków mówiło do mnie po angielsku. Spiąłem się i porozmawiałem. Okazało się, że przyjechali specjalnie, żeby zobaczyć "Miarka za miarkę" w reżyserii Bradeckiego w Starym. Bo słyszeli o tej sztuce w Japonii! Tak było. Za granicą traktowali nas, jakbyśmy byli namaszczeni.

Lepiej niż tutaj?

- Nie o to chodzi. Chodzi o sposób, w jaki grali główni aktorzy - Trela, Globo, Binio (Jerzy Trela, Krzysztof Globisz i Jerzy Binczycki - przyp. red.). A my w drugim, trzecim aktorskim rzędzie graliśmy tak samo. I to właśnie powiedzieli mi ci Japończycy, kiedy ich wreszcie zrozumiałem. A teraz jest troje głównych aktorów z przodu sceny, a z tyłu znudzeni statyści...

Palą sobie tam papierosy?

- Właśnie.

Dlaczego dla Was, dojrzałych aktorów, jakoś nie ma miejsca do grania? To czas, by kreować swoje najlepsze role!

- Nie chcę się nad sobą użalać, ale tego miejsca faktycznie nie ma. Są dyrektorzy, również w Krakowie, dla których aktor po pięćdziesiątce jest już "spadkowy". Jeden z nich powiedział to bez ogródek. No, a gdzie Gajos, Fronczewski, Kondrat? W teatrach objęli stanowiska ludzie, którzy promują młodość za wszelką cenę. Ci młodzi mają czasem ogromny tupet. Wychodzą przed kamerę i figo-fago. Dla mnie, tremiarza, bo ja strasznie się tremuję, to dziwne. Trzęsę się, czy dobrze coś zrobię. A ci nie. Część dyrektorów teatrów przyjęła jako dewizę - młodość. G..., zero sztuki, ale za to młodość. Więc mamy przypadek, że pani Dymna wchodzi na scenę i pyta młodego reżysera: "Co ja mam grać?". A on: "Aniu, rany boskie! Masz piękny kostium, będą światła, fajna muzyka. Tylko powiesz tekst". "Ale jak?". "Oj, dajże spokój...". Dobrze, że jest teatr STU. Gra tam m.in. Trela, poza tym Olbrychski. Dla mnie to namiastka Starego. Tam jest aktorstwo, można grać. Tam się wraca po zwiedzaniu różnych innych teatrów. Tak jak ja wróciłem, bo byłem nawet w Olsztynie.

Ale metoda Jasińskiego, rozkładania każdego słowa na sylaby i interpretowania ich jest chyba trudna...

- No, może nie aż tak (śmiech). Faktycznie, to trochę upierdliwe. Ale w efekcie się opłaca. Widzę, jak młodzi ludzie z teatrów wrocławskich, warszawskich ściągają do STU. Bardzo chce im się grać u Jasińskiego.

Pytają Pana o radę?

- Tak.

To chyba miłe?

- Bardzo. Ale trochę się z tym czuję staro. Oni często pytają, co ten Jasiński miał na myśli. Trochę się go boją, on ma autorytet. A im bardzo zależy. Olek Krupa np. przyjechał specjalnie ze Stanów, by zagrać w STU. Olał dwa amerykańskie filmy, żeby zagrać Kenta w "Królu Learze". Kocha grać w Polsce i to właśnie w tym teatrze.

A młode aktorki Pana podrywają?

- Głupio mi odpowiadać na to pytanie, ale zdarzyły się takie dwie.

Straszny z Pana kobieciarz, prawda?

- W moim wieku? Już bardziej taki udawacz jestem. Gawędziarz.

Mówi Pan, że atmosfera już nie ta, bo seriale i reklamy. Ale sam Pan musi w tych reklamach grać.

- Właśnie wczoraj wróciłem z Warszawy z nagrań. To jakaś internetowa reklama telefonu komórkowego. Gadałem z hydrantem, koszem na śmieci i latarnią.

Z kim?

- Z ławką też sobie rozmawiałem. A potem się okazało, że

ta ławka będzie miała oczy i rączki...

Czuł się Pan jak Fronczewski w pastiszu reklamy, który teraz emituje telewizja?

- Strasznie mi się to podoba.

Taaaka promocjaaaaa?

- Nie wszyscy się tak zachowują jak reżyser w tym pastiszu. Ale czasem na castingach podpowiadają jak akcentować: masło najleeeeeepsze na świecieeeee. I uprze się jeden z drugim, że tak trzeba to mówić. A ja się uprę, że nie tak. I wtedy wylatuję.

Wytniemy to, bo Pana w reklamie już nie zatrudnią.

- E, dynda mi to. Przecież nie mogę pozwolić, żeby przez takie rzeczy osiwieć.

Już Pan jest siwy.

- Nie siwy. Siwawy. Moje cygańskie pochodzenie powoduje, że włosy mam ciągle ciemne. A brwi czarne.

Cyganie później siwieją?

- Tak. Ja w jednej czwartej Cyganem jestem, po dziadku. U Pasikowskiego grałem w "Glinie" szefa cygańskiej bandy. I stary prawdziwy Cygan, z którym tam grałem, był cały siwiutki, a brwi miał czarne.

Umie Pan po cygańsku?

- Czegura amaci. Dzień dobry, witam panią. Kręciliśmy ten serial m.in. u pani, która była z wyższych sfer cygańskich i nie rozumiała tego zwrotu. Mają różne slangi - ja wtedy mówiłem tym prymitywnym.

Skoro Pan jest Cyganem, to może rzucił Pan urok, żeby się szef Starego zmienił?

- E, to chyba nie moja zasługa. Tyle razy wcześniej rzucałem i mocno się trzymał (śmiech).

A jaki urok szykuje Pan widzom?

- W STU gram na razie w trzech sztukach (m.in. "Król Lear", "Hamlet", "Biesy"). I kombinuję z kolegą, by zrobić dwuosobową sztukę.

Duodram?

(śmiech)- Niech będzie.

***

***

MAREK LITEWKA

Aktor teatralny i filmowy

Urodził się w 1948 roku. Przez 27 lat był w ekipie Starego Teatru w Krakowie (m.in. pierwszoplanowa rola w "Czapie" Janusza Krasińskiego). Odszedł stamtąd do teatru Bagatela (Tewje Mleczarz w musicalu "Skrzypek na dachu", "Ślub" i "Hulajgęba"). Obecnie występuje m.in. w teatrze STU ("Król Lear" - Gloucester, "Biesy" - Stiepan Wier-chowieński, "Hamlet" - Stary Aktor). W filmach obsadzany często w drugoplanowych rolach charakterystycznych, np. Cyganów ("Wino truskawkowe", serial "Glina"), gra też w serialach ("Na Wspólnej").

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji