Artykuły

Teatralne wizje przemocy

"Na końcu łańcucha" w reż. Evy Rysovej w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Plakat do spektaklu pokazuje tułów psa. Wewnątrz jego brzucha kłębią się mniejsze zwierzęta, niczym w matrioszce. Motyw ten przypomina efekt zwielokrotnionego odbicia w lustrze, gdzie jeden kształt pojawia się w nieskończoność. Przywodzi mi to na myśl jeden z przejazdów stołecznym 116, gdzie miałem okazję obejrzeć pasmo reklamowe Centrum Nauki ,,Kopernik". Opowiadało ono o ,,cudzie" owieczki Molly, oznaczającym niemal niepokalane poczęcie nowego życia. Pies staje się własną pochodną, czyli - idąc językotwórczą logiką Pakuły - ,,psieniem".

Zespół Brojo rozpoczyna swój koncert od razu z podniesieniem kurtyny. Od sceny poprowadzona jest wąska platforma, na której położono sztuczną trawę. Na końcu rampy stoi mikrofon dynamiczny rodem z lat 30. XX wieku. Z kolei równoległą ścianę wykładają blaszane, wklęsłe talerze. Rozmieszczone w wielką siatkę przypominają sondy, radary, także urządzenia do rentgena. Z techniczną przestrzenią kontrastują kostiumy aktorów. Wraz z pierwszym riffem wybiega na scenę mała dziewczynka i śpiewa ,,Puszka Okruszka" z akompaniamentem muzycznym. To mała Lawinia, która zaczyna bawić się z dwoma ,,psami", które później staną się Chironem (Paweł Kos) i Demetriuszem (Wojciech Rusin). Po chwili miejsce dziecka zajmuje Lawinia już dorosła (Marta Ledwoń). Obie noszą taką samą sukienkę, w przypominające ostrygi wypustki. Dwaj bracia wkrótce porzucają swoją ,,zwierzęcą rolę" i zaczynają czaić się na dziewczynę, planując gwałt. Nie pomaga im żaden Aaron, jak u Szekspira. Córka Tytusa jest nieprzystępna, choć wyraźnie czuje przyjemność z drażnienia adoratorów. Ci ją zaczepiają, by potem, w nagłym wyciemnieniu sceny, dokonać aktu cielesnego terroru.

Człowień / Ktoś do dupy niepodobny (Jerzy Rogalski) jest wcieleniem Andronikusa. Starzec w czarnej, ciasnej kurtce zrzuca ją w geście abdykacji. Jest troskliwym ojcem. Stał się ,,człowieniem" właśnie po odejściu z życia publicznego. Dziś jest materiałem zużytym. Ale że, trawestując przysłowie, dla nauki nic nie ginie, nadal może być obiektem obserwacji. Krzywda Lawinii, która chowa swoje ręce na znak okaleczenia, zmusza Ktosia do weryfikacji ludzkiego języka komunikacji. On sam traktuje córkę na poły troskliwie, na poły brutalnie.

Zrezygnowany, odcina sobie rękę na polecenie Jokera (Daniel Dobosz). Wszystko po to, by ratować synów. Witamy w świecie, gdzie nie ma już królów, teraz rządzą błazny - zdaje się mówić Rysova. Człowiek z wymalowaną białą twarzą jest - jak pozostali - ubrany ekstrawagancko, niczym model z wybiegu (rampa!). Amputacja przedramienia odbywa się przez odpięcie części garderoby. Kostiumy przyrastają do postaci dramatu jak skóra. Joker (odpowiednik Aarona) sam siebie nazywa mordercą rodem z Auschwitz; Mefistem, który chce sprawić, by publiczność nie czuła się w teatrze bezpiecznie. Joker znany z serii komiksów o Batmanie to przede wszystkim nowa, popkulturowa figura zła, które pragnie potwierdzenia swojego jestestwa. Nie można tego zła pokonać, bo warunkuje istnienie dobra. Można jedynie zapytać, czy w ,,Na końcu łańcucha" możemy w ogóle mówić o kategorii etycznego dobra.

Synowie Andronikusa zostają uśmierceni mimo obietnic Jokera, co potwierdzają Chiron z Demetriuszem, przynosząc w ustach kości. Zostają przepędzeni przez grupę Stowarzyszenia Wampirów Emerytów, która bezustannie narusza przestrzeń osobistą widzów, krążąc po parterze i balkonie, głośno komentując akcję. Ich przywódca, Rafał (Krzysztof Olchawa), rozpoczyna swój show odśpiewaniem ,,Quit playing games" Backstreet boys. Pozuje na Alexandra Mcleana, a ze swoich kompanów stara się zrobić boysband. Stroje, stylizowane na XVIII-wieczne francuskie kreacje, zadają temu kłam. Rafał się nie poddaje i serwuje publiczności występ stylizowany na amerykański stand-up. Brak mu jednak przenikliwości Dave'a Chapella czy Jeffa Davisa. Opowiada żarty o flircie z kobietą; są one skrajnie mizoginistyczne i bezczelne. Ten megaloman wzywa do siebie swoją partnerkę Marysię (Halszka Lehman), która chowa ciało pod za dużym białym swetrem. Mężczyzna chlubi się tym, że udało mu się wytresować dziewczynę, po czym każe jej ,,pokazać cycki". Ta się wzbrania; jej bezustanne mówienie ,,kocham cię" może świadczyć o tym, że uległość Marysi nie wynika z udanej tresury, tylko z miłości. Kobieta ma swoje poczucie godności i ściąga sweter dopiero gdy zostaje zastraszona. Gwałt na kobiecie nie musi oznaczać bezpośredniego okaleczenia, wystarczy wystawienie intymności na widok publiczny. Oczywiście ku uciesze tłumu. Społeczeństwo bombarduje się seksualnością z reklam w telewizji i na ulicach. Kryje się w tym ludzkie cierpienie, niczym w filmie ,,Billboard" Łukasza Zadrzyńskiego, gdzie agencja promocyjna w tajemnicy handluje życiem modelek. Widzowie przestają się śmiać, a Marysia cicho nuci ,,Wszystko czego dziś chcę" Trojanowskiej. Logika biznesu wymaga, by każde show dotrwało do końca. W Mańce niewiele z obrazu ghoula, jaki dominuje w kulturze arabskiej, a o jakim wspomina się w przedstawieniu. Zakończenie programu odbędzie się przy dźwiękach ,,Ding dong dong" Gunther, ze słowami: ,,Deep in the night / I'm looking for some fun". Zabawa niech trwa!

Dziewczyna chętnie przyjmuje rolę Lawinii, która daje jej swój kostium. Ona sama staje się Tamorą. Nazywa byłą Marysię ,,swoim erotycznym sobowtórem". U Rysovej to seksualność określa tożsamość. Człowień mści się na Chironie i Demetriuszu, wieszając ich do góry nogami i torturując. Reżyserka unika dosłowności, co wcale nie wynika tylko z pruderyjności czy strachu przed reakcją opinii publicznej (wrócę do tego później). Stary mężczyzna wypruwa ,,jelita i inne boskie wynalazki" swoim zakładnikom. Nagle okazuje się, że tylko to, co materialne i fizyczne, jest tworem boskim. Jeśli istnieją w świecie jakieś reguły, to mają one wynikać tylko z umowy społecznej a la Hobbes. Tamora przyjmuje na siebie rolę Saturninusa i jego brata, stając się jedynym ośrodkiem władzy. Podporządkowuje sobie Jokera, wdając się z nim w relację sado-maso, prowadząc go na łańcuchu. Ironicznie brzmi teraz intonowany ponownie ,,Puszek Okruszek". Brutalne (choć nie do przesady) traktowanie kończy się pozorowanym zemdleniem mężczyzny.

Królowa powraca po przerwie, inicjując grafomański wiersz skierowany wprost do widowni: ,,ten spektakl to Ty". Kobieta kreuje siebie na celebrytkę w kusym, czarnym kostiumie, w jakim przed chwilą napastowała Jokera. Niczym nowo wybrana Miss World porusza problem ,,braku wody na świecie". Kreacjom medialnym towarzyszą jedynie pozory dbałości o świat. Uczta u Człowienia jest odniesieniem do mitu o Tyestesie. Tak jak antyczny władca pożarł swoich synów, tak robi to teraz Tamora. Można szukać tu konotacji do parodii Eucharystii, ale byłaby to zbyt naciągana interpretacja. Chociaż u Pakuły wszystko zdaje się być możliwe, skoro sacrum sięgnęło twardego bruku. Obecna na posiłku trójka (Człowień/Tytus, Lawinia, Tamora) wdaje się we wzajemną przepychankę. Mężczyzna przekręca głowę córki, sam zostaje zaduszony garotą przez władczynię. Szekspirowski motyw zostaje zwielokrotniony, choć brak mu głębi interpretacyjnej, której mistrzem jest Warlikowski. Tę scenę należy raczej odczytywać jako nakręcającą się spiralę mordu, która jest pozbawiona jakiegokolwiek patosu czy atrakcyjności.

Na scenę powraca Joker, tym razem nazywający się Kalibanem. Odniesienie do ,,Burzy" przywołuje temat hodowania i tresowania żywej istoty, tak jak to robił przecież Prospero (inspiracja Koltesem?). Na szyi ma zawieszone kable, jak dziecko z probówki lub inkubatora, od razu połączone ze światem pępowiną elektrycznych przedłużaczy. Jest nieodrodnym synem Hiroszimy i Czarnobyla. Jest nietzscheańskim nadczłowiekiem tylko z perspektywy swojego zmodyfikowanego człowieczeństwa. Mutacja genetyczna nie czyni ludzi lepszymi pod względem postępowania. Ten mało romantyczny obraz dopełniają postacie z komiksów, ludzie ,,ulepszeni" fizycznie. Nawet jeśli Kapitan Planeta (Krzysztof Olchawa) jest silny i niezniszczalny, to jego arogancja nie pozwala na to, by świat rzeczywiście był lepszy. Spidermany (dawni Chiron i Demetrusz) lamentują z powodu wadliwych skutków przemiany genetycznej, która spowodowała, że mają osiem kończyn, a złączeni są niczym bliźnięta syjamskie. Sieć nie wytryska z nadgarstka, jak u komiksowego superbohatera, tylko z odbytu. Wilkołaki są bezosobowymi bestiami. Człowień staje się niedźwiedziołakiem, snującym bezemocjonalne wynurzenia godne serialowej fabuły. Konflikt wyobrażenia - popkulturowe a rzeczywistość - nakłada się na przestrzeń medialną, manipulującą realiami według własnego uznania. ,,Życie to nie bajka" - banalne, choć trafne podsumowanie.

Niema Lawinia (odcięto jej wszak język) próbuje coś powiedzieć. Jako że sama nie może, zaczyna mówić ,,głosem Ofelii" - bo ,,czy ktokolwiek mówił cokolwiek własnym językiem"? Rzucone w stronę widzów - ,,Jesteście dla mnie ojcem" - pokazuje jak jesteśmy ,,układani" z kodów kulturowych, jak język staje się narzędziem terroru, a biologiczność traktuje się bezrefleksyjnie. ,,Do każdego człowieka należy inny człowiek i do każdego człowieka należy człowiek, który nie jest człowiekiem" - odniesienie do relacji zależności między ludźmi jest mało celne, bo fraza Pakuły jest niesamowicie przemądrzała i mało adekwatna do reszty spektaklu. ,,Wolność to straszna rzecz, dlatego każdy jej pragnie" - bo jest ostatnią iluzją wyzwolenia od świata? System pochłania całkowicie, a szermowanie hasłami ,,wolności" może przynieść chwilowe ukojenie od konsumpcyjnej lokomotywy cywilizacji. Złudne, choć jedynie możliwe.

Last but not least: przedstawienie Rysovej jest tworzone przez pociągnięcia grubymi kreskami. Kontrapunktem dla całej brutalności są krótkie chwile, gdy aktorzy zrywają z iluzją sceniczną słowami: ,,patrzą na nas jak na aktorów, i tak samo słuchają; są rzeczy, po których nie zagralibyśmy, bo po nich się nie gra, nie można już grać". Widzowie mogliby oczekiwać, że ,,Na końcu łańcucha" będzie jakąś kontynuacją Szekspira. Tymczasem Pakuła neguje taką możliwość, mówiąc głośno: to, co widzicie w teatrze, na scenie, to tylko fikcja. Znacznie groźniejsze jest to, co się naprawdę może stać. Ta dekonstrukcja jest specyficzną formą aktywizacji publiczności, by ta nie kiwała głową na słowa ,,tak, ludzie z probówki, to jest straszne", ale by sprzeciwiła się temu głośno poza budynkiem przy Narutowicza. Pozorowane omdlenie aktora pod koniec pierwszego aktu, zawieszenie do góry nogami innych, to tylko środki. Dobre aktorstwo (szczególnie wyrazy uznania dla Rogalskiego, Ledwoń i Olchawy) nie ma na celu tworzenia pełnowymiarowych postaci; tożsamość bohaterów jest przecież silnie naruszona. Próbuje się za to zdynamizować spektakl przez interakcję z publicznością i symultaniczność. Mimo wielu uproszczeń jest to całkiem interesujące przedstawienie. Czy opowiada ono o tym, co w człowieczeństwie mroczne? Raczej nie, wskazuje jedynie zagrożenia, które wiszą nad nami jak miecz Damoklesa. Dlatego też żaden z widzów siedzący na swoim miejscu nie może się czuć bezpieczny, bo może zostać zaczepiony. A że to naruszenie granicy - aktor-publiczność - nie jest nachalne, staje się również ciekawym odniesieniem do współczesnych realiów. Ludziki w telewizorze nie muszą fizycznie podawać ci dłoni w przyjacielskim ukłonie, byś popadł w złudzenie bezpieczeństwa i troski mediów o twoją osobę. Quod erat demonstrandum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji