Artykuły

Teatry warszawskie po proteście - debata w Gazecie

Przetoczyła się fala apeli, dyskusji i protestów w obronie teatrów publicznych przed budżetowymi cięciami i niejasną polityką kadrową. W środę 25 kwietnia w redakcji "Gazety" odbędzie się debata z udziałem ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego i ludzi teatru. Wyjaśniamy, o co w tym proteście chodzi - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Protest ludzi teatru przyniósł pierwszy efekt: ratusz ogłosił kryteria wyboru nowego dyrektora Teatru Dramatycznego. Nazwiska kandydatów, z którymi będą rozmawiać urzędnicy, zostaną upublicznione, podobnie jak program nominowanego dyrektora. Chociaż decyzję ma podjąć jednoosobowo prezydent miasta, jest to jednak mały krok w stronę jawności całego procesu i oparcia go na merytorycznych kryteriach.

Przetoczyła się fala apeli, dyskusji i protestów w obronie teatrów publicznych przed budżetowymi cięciami i niejasną polityką kadrową. Roman Pawłowski wyjaśnia, dlaczego ta awantura była Warszawie potrzebna.

O co ta cała awantura?

O przyszłość artystycznych teatrów repertuarowych. Cięcia budżetów i brak przejrzystej polityki zagrażają ich istnieniu w dotychczasowej formie. Już dzisiaj warszawskie teatry miejskie grają rzadziej i wystawiają mniej premier, część z nich uprawia repertuar, który nie różni się wiele od repertuaru scen komercyjnych. Twórcy mają poczucie, że decyzje o ich warsztacie pracy podejmowane są bez ich udziału, w gabinetach urzędników. Krytykują niejasne, nieprzejrzyste procedury powoływania dyrektorów scen i brak dyskusji nad programami. Protesty zaczęły się na Dolnym Śląsku, gdzie władze wojewódzkie chciały odwołać dyrektorów trzech najbardziej prężnych instytucji: Teatru Polskiego we Wrocławiu, Opery Wrocławskiej i Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, i zastąpić ich menedżerami. W Warszawie punktem zapalnym stała się niejasna sytuacja w Teatrze Dramatycznym, w którym władze wciąż nie powołały nowego dyrektora, chociaż kontrakt dotychczasowego kończy się po wakacjach. Pojawiły się pogłoski o możliwej komercjalizacji repertuaru teatru lub połączeniu go z innymi scenami w Pałacu Kultury.

Ponad 4 tys. ludzi teatru podpisało się pod apelem "Teatr nie jest produktem/ widz nie jest klientem" odczytywanym na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, którego przesłaniem jest obrona teatru artystycznego przed nierozważną polityką.

Co to jest ten cały teatr artystyczny?

To teatr nie nastawiony na zysk, utrzymywany ze środków publicznych, którego celem jest tworzenie nowych wartości kultury. W polskiej tradycji jego domem są teatry repertuarowe, które mają stały zespół aktorski i zmienny repertuar. Są przeciwieństwem teatrów impresaryjnych albo projektowych, gdzie aktorów zbiera się za każdym razem do nowego spektaklu, różnią się także od teatrów komercyjnych, których głównym celem jest osiągnięcie zysku. Ich organizatorami (czyli organami finansującymi działalność i zarządzającymi) są samorządy miejskie i wojewódzkie, a w przypadku największych scen - Teatru Narodowego i Narodowego Starego Teatru - Ministerstwo Kultury.

To w nich rodzą się nowe rozwiązania sceniczne, kształtuje się sztuka aktorska, reżyserska, scenograficzna, mają miejsce prapremiery nowych dramatów. Bez innowacji, które wprowadzają teatry artystyczne, nie byłby możliwy rozwój całej sztuki teatru.

Po co płacić na teatry, nie mogą utrzymać się same?

Teatr mogą utrzymać się same, ale nie będą to już teatry artystyczne, ale przedsiębiorstwa rozrywkowe. W ten sposób funkcjonują teatry komercyjne w krajach anglosaskich. Teatr jest drogą sztuką, nie można go powielić i w ten sposób rozłożyć kosztów premiery na większą liczbę widzów, jak ma to miejsce w filmie czy muzyce pop. Hanna Trzeciak, ekonomistka i główna księgowa Teatru Wielkiego, w swojej książce "Ekonomika teatru" dowodzi, że poziom artystyczny teatru mierzony opiniami recenzentów, zaproszeniami na festiwale, nagrodami jest wprost proporcjonalny do wysokości publicznych dotacji. Nie warto teatrów prywatyzować i poddawać działaniu rynku, bo to oznacza rezygnację z ryzyka artystycznego i stagnację.

Teatry dostają wystarczająco dużo pieniędzy. Po co im więcej?

Tak mówi władza. Rzeczywiście, na tle innych polskich miast Warszawa wydaje najwięcej na swoje teatry. W tym roku jest to 77 mln zł na 19 scen, w tym trzy lalkowe i jedną muzyczną (Roma). Rzecz w tym, że te pieniądze z ledwością wystarczają na utrzymanie samych zespołów i budynków, brakuje na eksploatację (czyli codzienne granie) przedstawień i produkcję nowych. A bez tego teatry popadają w stagnację, aktorzy odchodzą do filmu i telewizji, a publiczność odpływa do innych, bardziej atrakcyjnych miejsc kultury.

Dotacje na warszawskie teatry miejskie zmniejszały się od 2009 roku (wcześniej rosły), dzisiaj są niższe niż sześć lat temu, kiedy miastem rządził PiS. Teatry pozbawione środków na granie starają się zapełniać dziurę w budżecie: grają mniej spektakli (bo prawie do każdego trzeba dopłacać) i przygotowują mniej premier. Niektóre sceny wprowadzają na afisz farsy, komedie i tanie przedstawienia muzyczne, którymi zarabiają na granie ambitnych tytułów i większych inscenizacji. W efekcie obniża się poziom publicznych scen, które przestają pełnić swoją kulturotwórczą misję.

Artystom chodzi wyłącznie o kasę.

Nieprawda. Publiczne dotacje dla teatrów to nie jest zapomoga dla artystów, ale realizacja konstytucyjnego prawa dostępu do dóbr kultury. To w istocie dopłaty do biletów teatralnych, bez nich kosztowałyby one według różnych obliczeń od 200 do nawet 400-600 zł.

Trzeba pamiętać, że teatry nie są "darmozjadami", nie żyją wyłącznie z dotacji, ale także zarabiają. Poważną pozycją w ich budżetach są wpływy ze sprzedaży biletów i występów gościnnych. Na przykład TR Warszawa zarabia rocznie z tych źródeł nawet do 3 mln zł, co stanowi blisko połowę jego dotacji. Więcej zarabiać się nie da, barierą są ceny biletów i pojemność sal.

Cały ten protest to walka o stołki.

To półprawda. W ostatnich latach niemal każda zmiana na stanowisku dyrektorskim w teatrach miejskich wywołuje kontrowersje. To skutek braku przejrzystych procedur wyboru kandydatur, opartych na merytorycznych kryteriach, co stwarza wrażenie, że decyzje są podejmowane przypadkowo i po uważaniu. Przykładem jest Teatr Studio, w którym w ostatnich latach nominowano pięciu dyrektorów - trzech artystycznych i dwóch naczelnych, za każdym razem bez podania uzasadnienia i programu. Nietrafiona polityka kadrowa doprowadziła teatr do kryzysu, z którego ma go wyciągnąć kolejna dyrektorka - Agnieszka Glińska.

Chodzi o to, aby proces powoływania dyrektorów był jawny na wszystkich etapach. Niekoniecznie muszą to być konkursy otwarte, możliwe są inne rozwiązania: zamknięty konkurs ofert, w którym biorą udział zaproszeni twórcy i menedżerowie kultury, udział niezależnych od miasta ekspertów w opiniowaniu kandydatów, stworzenie ciała konsultacyjnego przy Społecznej Radzie Kultury, które konsultowałoby decyzje urzędników.

Protesty przyniosły pierwszy efekt: ratusz w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy ogłosił kryteria wyboru nowego dyrektora Teatru Dramatycznego wraz z jednozdaniowym opisem programu: Dramatyczny ma być "teatrem repertuarowym, ośrodkiem promocji i rozwoju współczesnego dramatu i pielęgnowania sztuki aktorskiej". Nazwiska kandydatów, z którymi będą rozmawiać urzędnicy, zostaną upublicznione, podobnie jak program nominowanego dyrektora. Chociaż decyzję ma podjąć jednoosobowo prezydent miasta, jest to jednak mały krok w stronę jawności całego procesu i oparcia go na merytorycznych kryteriach.

Co robić?

Tak jak dotąd teatrami miejskimi zarządzać się nie da. W najbliższych latach trzeba liczyć się z kolejnymi cięciami w budżecie miejskiej kultury. Z drugiej strony teatry nie mogą już więcej obniżać kosztów i jeszcze więcej zarabiać, bo to grozi trwałym obniżeniem poziomu artystycznego i rozpadem zespołów. W Warszawie potrzebna jest długofalowa polityka teatralna, ratusz powinien określić, ile publicznych teatrów jest w stanie finansować i jaki powinny mieć program, tak aby uniknąć obecnej sytuacji, w której teatry miejskie realizują podobny program, oparty w głównej mierze na małoobsadowych sztukach w gwiazdorskiej obsadzie. Trzeba zdecydować, co teatrami, na których utrzymanie miasta nie stać - czy oddać je w ręce organizacji pozarządowych i przedsiębiorców, czy przekształcić w ośrodki teatralnej kultury, sceny projektowe czy impresaryjne. Pilne są decyzje inwestycyjne i lokalowe, niektóre sceny działają w budynkach, które nie należą do miasta, i mogą je wkrótce utracić. Taki program będzie wiarygodny, o ile powstanie przy udziale ludzi teatru, inaczej konflikty będą się tylko nasilać. Utrzymywanie teatrów miejskich, które grają coraz mniej przedstawień, to marnotrawienie publicznych pieniędzy. Warszawa jest jedną z teatralnych stolic Europy, szkoda byłoby to zaprzepaścić.

Debata w "Gazecie"

Jak obronić teatry publiczne przed degradacją artystyczną i finansową? W jaki sposób uniknąć politycznych i towarzyskich nominacji dyrektorskich? Czy teatrowi potrzebna jest oddzielna ustawa? Jakie są dobre praktyki w zarządzaniu scenami? O tym chcemy rozmawiać z twórcami, samorządowcami i przedstawicielami Ministerstwa Kultury podczas otwartej debaty w "Gazecie" pt. "Co z tym teatrem?". Udział w debacie potwierdzili: Bartosz Frąckowiak, dramaturg i reżyser, Agata Grenda, dyrektor Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego w Poznaniu, Maciej Nowak, szef Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, Olgierd Łukaszewicz, aktor, prezes ZASP, Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego. Środa, 25 kwietnia, siedziba "Gazety", ul. Czerska 8/10, początek o godz. 17.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji