Artykuły

Szczery uśmiech Piotra Machalicy

- Mimo że 60. na karku, złapałem się na tym, że mam duszę małego chłopca. Mam duszę bigbitowca i rockmana. I już nie chcę się niczym w życiu zasmucać - rozmowa z PIOTERM MACHALICĄ, dyrektorem Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie.

- Może zabrzmi to zbyt górnolotnie, ale aktorstwo w moim odczuciu to w jakimś sensie powołanie. Nieludzko niesprawiedliwy zawód. Nic się nikomu nie należy. Nawet jeśli ktoś skończy szkołę aktorską, to nie znaczy, że zdobędzie popularność, pieniądze i będzie grał rolę za rolą. To jest wynik wielu, wielu rzeczy, które się muszą złożyć na to, że ktoś w tym zawodzie zaistnieje albo nie - mówi Piotr Machalica, aktor i dyrektor Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, któremu niedawno strzeliło 30 lat pracy zawodowej. Te trzydzieści lat wcale nie "minęło jak jeden dzień". - To przecież więcej niż połowa tego, co żyję. Nigdy dotąd nie robiłem żadnych podsumowań, teraz powolutku się do nich zabieram. I dochodzę do wniosku, że wszystko, co się w życiu zdarzyło, miało się zdarzyć .Nawet zło przydarza nam się po coś. Często po to, żeby wyniknęło z niego dobro. Trzeba tylko umieć wyciągać z tego wnioski. Ja, pewnie jak wielu ludzi, nie zawsze potrafię i za to trzeba płacić określoną cenę.

Piotr Machalica, jak twierdzi, przez wszystkie aktorskie lata na scenie stara się zadawać istotne pytania: o miłość, szczęście, zwykłą ludzką przyzwoitość, o granice nieprzyzwoitości, która nikogo nie omija Tak jest również w recitalu "Zimy żal", w którym wraz z Magdą Umer, Zbigniewem Zamachowskim i Macie-jem Stuhrem śpiewa piosenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.

Urodził się w Pszczynie, a dzieciństwo spędził w Czechowicach - Dziedzicach. Wywodzi się z rodziny aktorskiej. Jego ojcem był Henryk Machalica, znakomity aktor, niezapomniany Dionizy z serialu "Złotopolscy". Pan Piotr ma dwóch starszych braci bliźniaków: Krzysztofa, instruktora sportowego i Aleksandra, aktora.

Zanim ukończył warszawską PWST, zanim zagrał dziesiątki ról teatralnych i filmowych, zdobywał szlify w niejednym zawodzie, min. jako pracownik biblioteki w Teatrze Narodowym -Przez to miejsce przewinęli się najwięksi, których miałem zaszczyt spotkać lub poznać: Jonasz Kofta, Adam Hanuszkiewicz, Daniel Olbrychski, Agnieszka

Osiecka - łatwiej byłoby wymienić kogo tam nie było. A przychodzili, by spotkać się z Witkiem Majem, człowiekiem, który przeczytał wszystkie książki świata. Wspaniały pan - wspomina Piotr Machalica.

W jego przypadku nie było żadnej naturalnej, "rodzinnej" drogi w dochodzeniu do aktorstwa. - Żadne dziedziczenie po ojcu. Po prostu wychowywaliśmy się przy teatrze i w którymś momencie trzeba było podjąć jakąś życiową decyzję, coś ze sobą zrobić. I chyba anioł kopnął mnie w głowę, podpowiadając aktorstwo. Przecież ja byłem wręcz nieprzyzwoicie nieśmiałym chłopcem. Ale do tego już nie będziemy wracać, bo odnoszę wrażenie, że działo się to wszystko sto lat temu. A dziś jestem już zupełnie innym facetem. Jedno mogę powiedzieć na pewno: mimo że warunki mi się zmieniły, mimo że świat się zmienia, to ja jestem już zdeterminowany aktorstwem. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że nigdy nie miałem boleśnie "pod górkę". Cały czas grałem w teatrze - znakomicie czułem się w dramacie amerykańskim i w kabarecie. Los mnie rozpieszcza. Jeżdżę po Polsce z recitalami, wspołdyrektoruję scenie częstochowskiej, gram na niej od czasu do czasu, teraz w sztuce "Do dna" w reżyserii Andre Ochodlo. W tym tekście jest coś, co mnie zachwyca i w życiu, i w sztuce - podwojenie albo nawet potrojenie życia -jak mówił o teatrze mój mistrz Tadeusz Łomnicki.

Ciepły, uśmiechnięty, z ironicznym poczuciem humoru, z dystansem patrzący na świat. To zasługa domu rodzinnego. - W naszym domu nigdy nie brakowało miłości, mimo że kiedy przyszedłem na świat, Henryk już z nami nie mieszkał. Jeździł po Polsce, za robotą. Nawet nie za pieniędzmi, tylko za reżyserami, dyrektorami. Tak trzeba było, jeśli się chciało w tamtych czasach uprawiać aktorstwo. Czasem tęskniliśmy, ale zawsze z braćmi czuliśmy, że ojciec jest gdzieś blisko. A potem spotykaliśmy się i doświadczaliśmy lawiny miłości. Jeszcze jedno mógłbym powiedzieć dziś, z perspektywy lat. W naszym domu wznosiły się ponad wszystko Himalaje miłości naszej matki, która nagle, w poczuciu tego, że nie ma ojca, zupełnie podświadomie, tej miłości dawała nam więcej. Mama była niezwykła, tolerancyjna. Kiedy dziś o tym myślę, widzę, że mogła czuć się bezsilna. Miała do upilnowania trzech facetów, a każdy z nas był kompletnie inny.

Kiedy pytam aktora o upływ czasu, o przemijanie, o wiek, który każdemu bardziej czy mniej daje się we znaki, znów widzę

ten uśmiech, może trochę dwuznaczny. - Zawsze żyłem szybko, niehigienicznie, no i dowojowałem się poważnych kłopotów z serduchem. Życie dało mi wielokrotnie w kość. A symptomem tego był fakt, że ja, człowiek pogodny, uśmiechnięty, stałem się potwornym smutasem. A teraz, mimo że 60. na karku, złapałem się na tym, że mam duszę małego chłopca. Mało tego: mam duszę bigbitowca i rockmana. I już nie chcę się niczym w życiu zasmucać. Nie chcę nigdy smędzić. Chcę się teraz tylko i wyłącznie cieszyć. Staram się pamiętać o tym, że szczery uśmiech jest siłą nie do przecenienia. A z wiekiem coraz bardziej nie znoszę zimna. Męczy mnie ziąb i brak słońca. Uciekam z Polski, choć na tydzień, choćby i do Egiptu, ponurkować w błękicie. Nie będę wyrzucał sobie niczego, czego nie zrobiłem. Bo zrobiłem tyle, ile dałem radę.

***

23 kwietnia o godz. 17 i 19.15, w Teatrze "Bagatela" zobaczymy Piotra Machalicę w roli Pana Jordaina w spektaklu" Mieszczanin szlachcicem " wystawionym przez teatr z Częstochowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji