Artykuły

Nikła moc garderobianego

"Garderobiany" w reż. Krzysztofa Galosa w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Katarzyna Wysocka w serwisie PortKultury.pl

Do Słupska przyjeżdża się przede wszystkim dla Witkacego. Jego obrazy zgromadzone w Muzeum Pomorza Środkowego stanowią wyjątkową atrakcję turystyczną i kulturalną (także dlatego, że jest to największa kolekcja dzieł plastycznych autora "Szewców"). Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku, przyciąga również uwagę, okresowo, nie tylko podczas Ogólnopolskiego Konkursu Interpretacji Dzieł Stanisława Ignacego Witkiewicza, lecz również za sprawą inspirujących, lokalnych spektakli. Ostatniego dnia marca miała miejsce druga, tegoroczna premiera, czyli "Garderobiany" według Ronalda Harwooda w reżyserii Krzysztofa Galosa (pierwsza premiera, "O dwóch krasnoludkach i jednym końcu swiata", odbyła się styczniu, również w reżyserii Krzysztofa - Babickiego, obecnego dyrektora artystycznego Teatru Miejskiego w Gdyni).

Ronald Harwood ma ugruntowaną pozycję jako dramatopisarz, w tym sztuk teatralnych, radiowych i telewizyjnych. Za scenariusz do "Pianisty" Romana Polańskiego otrzymał w 2002 roku Oscara. "Garderobiany" z 1980 roku to dzieło zamknięte w konwencji teatru w teatrze, scalające problem formy, odpowiedzialności i artyzmu na deskach scenicznych. Autor odżegnuje się od dosłownego interpretowania tego tekstu jako autobiograficznego zapisu dziejów własnych i Sir Donalda Wolfita, u którego Harwood pracował właśnie jako garderobiany (jak sam o sobie mówi: byłem fatalnym aktorem, ale znakomitym garderobianym). Sztuka w sposób umowny nawiązuje do realnych scen i postaci, które towarzyszyły Harwoodowi we wczesnym okresie zarobkowania. Sceniczna historia osób dramatu dotyczy okresu II Wojny Światowej. Bohaterami są aktorzy teatru londyńskiego, którego misją jest pokazywanie sztuk w systemie objazdowym, nawet w najodleglejszych zakątkach wyspy, nawet podczas alarmu bombowego. Trupa teatralna, którą podpatrujemy podczas spektaklu "Król Lear" i poza sceną (choć jednak na scenie), rządzi się swoistymi prawidłościami, istotne stają się: zależności służbowe, skrywane lęki, niespełnione ambicje, osobiste animozje i uprzedzenia, idealizm połączony z relatywizmem, zachłanność na komplementy i wiele innych. Poświęcenie się sztuce i widzom doprowadza szefa trupy, Sira, najpierw do załamania psychicznego (objawiającego się znaczącym pogorszeniem zdrowia oraz "schizofrenią" sceniczną), a potem do śmierci. Jest on przykładem osoby trwającej do końca wbrew rozsądkowi, niczym powołany do obowiązkowej służby wojskowej w czasie mobilizacji wojennej. Niektórzy bohaterowie ścierają się w artystycznym pędzie za sławą, jednak Sir i jego garderobiany, Norman, doprowadzają siebie do skrajnego wyczerpania. Norman, budując latami poczucie odpowiedzialności za swojego mistrza (managera jednocześnie), oddaje się całkowicie czynnościom przygotowującym Sira do roli, ale również staje się jego coachem - motywuje go, podnosi na duchu, sugeruje i zaleca, ma silnie rozbudowane poczucie empatii, zna wszystkie kwestie Sira z poszczególnych sztuk. To jedna z najciekawszych, literackich szarych eminencji w literaturze, a ileż ich było i jest w życiu publicznym, tego nikt nie zliczy, choć w pełni uzasadnione wydaje się stwierdzenie, że każdy, wielki człowiek miał swojego Normana.

"Garderobiany" to sztuka na mistrzowski popis aktorski. Najświetniejszy dali chyba Albert Finney ("prywatnie" także Sir) i Tom Courtenay (obaj nominowani do Oscara, w sumie 5 nominacji dla filmu) w obrazie Petera Yatesa z 1983 roku. Nikt na pewno nie może mieć takze wątpliwości, że Holoubek, Zapasiewicz czy Pszoniak to zdecydowani polscy faworyci w typowaniu najlepiej zagranych ról w tej sztuce na przestrzeni wielu lat. W Słupsku najciekawszą kreację stworzył Ireneusz Kaskiewicz, grający mistrza. Od początku spektaklu, kiedy pojawił się na scenie, zdyszany i przemoczony, wzbudzał współczucie u widzów przekonanych o jego realnej niedyspozycji. Niektórzy nawet byli przekonani o rychłym osiągnięciu przez niego stanu zawałowego. Kaskiewicz bawił się rolą, swoim tubalnym głosem, który osiągnął trwały stan teatralnej chrypy, dostarczał niezbędnych dawek humoru i stopniował napięcie. Był niezastąpionym partnerem scenicznym, znakomicie "odnajdywał się" w zaplanowanym chaosie scenicznej nerwówki. Nawet wpadki tekstowe można było odczytywać w kontekście prawidłowo granej roli. Niestety, słabo partnerował mu tytułowy garderobiany, czyli Krzysztof Kluzik. Gubił go zbytni pośpiech w podawaniu kwestii, nie podjął się również zaprezentowania własnego pomysłu na postać. W ciekawie zaaranżowanej przestrzeni scenicznej - widzowie znajdowali się na scenie, w garderobie Sira - można było pokusić się o większe skupienie i pracę nad postacią. W spektaklu, w którym wystąpiła cała dziewiątka aktorska Nowego, Jerzy Karnicki, grający Goeffreya, bawił swoistą niepełnosprawnością, jąkaniem się, oraz strojem błazna Leara. Poprawnie i w konwencji zagrały wszystkie panie, a Marta Turkowska jako Madge zdobyła najwięcej sympatii publiczności.

Zdecydowanym wyróżnikiem tego przedstawienia jest scenografia, czyli posadzenie 120 widzów na scenie, pośród wszelkiej maści otaczających przedmiotów. Prawie każdy widz mógł z bliska uczestniczyć w gorączkowych zabiegach charakteryzatorskich, być świadkiem budowania najprostszymi metodami dźwięków burzy, czy innych efektów specjalnych. Można było doświadczyć stresu, jaki tworzy się podczas wpadek scenicznych, kiedy któryś z aktorów nie wchodzi we właściwym momencie na scenę. A na prawdziwej widowni siedziała Kobieta w papilotach (Hanna Piotrowska)...

Warto wybrać się do Słupska, gdzie teatr cieszy się szacunkiem widzów, gdzie najczęściej widownia zapełniona jest całkowicie, gdzie przychodzi się do teatru z przyjemnością wzięcia udziału w święcie, jakim jest zobaczenie aktorów na scenie. Trochę swojsko, ale z pozytywną energią, której bardzo brakuje chociażby w trójmieskim świecie teatru. Warto zobaczyć i posłuchać Ireneusza Kaskiewicza, który nie gra widowiskowo, ale z głębokim przekonaniem o wyjątkowości spotkania, na które zostali zaproszeni widzowie. Obecna współpraca, jaką podjęły teatry: w Słupsku i w Gdyni, rokuje, że mieszkańcy Trójmiasta zobaczą produkcje Teatru Nowego, w tym "Garderobianego". Na razie, 5 maja, Teatr Miejski w Gdyni zaprasza na nieśmiertelną komedię "Mayday", sztukę wyreżyserowaną przez tragicznie zmarłego w zeszłym roku Edwarda Żentarę. 5 maja, gościnnie, do Słupska pojadą "nasi" z "Bogiem mordu". Cieszy taka współpraca, bo jazda do Słupska, pośród usianych gęsto radarów (polska liderka: gmina Kobylnica!), może skończyć się bolesną utratą pieniędzy i punktów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji