Artykuły

Karierą rządzi przypadek

- Zmieniają się środki przekazu. Żyjemy w artystycznej "globalnej wiosce". Wszyscy, z dnia na dzień, wiedzą, co dzieje się w teatrze na całym świecie. Teatr stał się globalny. Siłą rzeczy spektakl, żeby był dostrzeżony, musi być wyrazisty, bezkompromisowy - mówi reżyser BOGUSŁAW LINDA, przed premierą "Merilyn Mongoł" w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Bogusław Linda o powrocie do teatru, przed premierą "Merylin Mongoł" w stołecznym Ateneum opowiada Jackowi Cieślakowi

Mamy do czynienia z historycznym wydarzeniem: wraca pan do teatru, i to by reżyserować! Co pana skłoniło?

Bogusław Linda: Ponury zbieg okoliczności! A mówiąc serio: dyrektor Ateneum Andrzej Domalik zasiadał ze mną w komisji egzaminacyjnej w szkole, którą prowadzę z Maciejem Ślesickim. Stwierdziliśmy, że mamy wspólne poglądy na temat sztuki. Padło pytanie, czy nie wróciłbym do teatru. Miałem pod ręką sztukę, która mnie fascynowała skalą trudności, pomyślałem, że może warto. Dyrektor też się wybranym tytułem ucieszył, bo jest wielkim miłośnikiem literatury rosyjskiej.

W "Merylin Mongoł jest zapowiedź końca świata, co zbiega się z proroctwem Majów. Czy to również pana zainteresowało?

Moim zdaniem nie o to w sztuce chodzi, tylko o to, co ważne w każdym dobrym dramacie: o poszukiwanie w życiu miłości, nadziei na nowe życie, o ucieczkę od zła, od codzienności.

Pana spektakl da nam na to nadzieję?

Bardzo bym sobie tego życzył, ale nie sądzę: jestem tylko inscenizatorem tego, co napisał Nikołaj Kolada, a on pisze o życiu, które nigdy do końca nie jest spełnione. Podobnie jak Czechow. Jego bohaterowie też chcą wyjechać do Moskwy.

Bliski jest panu taki sposób myślenia?

Oprócz sztuk, które reżyserowałem - m.in. "Moliera" Bułhakowa i "Przedstawienia pożegnalnego" Mullera, filmy "Seszele", "Sezon na leszcze", "Błękitne okna opowiadały o ludziach, którzy szukają nadziei na lepsze życie. Celowo tego tematu nie wybierałem. Może to podświadomość.

Sylwetka: Bogusław Linda, aktor, reżyser

Aktor znany głównie z roli filmowych twardzieli, ma bogatą przeszłość teatralną. Jego pierwszą sceną byłStary Teatr w Krakowie. Potem we wrocławskim Teatrze Polskim zagrał m.in. Hamleta i Hansa Castorpa. Tam zetknął się z Jerzym Grzegorzewskim. Na początku lat 80. został aktorem warszawskiegoStudia. W Teatrze TV grał m.in. w spektaklach Laco Adamika.

Przyłapał się pan na myśli, że sama zmiana systemu nie zmieniła Polski, bo ludzie są niezmienni?

Wierzyliśmy, że wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odkrycie, że jest inaczej, było bardzo bolesne. Stąd "Psy", "Kroll", "Miasto prywatne".

Również inne tytuły, w których grał pan po 1989 r., pokazywały ciemną stronę transformacji.

Nie traktujmy tego jako proroctwo albo deklarację. Jaka kinematografia, takie role. Brałem, co dawali. Często decydują warunki codzienne. Rodzina chce wyjechać na wakacje, coś zjeść. Więc biorę role, których nie wziąłbym, gdybym nie musiał. W naszym, za przeproszeniem, bajzlu, przy przypadkowości i siermiężności filmów i scenariuszy wszystkim rządzi wielki przypadek. Albo coś wyjdzie, albo nie.

Obserwuje pan życie zwykłych prostych ludzi?

Myślę, że każdy człowiek jest uwrażliwiony na to, co się dzieje w sąsiednim domu, na sąsiedniej ulicy, gdzie potrzebna jest pomoc, bo świat nie jest sprawiedliwy. Ale chciałem zwrócić uwagę, że u Kolady, jak to w wielkich dramatach bywa, postaci są niejednoznaczne, tragiczne, a jednocześnie bardzo śmieszne. Pokazanie ich w ten sposób jest trudne, ale też pociąga i fascynuje.

Scenografię do pana spektaklu przygotowała Małgorzata Szczęśniak, która pracuje tylko z Warlikowskim.

Żyjemy w poczuciu przełomu, jaki się dokonał w polskim teatrze. A co pan o tym myśli z perspektywy swoich początków w Starym Teatrze i gry u Jerzego Grzegorzewskiego?

Teatr, który istnieje od tysięcy lat, zmienia się tylko formalnie. To, czy dekoracje są marmurowe czy plastikowe, jest sprawą drugorzędną wobec katharsis, jaki przynosi spektakl. A to, o czym opowiada ludzka tragikomedia, pozostaje bez zmian. Tak mi się wydaje.

Zauważył pan, że na początku Warlikowski i Jarzyna opierali się na aktorach rówieśnikach, a potem zaczęli zapraszać artystów starszego pokolenia.

Dobry teatr wymaga dobrych aktorów, których mniej jest w generacjach chowanych na serialach. Dłużej trzeba z nimi pracować. Wcale się nie dziwię, że reżyserzy sięgają po zawodowców.

A pan miał teatralne propozycje?

Może raz? Ale szybko ucinałem rozmowy. Póki mogę, wolę tego unikać.

Nowy teatr wymaga więcej ekshibicjonizmu niż dawny?

Nie wiem. Zmieniają się środki przekazu. Żyjemy w artystycznej "globalnej wiosce". Wszyscy, z dnia na dzień, wiedzą, co dzieje się w teatrze na całym świecie. Teatr stał się globalny. Siłą rzeczy spektakl, żeby był dostrzeżony, musi być wyrazisty, bezkompromisowy.

W latach 80. wyreżyserował pan w Studiu "Przedstawienie teatralne Petera Mullera. Mało kto pamięta, że na festiwalu w Grecji otrzymał pan za ten spektakl wyróżnienie po Peterze Brooku i Peterze Steinie.

Brook pokazał "Mahabharatę", zaś Stein "Wiśniowy sad". Najbardziej jednak zapamiętałem fakt, że chciała nas aresztować policja. Próbowaliśmy w czasie sjesty i jeden z kolegów aktorów oddał serię strzałów do Greka protestującego na pobliskim balkonie. Z atrapy pistoletu Thompson.

Ale nie grecka policja zmusiła pana do rezygnacji z teatru.

Dostałem propozycję reżyserowania w Grecji, Turcji i Emiratach Arabskich. Po próbach z greckimi aktorami wyobraziłem sobie tureckich, a potem arabskich i zrezygnowałem. Wolałem grać w filmach francuskich, węgierskich albo duńskich.

Teraz ma pan zagrać szefa kasyna w jednym z seriali.

Być może. Granie w serialu to trochę inna praca. Potraktujmy ją z uśmiechem i odrobiną dystansu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji