Artykuły

Edyp wychodzi z ciemności

POTĘŻNY, z niezdarnie ciosanych, a monumentalnych głazów wzniesiony portal pałacu to jedyny jaśniejszy, ale nie pogodny akcent sugestywnych dekoracji. Z lewej strony brama wiodąca do pałacu, której barwa zmienia się w zależności od nastroju akcji. Z prawej - nieregularne otwory drzwi i okien pałacowych swoją ciemną martwotą przypominające wnętrza opuszczonych przez praczłowieka jaskiń. Potężne schody w centrum i po bokach sceny. Na wprost widza kamień ofiarnego ołtarza. Wszystko w barwach ciemnych, wśród których błąkają się również na ciemno ubrani ludzie w szatach przyciężkich, niezdarnych, ze sznurkowymi brodami i wianuszkiem takichże włosów wokół ciemnych, łysych czaszek. Ich przeżycia, niepokoje, myśli są tropione, wychwytywane i uwielokrotniane przez niepokojącą, potężną muzykę. Jest jeszcze napis grecki, który przemawia jak przestroga i wyjaśnienie: "Poznaj samego siebie". Ale oto w jednym z tych niepokojących czernią otworów ukazuje się człowiek w szorstkiej białej szacie - Edyp... Odeszliśmy więc od konwencji, które tragedie greckie kazały grać w jasnych szatach, w przesyconej słońcem scenerii, wśród helleńskiej architektury.

Ludwik Rene nie waha się postawić twarzą w twarz z widzem bohaterów tragedii w momentach najbardziej ryzykownych. I chór nie jest tu - zgodnie zresztą z tekstem - tylko interpretatorem wydarzeń nieruchomo tkwiącym w orchestrze. Jest rzeczywiście radą starców, którzy biorą mniej lub więcej bezpośredni udział w scenicznych zdarzeniach. Chór, dekoracje nawiązujące do topografii teatru greckiego, sprawa nieodwracalnego fatum, to wszystko wydaje się nie mieć kontaktu ze współczesnością i nie wyjaśniać tajemnicy tak licznych powrotów Sofoklesa.

A jednak przedstawienie - i w tym chyba jego największa wartość - jest nam bliskie nie tylko z uwagi na te psychologiczne i sytuacyjne walory, które nie gubią swojej atrakcyjności z przemijającym czasem. Nie sytuacje dramatyczne, ale istota dramatu Edypa i jego stosunku do tragicznego splotu zdarzeń najbardziej interesuje współczesnego odbiorcę. Cała aura tego utworu, uwspółcześnionego, w nowym przekładzie i nowej inscenizacji, komunikuje się z naszym czasem bez wulgarnej aktualizacji i symboliki. Przekład Stanisława Dygata, podobnie jak reżyseria, odwraca naszą uwagę od motywu przeznaczenia, a okropności, których jesteśmy świadkami, potrzebne są tylko o tyle, o ile koncentrują naszą uwagę na najbardziej istotnym nurcie utworu. Jak zachowa się człowiek postawiony wobec najstraszliwszej dla siebie sytuacji? Czy będzie próbował nie dopuścić do siebie rzeczywistości? Czy będzie szukał kompromisu? Czy będzie oszczędzał siebie i szukał ucieczki w zwaleniu winy na los i przeznaczenie? Czy po dokonaniu wyboru z samobójczą zaciekłością doszukując się prawdy pozostanie człowiekiem żywym i zrozumiałym, o wrażliwości nie stępionej przez cierpienie.

Edyp jest władcą Teb. To człowiek, którego pozycja społeczna zmusza - jeśli zechciałby być konsekwentny - do widzenia swoich spraw w perspektywie miasta-społeczeństwa. Reprezentuje nie tylko moralność zwykłego człowieka, jego czyny poddawane są podwójnej ocenie moralnej. Powraca więc motyw moralności władzy, pokazany inaczej, ukazujący obowiązki człowieka sprawującego władzę, jego ścisły, niemal intymny związek ze społeczeństwem, którym kieruje. To nie krytyka słabości lub przestroga przed niebezpieczeństwami i wypaczeniami władzy, ale - powiedziałbym - przykład konstruktywny. Największa tragedia osobista, największy wysiłek, by uciec przed nieuchronnym, nie uwalnia od wiązania najbardziej osobistych spraw i intymnych tragedii z ich skutkiem społecznym, który oczywiście będzie o wiele szerszy w wypadku człowieka reprezentującego społeczeństwo. Władca, który ustanawia prawa i czuwa nad ich wykonaniem musi sam ulegać tym prawom - ta najbardziej demokratyczna zasada sprowadzona do faktów prostych, ale tym dramatyczniejszych, obowiązywała nie tylko w czasach Sofoklesa.

To jest jeden psychologiczno-społeczny nurt dramatu, a właściwie nurt jego współczesnej realizacji na scenie Teatru Dramatycznego. Trudno prześledzić krzyżujące się w tym dramacie nurty filozoficzne. W sposobie przedstawiania i interpretacji losu Edypa znajdujemy przeczucie moralizmu Sokratesa, mimo że los ten zaprzecza tezom etycznym Sokratesa wiążącym szczęście człowieka z cnotą, a przede wszystkim wiedzą, pojmowanymi jako recepta na szczęście. Odsuwając na plan drugi rolę fatum i wydobywając przez to wątek psychologiczny sztuki w przedstawieniu warszawskim, skoncentrowano jednocześnie naszą uwagę wokół problemów eudaimonistycznych, wokół pytania dotyczącego trwałości i granic szczęścia. A że pytanie to wraca współcześnie z większą siłą, w losie Edypa widz może odnaleźć niepewność losów naszej cywilizacji.

Twórcy przedstawienia szukając sposobów uwspółcześnienia form tragedii. Sofoklesa zatrzymali się w połowie drogi. Czy zawiniło rozdarcie między tekstem odbiegającym od metrum, od patosu i monumentalizmu tragedii greckich? Cała trudność w tym, że - jeśli się już odbiegło od tamtych konwencji, jeśli zdecydowano się na zrywający z nimi przekład i na wskroś współczesną, ale wzmacniającą wrażenie monumentalności problemów muzykę - w tej współczesności należało być konsekwentnym. Otrzymalibyśmy niezbyt wiernego Sofoklesa, ale przynajmniej jedność stylowa, wewnętrzna harmonia przedstawienia nie zostałyby zachwiane. Słabość chóru polega właśnie na tym, że tak w kostiumie, jak i w wyrazie aktorskim nie był to ani chór antyczny, ani chór podobny np. do tego, jaki na tej scenie zobaczyliśmy z okazji przedstawienia "Wizyty starszej pani". Pozostało wrażenie nieudolności, choćby w poruszaniu się aktorów na nieco za ciasno zabudowanej przestrzeni scenicznej czy śmieszności nieładnych kostiumów.

Skarżono się do niedawna, że wygasły u nas dobre tradycje gwiazdorstwa że idzie się zazwyczaj do teatru dla sztuki, dla przedstawienia, a nie przede wszystkim dla aktora. Możemy powiedzieć sobie spokojnie, że są aktorzy, dla których odwiedza się określony teatr. Przynajmniej połowa publiczności przyszła do Teatru Dramatycznego, by zobaczyć Holoubka w roli Edypa. Wielka rola na miarę wielkiego aktorstwa, ale, niestety, w tym kostiumie twórca niezppomnianego Goetza nie czuł się najlepiej. Jedno jest pewne, Gustaw Holoubek dowiódł raz jeszcze mistrzostwa swojego warsztatu, umiejętności opanowywała najtrudniejszych scenicznych sytuacji. Było to jednak mistrzostwo zbyt w tym wypadku techniczne. Każdy epizod "Króla Edypa" sam w sobie doskonały, w wykonaniu Holoubka nie zatarł wrażenia braku owej jedności i jednorodności, której niedostatek zaciążył i na przedstawieniu. Wydaje się jakby wielki aktor stawiał swojej sztuce coraz to trudniejsze zadanie w ramach jednej roli i jednej postaci oraz bezbłędnie je rozwiązywał. Tak jest we fragmentach, w których dystans wobec swego bohatera zaznacza świadomie "teatralnym" gestem, w których ustawia się jakby obok niego, prezentując jego reakcje, "opowiadając" o jego psychicznej i moralnej sylwetce. Doskonały w scenach, które pozwalają śledzić powolne narastanie w świadomości Edypa prawdy o nieuchronności losu i obrony przed tą prawdą, zostaje aktor zmuszony do ukazania tragizmu Edypa bez subtelności i w całym przerażającym jej kształcie. I oto nagłe ukazanie się okaleczonego króla: ciało walące się ze schodów, zakrwawiona twarz - obraz na granicy wytrzymałości widza, o włos od makabry. A potem jakby ściszenie, które nie wygasza tragizmu postaci, nie uspokaja nas, nie rozładowuje napięcia, lecz jest czymś koniecznym, nie tylko dla prawdy tej postaci, lecz również i dla prawdy przedstawienia. Ból Edypa nie zmniejsza się, ale ucisza - to już jest jakaś zapowiedź podjęcia przez Sofoklesa po latach tego wątku zakończonego "Edypem w Kolonie". Cierpienie, podobnie jak i szczęście, osiąga swój szczyt i powoli przygasa.

Umiejętność stworzenia wielości stanów z jednej postaci, zgodnie z logicznym rozwojem akcji, to tylko jednak część powodzenia. Jeśli nie wiąże się ona z całościową wizją już nie postaci, ale kreacji aktorskiej, pozostaje niedosyt. I dlatego też Edyp nie będzie należał do najbardziej udanych kreacji Gustawa Holoubka, choć jednocześnie jest jeszcze jednym nowym odkryciem jego możliwości twórczych.

Konsekwencja i jednolitość zadecydowały o powodzeniu niektórych ról, które oczywiście o wiele mniejszą w tej sztuce zajmowały pozycję. Wanda Łuczycka stworzyła postać odbiegającą - szczególnie w pierwszej części przedstawienia - od naszych wyobrażeń o Jokaście królowej. Ale właśnie teatr jest po to, by proponować widzowi na miejsce konstruowanych tradycyjnie postaci scenicznych nowe ich wizje. Dlatego też Wanda Łuczycka raczej zbliżyła się do współczesnego nurtu przedstawienia - jej królowa nie była patetyczna i kamienna w swojej tragedii, ale za to bardziej współczesna, dyskretniejsza, bardziej jednolita. Podobnie zresztą jak Ignacy Gogolewski. Z ról epizodycznych Aleksander Dzwonkowski wprowadzał akcent spokoju i jednocześnie dystansu wobec zdarzeń tragicznych, przypominając niektóre drugoplanowe, ale ściśle związane z akcją postacie szekspirowskie.

Oślepiony Edyp opuszcza Teby. To już koniec dramatu. Idzie ciężko, niezdarnie i sztywno stawiając stopy. [brak fragm. tekstu]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji