Artykuły

Rekwizyty nieszczęścia

PRZEDSTAWIENIE "Króla Edypa" jest chaotyczne. Ludwik Rene nie zdecydował się na wyraźny styl: oscyluje pomiędzy Teatrem Polskim a Skuszanką skłaniając się raczej ku tradycyjnym wzorom inscenizacji antycznych tragedii, z czym nie harmonizuje (delikatnie mówiąc) język przekładu Stanisława Dygata - potoczny, odpoetyczniony, naszpikowany współczesnymi wyrażeniami i - nie wolny od potknięć składniowych. Brak zresztą w tym przekładzie konsekwentnej zasady. W prozaicznym, konwersacyjnym tekście stosuje Dygat raz po raz archaiczny rytm frazy biblijnej, nie stroniąc od patosu w partiach chórowych. Zdaję sobie sprawę, jak trudnym zadaniem jest praca nad arcydziełem Sofoklesa. Mamy jednakże kilka budzących zaufanie i szacunek tłumaczeń "Króla Edypa", które wyszły spod pióra wytrawnych znawców antyku. Posłużenie się tymi tekstami byłoby chyba roztropniejszą decyzją. Czy koniecznie każdemu wznowieniu klasycznego utworu w Teatrze Dramatycznym musi towarzyszyć karkołomny trud tłumacza?

NIECIERPLIWIE czekałam na premierę "Króla Edypa", bardzo już dawno nie granego w Warszawie. Tak dawno, że nie tylko młode, ale i średnie pokolenie dzisiejsze nie miało okazji widzieć tego utworu na scenie. Brak zresztą w polskim teatrze ciągłości tradycji w realizowaniu tragedii greckiej. W ostatnich dziesiątkach lat inscenizowano u nas namiętnie raczej ten rodzaj sztuk, które są nowoczesną stylizacją wątków antycznych - od Giraudoux, do Anouilh'a, Sartre'a, Camusa. Można mówić nawet o wykrystalizowaniu się pewnego stylu interpretacji tych utworów, podających w aluzyjnej formie treści żywe, współczesne, aktualne.

Ale oryginalny dramat grecki to zupełnie inna i dla dzisiejszego reżysera znacznie trudniejsza sprawa. Tu zasada teatru aluzji, podtekstu, ironii okazuje się zawodna. Sofoklesa nie można grać półtonami, ale "szerokim oddechem" - jasno, prosto, a przy tym poważnie, by z jego tragedii wydobyć to, co jest jej walorem naczelnym: promieniującą z niej siłę moralną, która wywołuje "oczyszczenie". Bez wielkiego napięcia dramatycznego, wciągającego publiczność w nurt wewnętrznych przeżyć postaci tragedii, "Król Edyp" przemienia się w krwawy melodramat, który pozostawia dzisiejszego widza obojętnym.

NIE MA klasycznej prostoty ani monolityczności w ujęciu postaci Edypa, które nam zaprezentował GUSTAW HOLOUBEK. Zdaję sobie sprawę, że na jego interpretacji zaciążył w znacznym stopniu język przekładu, a także ogólna kompozycja reżyserska przedstawienia, którego kardynalnym błędem jest rozdźwięk pomiędzy aktorską klasą wykonawcy roli czołowej i większością innych ról. Ale Holoubek również nie zdołał w pełni wydobyć wewnętrznego napięcia przeżyć Edypa, zawodzi zwłaszcza w II części dramatu, która - jak wiadomo - jest omalże monologiem bohatera, staczającego się na dno moralnej nędzy. Całą tę partię, w której narasta genialnie przez Sofoklesa wycieniowane crescendo uczuć o różnorodnym zabarwieniu, gra Holoubek w nerwowym podnieceniu, graniczącym z histerią. Wstrząsające paroksyzmy oślepionego Edypa "rozmienia na drobne" miotając się w drgawkach, czy też łzawo-płaczliwym tonem wzywając swe dzieci. Nie pomaga mu oczywiście tradycyjny "rekwizyt" rozpaczy - czerwone, dosłownie skrwawione oczy - rodem z naturalistycznych inscenizacji "Króla Edypa", ani kostium wyglądający jak płaszcz kąpielowy.

W pierwszej części przedstawienia zabłysnął w paru momentach fascynujący talent Holoubka, prezentującego postać Edypa jako władcy o dużym autorytecie. Ale to tylko ekspozycja tragedii. Z właściwym sobie dystansem do roli rysuje Holoubek sylwetkę człowieka świadomego swej siły i pozycji. Udane są spięcia dyskusyjne Edypa z Kreonem, którego IGNACY GOGOLEWSKI gra w szlachetnym tonie, stwarzając postać tkwiącą w stylu tragedii antycznej, choć jego nazbyt przytłumiony, matowy głos nie pozwala w pełni zabrzmieć sofoklesowej frazie. Jokasta w wykonaniu WANDY ŁUCZYCKIEJ jest figurą z dramatu mieszczańskiego. JAROSŁAW SKULSKI (Teirezjasz) stwarza postać bliską tradycyjnym wzorom, podobnie JANUSZ PALUSZKIEWICZ jako Kapłan i ALEKSANDER DZWONKOWSKI (Posłaniec z Koryntu). Prosto i szczerze gra STEFAN WRONCKI Pasterza, KATARZYNA ŁANIEWSKA - Domownicę Jokasty.

REŻYSER nie docenił roli Chóru, ważniejszej w "Królu Edypie" niż w innych dziełach Sofoklesa. Chór wymaga tu artystów, którzy by mogli stać się echem tragicznych przeżyć Edypa. RENĘ obsadził Chór grupą aktorów, reprezentujących satyryczno-komediowe i parodystyczne umiejętności, które już nieraz zademonstrowali na tej scenie. Ubrani w ciężkie, omalże karawaniarskie kostiumy i czapy, nie są włączeni w dramatyczny nurt spektaklu. Stanowią element statystyczny, nie wtórujący rozwojowi akcji, a w scenie tańca są w sposób niezamierzony śmieszni. Te pląsy odbywają się przy akompaniamencie muzyki "konkretnej" BAIRDA, która w chóralnym wykonaniu towarzyszy spektaklowi: rozprasza skupienie głośnymi, jękliwymi akordami. W oprawie plastycznej JANA KOSIŃSKIEGO doskonale "gra" napis grecki na kurtynie (Poznaj samego siebie), streszczający filozoficzny sens "Króla Edypa", i kotary zmieniające symbolicznie barwy. Ale kompozycja przestrzeni scenicznej z przytłaczającym spiętrzeniem brył i schodami nie ma walorów estetycznych ani funkcjonalnych, jakich mamy prawo oczekiwać od scenografa tej miary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji