Artykuły

Mieć odwagę żyć

- Kiedy myślę o tym, co miało wpływ na moją wyobraźnię, co ją kształtowało, zdaję sobie sprawę, jak ważna jest pamięć i to ta najdalsza, sięgająca w głąb dzieciństwa. Te obrazy, pejzaże, które w nas są, żyją, te szczegóły, które w danym momencie nie wydawały się takie ważne, teraz stoją na straży wyobraźni, są dla niej błogosławieństwem - mówi MAJA KOMOROWSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Mało jest już dziś takich aktorów, którzy swojej pracy oddaję całe serce, przygotowuję się do każdej roli, jakby miała być tę najważniejszą w życiu albo tę ostatnie. Gwiazd, o prawdziwości których nie świadczy kolejna okładka kolorowego pisma, lecz prawdziwe staranie się, aby wejść w symbiozę z widzem. Mało, ale tacy aktorzy na szczęście wcięż sę, a my możemy poić nasze zmysły granym przez nich teatrem.

Bardzo trudno było namówić Panią na tę rozmowę. Dlaczego tak niechętnie udziela Pani wywiadów?

- Mój problem z udzielaniem teraz wywiadów polega na tym, że wszystko, co było dla mnie ważne, przemyślane, mam wrażenie, że już powiedziałam

i sformułowałam w książce "Pejzaż-rozmowy z Mają Komorowską" Barbary Osterloff. Trudno mi od tego odejść. Nie potrafię tego lepiej ująć. Oczywiście mam tu na myśli wszystko to, co zdarzyło się do czasu napisania tej książki, czyli do sztuki Thomasa Bernharda "Wymazywanie" i mojej pracy z Krystianem Lupą.

Ma Pani bardzo charakterystyczny głos. Łatwo rozpoznawalny. To wielki atut dla aktora. Przepięknie mówi Pani wiersze, ale chyba z nutę kokieterii powtarza Pani: "zawsze miałam chropowaty głos.

obiektywnie mówiąc nieładny".

- Na pewno nie jest to z mojej strony kokieteria, tylko rzeczywiście tak myślę. Natomiast mogę powiedzieć, że nauczyłam się nim posługiwać, używać go. To wymagało bardzo dużo pracy.

Gra Pani Sarę Bernhard w sztuce "Mimo wszystko" Johna Murella w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Co zadecydowało o tym, że sztuka od siedmiu lat nie znika z repertuaru teatru i nadal przyciąga widzów?

- Rzeczywiście, razem z Wiesławem Komasą gramy tę sztukę bardzo długo. Myślę, że jest to rola, w której bardzo dużo można powiedzieć nie tylko o aktorstwie, ale i o życiu. Zetknięcie się z energią bohaterki, jej chęcią pokonywania wszystkich przeszkód, jej staraniem posuwania się w życiu naprzód, jej poczuciem humoru przemawia do widza, nawet jeśli ktoś nie interesuje się teatrem i wielką aktorką Sarą Bernhard. Warto wspomnieć, że sztuka była wystawiana na całym świecie i oczywiście można ją bardzo różnie interpretować.

Czym jest dla Pani aktorstwo?

- Mogę powtórzyć to samo, co już powiedziałam w książce "Pejzaż...": aktorstwo to właściwe zadawanie sobie pytań, bombardowanie swojej świadomości, szukanie sposobu na siebie - w zależności od roli za każdym razem inaczej. Szukanie sposobów pobudzania wyobraźni. Dobrze postawione pytanie pozwala siebie sprowokować. Ale kiedy to mówiłam, jeszcze nie pracowałam z Krystianem Lupą. Nie myślałam jeszcze o filmie "Katyń", w którym później zagrałam. Każda nowa sztuka, film, dyplom "Panny z Wilka" w Akademii Teatralnej to poszukiwanie, wnosi coś nowego, rozwija i wzbogaca nasze myślenie i naszą wyobraźnię. Kiedy myślę o tym, co miało wpływ na moją wyobraźnię, co ją kształtowało, zdaję sobie sprawę, jak ważna jest pamięć i to ta najdalsza, sięgająca w głąb dzieciństwa. Te obrazy, pejzaże, które w nas są, żyją, te szczegóły, które w danym momencie nie wydawały się takie ważne, teraz stoją na straży wyobraźni, są dla niej błogosławieństwem.

Mówi Pani, że miała w życiu dużo szczęścia, gdyż spotkała na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi. Które z tych osób wywarły największy wpływ na ukształtowanie Pani osobowości aktorskiej?

- To długa lista. Wszystkich nie sposób wymienić. Jeśli chodzi o teatr, wielki wpływ mieli m.in.: Jerzy Grotowski, Jerzy Jarocki, Jerzy Krasowski, Helmut Kajzar, potem Erwin Axer. Nie mogę zapomnieć pracy z Bohdanem Korzeniewskim. Bardzo cenię sobie współpracę z Maciejem Englertem, u którego mogłam wrócić do tego, z czym zetknęłam się u Jerzego Jarockiego - do komedii. W filmie na pewno: Krzysztof Zanussi, Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, Tadeusz Konwicki i Edward Zebrowski.

Co wyniosła Pani z teatru Grotowskiego?

- O tym można bardzo dużo mówić. Grotowski uczył mnie pracowitości. Uczył mnie panowania nad ciałem. Ale najważniejsze, co już wcześniej mówiłam, było rozgimanstykowanie wyobraźni. Mogę powiedzieć, że uczył mnie myślenia, stawiania pytań.

Proszę opowiedzieć, jak Pani podchodzi do pracy nad rolą. Dużą wagę przywiązuje Pani do skojarzeń, szczegółów, kostiumów?

- W pracy nad rolą bardzo często wychodzę od kostiumu. Oczywiście aktorzy do swojej pracy mogą różnie podchodzić. Ja zawsze najpierw próbowałam zrozumieć, jak ma wyglądać grana przeze mnie osoba. To mi zawsze pomagało. Sposób poruszania się, zachowania w znacznej części zależy od ubioru, naszych butów. Przecież inaczej porusza się osoba w butach do jazdy konnej, a inaczej osoba w innych butach. Przygotowując się do roli Racheli w filmie "Wesele" Andrzeja Wajdy, też wyszłam od kostiumu.

W interpretacji roli ważne jest dla mnie szukanie skojarzeń. Myślenie o szczegółach. Przywoływanie obrazów - pejzaży. Podczas przygotowań do roli Racheli, chodziłam do Teatru Żydowskiego. Słuchałam nagrań. Myślałam o skojarzeniach. Taniec Racheli pod lampą kojarzył mi się z ruchem ćmy wokół światła. Na temat tego, jakie skojarzenia i jakie pejzaże towarzyszyły mi przy pracy nad poszczególnymi rolami, można napisać całą książkę. Jerzy Grotowski bardzo dużo mówił o pamięci ciała, o tym, że całe nasze ciało jest pamięcią. To co trzeba robić, to odblokować ciało - pamięć. Ta sprawność ciała powoduje, że przekaz, to co próbujemy powiedzieć, ma swoje bogactwo.

Jest Pani w teatrze i filmie ostoją tego co wartościowe: czystości i estetyki słowa, sztuki przez duże "S". Podkreśla Pani, jak ważna jest słyszalność...

- Co ja mogę na to odpowiedzieć? Dziękuję Pani za uznanie moich starań. Słowem, które najbardziej lubię, jest właśnie "starać się", i ja mogę powiedzieć, że - tak jak potrafię - staram się. Tak, dla mnie bardzo ważne jest, żeby to, co na scenie mówi aktor, dochodziło do widza.

Rezygnuje Pani z wielu ról. Czym kieruje się Pani przy ich wyborze?

- W życiu zawodowym rezygnowałam z wielu ról - po pewnym czasie dochodziłam do wniosku, że słusznie. Tylko jeden raz się pomyliłam. Odmówiłam zagrania roli, gdyż - czytając scenariusz - miałam wątpliwości, a potem okazało się, że powstał wspaniały film. Czytanie scenariuszy jest rzeczą bardzo trudną, dlatego że film to nie jest tylko scenariusz, ale sposób filmowania, partnerzy, scenografia, dźwięk, sposób montażu i charakteryzacja. To jest cała wielka machina, od

której zależy wartość tego, co powstanie.

Czy możemy się spodziewać nowych ról w Pani wykonaniu? Czy ma Pani jakieś propozycje, jeśli tak to jakie?

- Cieszę się, że mam propozycje zagrania nowych ról, ale też doceniam, że mogę odmówić ich przyjęcia. Coraz częściej mam poczucie, że sztuka w jakimś sensie przegrywa z życiem. Pewnie nie jest to precyzyjne sformułowanie, ale tak to czuję. Zycie jest naprawdę ciekawe. Czasami straszne, czasami wspaniałe. Jest tak niezwykłe.

Jeśli chodzi o nowe role, niełatwo jest mi coś wybrać. Zastanawiam się. Teraz jest dziwny okres w teatrze. Dla mnie trudny. Chociażby sprawa języka: jak mówimy w teatrze, na co możemy sobie pozwolić? Teraz gram w dwóch sztukach: w "Mimo wszysuko" w Teatrze Współczesnym i w "Szczęśliwych dniach" w Teatrze Dramatycznym. Nie czuję potrzeby, że muszę grać więcej. Nie za wszelką cenę. Na pewno ważne są dla mnie spotkania z ludźmi.

No właśnie, zawsze stara się Pani bezpośrednio spotykać z publicznością. Jest Pani częstym gościem ośrodków polonijnych na całym świecie, gdzie występuje Pani z wieczorami poetyckimi.

- Tak. Bardzo dużo mam takich spotkań. Jeśli tylko mam czas, to jadę. Każde spotkanie jest inne. Nigdy nie mam ustalonego jego przebiegu - wtedy powstaje przestrzeń, w której otwiera się reagowanie na ludzi. Są to rozmowy na żywo. Mówię wiersze, opowiadam i odpowiadam na pytania. Scenariusz spotkania powstaje w trakcie jego trwania i zależy od tego, z kim się spotykam, czy np. z dziećmi z domu dziecka, czy z osobami starszymi. Za każdym razem trzeba pamiętać, do kogo się mówi. Trzeba wsłuchać się w publiczność. Czasami podczas spotkania zmieniam akcenty - co jest ważne, a co mniej. Nic mnie tak chyba nie spala, jak takie spotkania, żadna rola, teatr, czy reżyserowanie, bo to jest praca na żywej tkance. Mam nadzieję, że podczas takich spotkań czujemy przepływ dobrej energii.

Którzy poeci są najbliżsi Pani sercu?

- Z pewnością najbliższy memu sercu jest Cyprian Kamil Norwid. Często mówię wiersze m.in.: Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, księdza Jana Twardowskiego, księdza Janusza Pasierba.

Czy nigdy nie kusiło Panią iść za modą, występować w serialach, reklamach?

- Tak się ułożyło moje życie, mam pracę w dwóch teatrach. Jestem profesorem Akademii Teatralnej. Mam bardzo dużo spotkań z ludźmi, o których wcześniej mówiłam. W moich czasach było inaczej, niż jest teraz. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że obecnie dla młodych ludzi - aktorów, którzy nie zaangażowali się do teatru - seriale często są jedyną możliwością, żeby zaistnieć, no i co tu dużo mówić - zarobić. Mam tego świadomość.

Podkreśla Pani, że dla aktora bardzo ważne jest panowanie nad ciałem. Pomaga w tym dobra kondycja fizyczna. Nigdy nie korzystała Pani z dublerów...

- Wielogodzinne ćwiczenia w teatrze u Jerzego Grotowskiego były zastrzykiem na całe życie. Rzeczywiście, nigdy nie miałam problemów z gimnastyką, staniem na głowie, czy jazdą konno, i to mnie zawsze bardzo cieszyło. Nie korzystałam z dublerów, np. w filmie "Cwał".

W interpretacji roli ważne jest dla mnie szukanie skojarzeń. Myślenie o szczegółach. Przywoływanie obrazów - pejzaży.

Jest Pani profesorem w Akademii Teatralnej w Warszawie. Należy Pani do grona pedagogów bardzo wymagających, czyli takich, którym zawdzięcza się najwięcej. Mówi się, że absolwenci Akademii, których Pani uczyła, tworzą nieformalny klan.

- Uczę bardzo długo i jest dla mnie wielką radością, że mam tylu zdolnych studentów. Jest to cała litania nazwisk. Wszystkich nie sposób wymienić, ale zaliczają się do nich m.in. Borys Szyc, Dominika Ostałowska, Małgorzata Kożuchowska, Andrzej Szeremeta, Redbad Klijnstra, Katarzyna Herman. Jestem szczęśliwa, że wielu moich uczniów jest teraz znanymi aktorami. Wśród reżyserów jest Agnieszka Glińska.

W czasie stanu wojennego była Pani członkiem Prymasowskiej Rady Pomocy Internowanym i ich Rodzinom. Ta pomoc innym jest wpisana w Pani życie chyba od zawsze.

- Znowu użyję mojego ulubionego słowa "staram się". Tak, w stanie wojennym byłam w Komitecie Internowanych. Jeździłam do więzień. Nie lubię o tym mówić, bo to takie odcinanie kuponów. W komitecie

bardzo wielu ludzi pomagało m.in. przy pakowaniu leków, paczek. Miałam świadomość, że z racji swojego zawodu byłam po prostu bardziej widoczna, rozpoznawalna. To mi pomagało w pokonaniu wszystkich przeszkód, w dotarciu do więźniów. Ale często pada argument, że młodzi ludzie tego nie wiedzą - no i rozmawiamy.

Ma Pani w sobie pokłady energii i ogromną siłę psychiczną. Skąd czerpie Pani tyle siły i pasji do tego, co Pani robi?

- Ksiądz profesor Janusz Pasierb powiedział w jednym z wierszy: "Jakie to cudowne, że ludzie ciągle mają odwagę żyć, wstają rano, kupują mleko, chleb, odprowadzają dzieci do przedszkola, obracają skrzypiący kierat, widzą sens w prostych działaniach, kupują makatki, powtarzają syzyfowe prace (...) Skąd się bierze to męstwo. Ta wiara, że trzeba".

Pyta Pani, skąd biorę siłę i energię? Myślę, że na to nakładają się różne sprawy. Po pierwsze, wynosimy to z domu. Moi rodzice za życia pisali testament swoim postępowaniem, swoim przykładem. To, co nam przekazali, gdzieś w nas jest i nie chcemy zdradzić tego, w czym zostaliśmy wychowani. Na pewno duży wpływ mieli na mnie rodzice. Również tradycja, w której byliśmy wychowani. Wszystkie uroczystości, święta, przywiązywanie wagi do szczegółów. Także nasza pamięć, wyobraźnia, to wszystko pomaga nam w tym posuwaniu się naprzód. Na pewno trudno jest pominąć światopogląd, pod jakim chcemy się podpisać. Czytam teraz książkę Tomasa Halika "Cierpliwość wobec Boga" o spotkaniu wiary z niewiarą. To niezwykły, wspaniały kapłan, filozof i pisarz. Książka otrzymała nagrodę Europejskiego Stowarzyszenia Teologii Katolickiej 2011 roku. Pozwoli Pani, że zacytuję jedno ze zdań z tej książki: "Cierpliwość wobec innych jest miłością, cierpliwość wobec siebie samego jest nadzieją, a cierpliwość wobec Boga jest wiarą".

To piękne i mądre słowa. Dziękuję za rozmowę.

MAJA KOMOROWSKA

Aktorka teatralna i filmowa. Ur. w 1937 r. w Warszawie. Po ukończeniu w 1960 r. wydziału la I ka rskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie występowała w krakowskim Teatrze Lalki i Maski Groteska. W 1963 r. zdała eksternistycznie egzamin aktorski. W latach 1961-1968 związana z zespołem Jerzego Grotowskiego, najpierw z Teatrem 13 Rzędów w Opolu, a następnie z Teatrem Laboratorium we Wrocławiu. Występowała w teatrach wrocławskich: Współczesnym (1968-1970) i Polskim (1970-1972). Od 1972 r. w Teatrze Współczesnym w Warszawie, z którym związana jest do dziś. Mogliśmy ją zobaczyć w filmach najwybitniejszych reżyserów teatralnych i filmowych. Laureatka wielu prestiżowych nagród, m.in. w 2010 r. - Komandor Orderu Sztuk Pięknych i Literatury, w 2011 r. - Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski. W czasie stanu wojennego była członkiem Prymasowskiej Rady Pomocy Internowanym i ich Rodzinom. Od 1982 r. wykłada w Akademii Teatralnej w Warszawie. Jest w radzie Fundacji Hospicjum Onkologicznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji