Artykuły

Zbawienna rozwaga

Długo czekaliśmy na to przedstawienie. Można uważać je za przełom w dotychczasowej twórczości najgłośniejszego reżysera młodego pokolenia. Grzegorz Jarzyna stworzył przedstawienie o bardzo drastycznej wymowie, lecz zaskakujące subtelnością użytych środków.

"Uroczystość" na scenie teatru Rozmaitości jest odejściem od dotychczasowego efekciarstwa. Po raz pierwszy w swojej karierze Jarzyna w teatrze na serio zajął się człowiekiem.

Zwycięstwo psychologii

Tekst Thomasa Vintenberga i Mogensa Rukova, filmowy scenariusz zaadaptowany na scenę przez Bo hr. Hansena, przy pierwszym czytaniu można uważać za średnią publicystykę, wykorzystywanie niezwykle bolesnego a głośnego ostatnio tematu przemocy w rodzinie i seksualnego molestowania nieletnich. Tak mógł zabrzmieć ten tekst ze sceny Rozmaitości. Tego kazał się spodziewać także teatralny program upstrzony wykresami: kto, kiedy, z kim i w jakim wieku. Mogliśmy otrzymać tanią agitkę.

Jarzyna uniknął niebezpieczeństwa. Historia rodzinnego przyjęcia, w trakcie którego długo ukrywany rodzinny sekret ujawnia się w całej swojej ohydzie, staje się ponurą i bardzo prawdziwą wiwisekcją ludzkiej psychiki, na dnie której drzemią gotowe do skoku monstra. Po obejrzeniu "Uroczystości" trudno uniknąć skojarzeń z arcydziełem teatralnym, czyli oglądanym tak niedawno "Wymazywaniem" w reżyserii Krystiana Lupy. Trudno oczywiście porównywać klasę literacką obu utworów, psychologiczny mechanizm tych dwóch przedstawień jest jednak bardzo podobny. Christian z "Uroczystości" - by móc dalej żyć - musi także dokonać swoistego oczyszczenia, symbolicznego zabójstwa swojego ojca. To pozwoli mu odzyskać dawną czystość, dziecięce nieskalanie symbolizowane nakręceniem w jednej z ostatnich scen dziecinnego bączka, znaku utraconej niewinności.

Po raz pierwszy w teatrze Jarzyny pojawiły się tak jasno przeprowadzone psychologiczne relacje między postaciami, dialogi brzmią klarownie, rytuały odprawiane podczas rodzinnej uroczystości - te wszystkie toasty wygłaszane przy urodzinowym stole - są tak naprawdę śmiertelną bronią w walce o dominację nad innymi uczestnikami przyjęcia. Chwilami te psychologiczne walki są tak intensywne, że przywodzą na myśl klincz, w którym znajdują się postacie z "Kto się boi Virginii Woolf". Być może warto poczekać na ten właśnie tekst w reżyserii Grzegorza Jarzyny?

Realizm wykreowany

"Uroczystość" zdaje się skłaniać do zastosowania skrajnego, brutalnego wręcz realizmu, gdzieś z okolic często nawiedzanych przez modnych reżyserów brutalistów.

Jarzyna wykazał się tym razem zbawienną rozwagą. Ten realistyczny dramat opracowuje miejscami niezwykle subtelnie, różnicuje ruch sceniczny, czasem go spowalnia, w najdramatyczniejszych chwilach nie cofa się przed drastycznością aktorskich działań. Nigdy jednak nie epatuje drastycznymi efektami ocierającymi się o ekshibicjonizm. Niektóre sceny dialogowe dziejące się równocześnie rozgrywa, stosując odpowiednik filmowego montażu. I tylko w jednym fragmencie przedstawienia - przydługiej pantomimie kończącej pierwszą część - pozwala sobie na swoje ulubione chwyty: psychodeliczną muzykę, ciemności. Cóż, wypadek przy pracy.

Z kilkoma nielicznymi wyjątkami "Uroczystość" zaskakuje nieznaną do tej pory u Jarzyny klarownością i celowością zastosowanych środków.

Mamy tu kilka świetnych ról. Jan Peszek jako Helge, zwyrodniały ojciec, stworzył jedną ze swoich najlepszych ostatnio ról. Przeistacza się z człowieka mającego nad otoczeniem absolutną władzę w tyrana tracącego swoje wpływy, terroryzującego swoich bliskich krzykiem, którym pokrywa rosnący strach. Dawno nie widzieliśmy tak świetnej Ewy Dałkowskiej w roli Else, matki głównego bohatera. Znakomitą postać neurotycznego, poranionego wewnętrznie Christiana stworzył Andrzej Chyra. Świetne - drugoplanowe przecież - postacie zagrały w tym przedstawieniu Aleksandra Konieczna i Danuta Stenka.

Prawdziwą rozkoszą jest patrzenie na epizody - małe arcydziełka Danuty Szaflarskiej i Bronisława Pawlika. Przykrym dysonansem jest jedynie Marek Kalita, który w roli Michaela posługuje się wyłącznie monotonnymi "zaczepnymi" intonacjami, które mają udawać cynizm i luzactwo, wciąż jednak każą myśleć o teatrze niezawodowym, zwłaszcza że do pełnego odbioru sztuki aktorskiej Marka Kality za niewielką opłatą powinno się wydawać aparaty słuchowe.

"Uroczystość" to jednak przede wszystkim święto Grzegorza Jarzyny. Od tej chwili z tym reżyserem można prowadzić poważną rozmowę o teatrze, wolną od felietonowych złośliwości. Czekamy na nowe przedstawienia, już bez pretensjonalnych pseudonimów, z których ostatni (H7) drażni najbardziej. Już tu, wobec dzieła tak obiecującego, ta minoderia była zupełnie niepotrzebna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji