Artykuły

To nie lata siedemdziesiąte

Warszawska publiczność ubóstwiała kiedyś komedie salonowe, całymi latami wspominano umiejętność "noszenia fraka" czy "czar ukłonu" takiego lub innego aktora, które to przymioty znaczyły niekiedy więcej we wdzięcznej pamięci widowni niż rzeczywiste zalety ducha charakteru i talentu.

Salon magnacki lub salony mieszczańskie, snobujące się na pałace, były najczęstszym miejscem akcji w komediach; salonowość - pierwszym warunkiem, jakiego żądano od aktora. Ale było to dawno i czasy te pozostały w pamięci współczesnych głównie dzięki wytrwałej pracy historyków teatru i gawędziarzy.

Trudno nie zauważyć, że w ciągu tych kilkudziesięciu lat "coś" się w teatrach zmieniło. Zmienił się repertuar, styl gry, a także zapotrzebowanie i gust publiczności.

Piszę to z okazji ostatniej premiery Teatru Telewizji Warszawskiej, która wystawiła znaną i od lat grywaną na scenach polskich komedię "salonową" Oscara Wilde'a pt. "Brat marnotrawny". W tym żartobliwym utworze, mnóstwo dowcipu, paradoksów i pomyłek, a wszystko po to, aby pokazać względność pewnych pojęć, ośmieszyć absurdalność pewnych norm panujących w wiktoriańskiej Anglii. Jest tam więc i panienka z dobrego domu, i sprawa posagu, jest podniesiona do godności problemu kwestia urodzenia, pochodzenia - zresztą Czytelnicy dobrze znają "Brata marnotrawnego".

Idzie o sposób realizacji. Dziś komedia Wilde'a straciła dla nas swą aktualną ironię; akcenty buntu przeciw wszechwładnie panującemu w ubiegłym wieku konwenansowi nie mają "ostrza", stały się po trosze "zabytkową" sprawą z przeszłości, o tyle cenną, że w świetnej, istotnie zabawnej formie wzbogacającą naszą wiedzę o sprawach społecznych, obyczajowych i salonowych. Dla współczesnego widza komedia Wilde'a zachowała coś ze swego salonowego wdzięku. Potraktowanie "Brata marnotrawnego" bardzo serio dało obyczajową tradycyjną komedię z wielkiego świata, niewiele różniącą się zapewne w sposobie realizacji od spektakli grywanych w latach 70 ubiegłego wieku w warszawskich "Rozmaitościach", świetnych podobno spektakli - na owe czasy.

Taka koncepcja, a może właśnie brak koncepcji narzucił aktorom pewien schemat zaprezentowania postaci. Niedobry zresztą schemat. Znakomici wykonawcy (Gogolewski, Wołłejko, Mrozowska, Ludwiżanka) chcąc oddać przede wszystkim "ducha epoki", zadbali głównie o wdzięk poruszania się, "gładkość obcowania" itd. Stąd też przesada w tonach wprost z "wielkiego świata" u Ignacego Gogolewskiego, stąd pewna nijakość u Czesława Wołłejki. (Z Wołłejki chce się ostatnio zrobić aktora par excellence komediowego - nie wiadomo, jakiego zdania na ten temat jest osoba przede wszystkim zainteresowana, tzn. sam Czesław Wołłejko.) Rola Ernesta w "Bracie marnotrawnym" musi budzić co najmniej "mieszane" uczucia.

Czy jest na to wszystko jakaś rada? Ależ tak! Inaczej grać Wilde'a, inaczej przede wszystkim - w telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji