Artykuły

Wyrwa po traumie

"Kobieta z zapałkami" w reż. Aleksandry Koniecznej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu wywrota.pl.

Przedstawienie przytłacza potęgą swojej wizualności. Słaby tekst szkodziłby mu bardziej, gdyby nie dobre aktorstwo Magdaleny Cieleckiej i oryginalna atmosfera całości. To coś dla miłośników ciekawego teatru bez nadmiernych oczekiwań.

Morderstwo bez powodu nie może stać się inspiracją do fabuły kryminalnej. W przypadku "Kobiety z zapałkami" właściwie nie stało się inspiracją do jakiejkolwiek fabuły. Ta wątła, rwana garść zdarzeń nie złożyła się nawet w narrację obyczajową. Mimo to całość zrobiła wrażenie, głównie za sprawą scenografii, efektów wizualnych i, jeśli można tak powiedzieć w przypadku spektaklu teatralnego, montażu. Pokazywanym na początku zdjęciom głównej bohaterki towarzyszyły rozmowy prowadzone jak na telewizyjnym filmie, tłumaczone i czytane po polsku przez lektora. "Kobiety nie radzą sobie z upałem. Tylko mężczyźni potrafią sobie radzić z upałem" - te słowa wprowadzają w śródziemnomorski machistowski klimat, który był potem tworzony przez monotonny dźwięk koników polnych, arbuzy, wodę puszczaną z kranu (przez kobietę, a jakże) dla schłodzenia, nawet przez lodówkę otwieraną i zamykaną raz po raz, niczym w jakimś dziwacznym rytuale.

Chronologia wydarzeń została w spektaklu celowo zaburzona. Postaci szukające czegoś z latarką w ciemności znajdują trupa. Muzyka parę razy urywa się wraz ze strumieniem światła. Ale zbrodnia ma się dopiero wydarzyć, ma wydarzyć się dwukrotnie, raz zainicjowana przez córkę, raz przez ojca. Relacje między nimi są kompulsywne i dziwaczne. Duch rodziciela straszy latorośl tym powracającym "Ole, zmruż oczko", zwiastującym śmierć. Nie akceptuje jej nieatrakcyjnego narzeczonego, tego, ale może też poprzedniego, 40-letniego pisarza, którego nikt nie zna, który "nic nie napisał, widać beztalencie". Oczekiwanie na nawiązanie kontaktu przez ojca z mężem jest drażniące i beznadziejne. Telefony od zmarłego, jego fizyczna obecność, swego rodzaju złośliwa obojętność wobec córki - wszystko to stwarza napięcie, które potęguje tylko pełzający małżeński konflikt. On chciałby przy świetle, ona przy świetle zrobi wszystko, choćby striptiz, ale nie będzie uprawiać seksu. Doświadczenie z dzieciństwa ją przed tym powstrzymuje. Dopiero w próbie aktu seksualnym ze zwłokami męża preferencje się odwracają. Światło jest pożądane. Pewien słynny cytat-rekwizyt z Antona Czechowa zostanie zdjęty ze ściany, by pomóc w ostatecznym odegnaniu męskiej zmory z przeszłości, która opuściła matkę bohaterki, gdy ta ostatnia miała 16 lat. Porzucona, wydana na czyjąś pastwę, "sama wśród szorstkich rąk, twardych ciał" w pełni dorosłości mści się na najbliższych.

Sztuka o braku porozumienia w związku, o nieakceptacji własnej seksualności i perseweracjach dotyczących relacji z ojcem obfituje w nadrealne sceny: taniec ze wstęgą gimnastyczną, upychanie rzeczy w lodówce, a nawet wejście do niej samej bohaterki, przesuwanie mebli po scenie, chowanie się w rozpadlinie wewnątrz domu, ociemniałe poruszanie się wzdłuż ścian pokoju. Nie tworzą one zwartej fabuły, ale bez nich oniryczna estetyka scenografii i muzyki nie dopełniłaby się. Jednak to wizualność spektaklu jest jego mocną stroną, bo przecież nie wysilona literackość. Potężna wyrwa w scenie ciągnąca się wąską rozpadliną w głąb, gdzie niknie pod zadziwiającą ścianą bluszczu, stanowi centralny moment przedstawienia. Wokół niej aktorzy chodzą, na nią uważają, nad jej aksonem stawiają dłuższy krok. Ta nachalnie traumatyczna charakterystyka sceny przywodzi na myśl dziuplę z drzewa w teście projekcyjnym. W spektaklu symbolizuje uraz z dzieciństwa, także obecną skazę polegającą na nieczerpaniu radości z kontaktu z partnerem. Pełni jednak ta dziura także inną funkcję - odciąga uwagę od miałkości scenariusza.

Opowieść jest rwana, kwestie powtarzane, dialogi składają się często z jednej tyko pary przyległej, z wymienienia jednej tylko banalnej kwestii. Tekst wydaje się niezwykle słaby, miejscami pretensjonalny, jednak przedstawienie nie jest nieudane. Aktorstwo i cielesność Magdaleny Cieleckiej oczywiście przyciągają uwagę, choć z pewnością w sposób daleki od niepodzielności. Rola przypisana pierwotnie Gabrieli Kownackiej została zagrana dobrze, a bierność przechodząca stopniowo w desperację, kulminuje się w morderstwie, nie jednym zresztą. Kobieta jest niczym dziewczynka z zapałkami, tylko jej śmierć odbywa się za życia, nieznacznie i stopniowo. Anhedonia, niemożność uwolnienia się od wyimaginowanej obecności ojca, nijakość relacji z mężem - wszystko to daje obraz emocjonalnego zamarzania, nieodległy od fizycznego zamarznięcia z baśni Andersena. Tyle, że w spektaklu zamarznięcie to następuje w wysokich śródziemnomorskich temperaturach. Może jest to więc raczej rozkład niż zamarzanie.

Osobność i drobne konflikty w małżeńskim pożyciu może wypełniają większą cześć akcji, lecz najistotniejsza wydaje się jednak relacja Kobiety z Ojcem. Ona chce być "księżniczką", on wciąż widzi w niej "zmokłą kurę". Kilka razy używa wobec niej przemocy, wywracając ją tak, że nogi sterczą do góry. Ale ona nie chce lub nie może uwolnić się od ojca. Jednak niezgoda dojrzewa w niej. Kobieta wcześniej sięga po nóź, by pokroić arbuz, którego krwisty czerwony miękisz odlegle zapowiada tragedię. Kobieta później w stroboskopowym świetle używa tego narzędzia niejako do ludzkiego mięsa. W filmowych, podrasowanych światłem aż do konwencjonalnego kiczu ujęciach ginie Mężczyzna, partner nieakceptowany przez nieżyjącego ojca.

Jednak najważniejsza, być może ratująca jej wątłą egzystencję scena nieuchronnie, o czym niemal wiemy, niemal na pewno, niemal od samego początku, związana jest z innym rekwizytem. Nie są to zapałki. Kobieta z zapałkami w śródziemnomorskim upale ich nie potrzebuje i nie ma. Pozbycie się surowego ojca, choćby symbolicznie, wymaga bardziej radykalnych środków. Kobieta sięga po nie, zapewne ze świadomością, że bez swoich dwóch mężczyzn pozostanie zupełnie sama. Nie będzie mogła liczyć nawet na przelotny dotyk dłoni w ciemności, wspaniałomyślnie zesłanej przez realizatorów spektaklu.

Autorskie przedstawienie Aleksandry Koniecznej przemawia, chwilami nawet przytłacza potęgą swojej wizualności. Słaby tekst szkodziłby mu bardziej, gdyby nie dobre aktorstwo Magdaleny Cieleckiej i oryginalna atmosfera całości. Narodowy może nie przedstawił tym razem oferty dla narodu, ale z pewnością miłośnicy ciekawego teatru nie powinni go omijać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji