Artykuły

Furia trzęsie

"Furie" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki, juror 18. edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

W repertuarze rozrywkowym, w niskich gatunkach też są przedsięwzięcia lepsze i gorsze. Są dystynkcje i drabinki wartości. Nie jest tak, że wszystko jest chłamem, chłam chłamowi jest równy i jednako godny pogardy. Marcin Szczygielski nie jest Szekspirem, ba, nie jest nawet Alanem Ayckbournem. Niemniej nie zasługuje na to, jak potraktował go Tomasz Dutkiewicz i jego aktorzy w warszawskiej Komedii.

Szczygielski pisze pogodne i łagodne komedyjki obyczajowe, które powinny widowni sprawiać chwilę relaksu i może zostawiać pewne, niekoniecznie głębsze przemyślenia. "Berek" był komedią z wybuchowym tematem (moher versus gej) opowiedzianym bez cienia zaczepności, czy prowokacyjności: gej dał się lubić, moher też. Wydmuszka czyli opowieść o nieoczekiwanej przyjaźni sztywniackiej bibliotekarki z narwaną idioteczką o złotym serduszku miała nawet w sobie mgnieniowe, damskie zbliżenie, ale tak subtelnie pokazane, że porządnisie nawet nie mieli kiedy zdążyć się obrazić. W "Furiach" autor przede wszystkim wymyślił tytułowe postacie, dalibóg nietuzinkowe. Trzy siostry, jak u Czechowa. Teresa, co pracowała w SB, ale jako biurwa, nie śledcza, a gdy było trzeba, umiała pomóc i opozycjoniście. Emilia, pierwsza puszczalska w okolicy, ze swej pasji łykania mężczyzn stworzyła sobie filozofię całkiem wolnego, wyzwolonego życia (ale to ona napisała donos na opozycjonistę, gdy zagrażał jej życiowym interesom). I trzecia, Barbara, zalękniony wypłosz, przerażony wszystkim, nawet perspektywą wyjścia z domu choć na chwilę. To ona przed laty urodziła córkę, ale oddała ją siostrze puszczalskiej, z lęku, że sama nie podoła wychowywaniu. O czym zadecydowała nieżyjąca dziś mama, mocną ręką trzymająca swoją menażerię i być może niechcący rozwijająca w córeczkach te niebanalne cechy charakteru. Jest o kim opowiadać w teatrze, nieprawdaż?

Owszem, trzeba krytycznie stwierdzić, że autor, wymyśliwszy postacie, nie bardzo daje sobie radę z intrygą. Poczynając od głównego pretekstu fabularnego. Oto jakiś mężczyzna włamuje się do domku sióstr, te go łapią, wiążą, a na koniec okaże się, że to syn dawnego absztyfikanta Barbary, tego opozycjonisty, co zrobił jej dziecko, przez Emilię został zadenuncjowany do SB, przez Teresę ostrzeżony, prysnął za granicę, zrobił pieniądze i dziś chce przejąć domek trzech furii z czystej zemsty. Bardzo to (zwłaszcza misja syna włamującego się do domu) nieprawdopodobne, trzeba by się mocno postarać, żeby fabuła nie wyszła na kompletną bzdurę. Pomysł jest przy tym nieporęczny sytuacyjnie: przez dwie godziny panie trzymają skrępowanego mężczyznę, rozbierają go nawet do slipek, czasami zalepiają mu usta, ale czasami nie i przecież wystarczyłoby słowo, żeby rozwiązać konflikt. Aktor nie ma nic do grania, może tylko udawać kompletnego idiotę. Kto, wie, być może jednak i ten, ewidentny mankaent sztuki dałoby się naprawić w rozsądnej reżyserii. Ale reżyseria jest tu nieobecna.

Nikt nie przeprowadził na próbach analizy osobliwości babskich postaci, nie zastanowił się, jak je ograć, jak z niezwykłości tych sylwetek zrobić walor, jak na tyle zadziwić widza, żeby machnął ręką na głupstwa fabuły. Tomaszowi Dutkiewiczowi albo nie chciało się literalnie nic, albo pozwolił się sterroryzować swoim furiom. Granie przynajmniej dwójki z trójki sióstr jest szmirą horrendalną, żałosną, wołającą o pomstę do nieba. Teresa Lipowska i Ewa Szykulska wygłupiają się, szastają po scenie zamaszystym krokiem dragonów, ogrywają paskudny milicyjny mundur, albo niemłode ciało, mówią głosem sztucznie podniesionym (Lipowska) lub obniżonym (Szykulska), w obu przypadkach egzaltowanym, jakby grały dla przedszkolaków. Plotą co im ślina na język przyniesie, chrzanią tekst, dla wypełnienia dziur powtarzają po dziesięć razy to samo powiedzonko, wciskają w kwestie wulgarne odzywki. Nie ma logiki, nie ma uśmiechu, jest chałtura najgorszego sortu. Barbara Bursztynowicz nie szmirzy, realizuje swoją tragikomiczną postać konsekwentnie i nawet sympatycznie, ale jej akurat brak naturalnej vis comica, lekkość jest wymęczona, blada i w obliczu żenującej szarży koleżanek postać właściwie nie istnieje. Reżyser powinien coś z tym zrobić, ale wszystko wskazuje na to, że miał w tym czasie inne zajęcia.

Chłopaka gra Michał Kruk, ponoć gwiazdka jakiegoś serialu. Złe zadania plus brak umiejętności każą zredukować jego rolę do, owszem, ładnego ciałka po (niepełnym) striptizie. Najnormalniejszą w tym gronie córkę Dorota Naruszewicz pokazuje tak, jakby chciała udowodnić, iż normalność jest nudna i bezbarwna. Też pewnie nie musiała taka być - ale w tym celu trzeba by było z dającego pewne możliwości tekstu zrobić przedstawienie. A tego nie zrobiono, zakładając zapewne, że widownia i tak przyjdzie do kasy, nikomu nie będzie się chciało zestawiać tego, co można było zrobić, z tym, co w efekcie zrobiono, hulaj dusza, piekła nie ma, kogo to obchodzi, hej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji