Artykuły

Koniec świata Mukowninów

Koniec apokaliptyczny, pełen brzydoty i grozy. Jeszcze bar­dziej tragiczny niż ten opisany w "Białej gwardii" u Bułhakowa, niż u jego Turbinych.

Izaaka Babla w Polsce przedsta­wiać ani reklamować nie trzeba: "Utwory wybrane" (1961) i "Utwory odnalezione" (1971) pomieściły i przesławną "Konarmię" i dramat "Zmierzch" i inne opowiadania. "Ma­ria" - drugi pełny dramat Izaaka Babla, pisany w latach 1932-1935, jednak wymaga komentarza. Nie jest znana szeroko, a w gronie specjali­stów uznana za sztukę pękniętą, sła­bą, skażoną względnie optymistycz­nym zakończeniem oraz pierwia­stkiem "świetlanej wizji pozytywnej bohaterki", która, na szczęście, jest gdzieś. Poza akcją sztuki, na froncie polskim, daleko od Piotrogrodu pierwszych lat po rewolucji, kiedy to dzieje się akcja "Marii".

Tytułowa Maria, córka eks-ge­nerała Mukownina wegetującego z resztą rodziny w czerwonym już Piotrogrodzie, to stereotyp, postać-mit: inteligentka oddająca się z za­pałem rewolucji. Tyle że, jedno Ba­bel zrobić zdołał - ów stereotyp nie pojawia się na scenie. Jest, owszem, jako przywołanie, w tle, mówi się o nim, ale rzeczywistość sceniczna to rozpad, degeneracja, śmierć, zagła­da - brzydka i bolesna - świata, jej rodziców, rodzeństwa. Jak już się rzekło - boleśniejszy i bardziej dra­styczny niż u Bułhakowa.

Pisze Andrzej Drawicz: "lata 1932-1935, kiedy ostro sformułowa­ne reguły domagały się od twórców w każdej wizji przeszłości, otwarcia ku przyszłości i nadziei na nią. Ba­blowi musiało się to pisać opornie. Pewnie dlatego właśnie pisał tak długo, pokazywał Gorkiemu, wysłuchiwał jego krytycznych uwag i po­tem przerabiał. Świetlane wizje nie były jego specjalnością, nie nadawał się do dziarskich przytupów i opty­mistycznych pokrzykiwań. Odczu­wał całym sobą tragizm istnienia i jemu dawał wyraz. Ale próbował w tej sztuce przezwyciężyć własną niemożność. Wyszło z tego to, co wy­szło. Pozytywny ideał jest z wysił­kiem przywoływany, ale bablowski takt każe mu przebywać poza sce­ną (-)... Miał to być początek try­logii, zaplanowanej szeroko, ale czy w ogóle możliwej tam i wtedy - i po bablowsku do zrealizowania?"

Co było, nie wiemy. Pisarza aresz­towano w roku 1939. Za datę jego śmierci, czysto umownie, polecono przyjąć 17.03.1941. Okoliczności nie są znane, grobu nie ma. Jest tylko oficjalna rehabilitacja z 18.12.1954, kilkakrotne wydania jego utworów w ZSRR po tej dacie, wiele reali­zacji w teatrze (nie tylko "Marii", tej zresztą rzadko, "Zmierzchu" także i opowiadań) oraz tablica na odeskim cmentarzu wmurowana w grób ojca z napisem: pamięci pisa­rza Izaaka Babla.

W Polsce Babel to potęga. Znany, lubiany, czytany, także wystawiany na scenie. I znowu - nie "Maria", nie ten pęknięty utwór z wmonto­wanymi kompromisami ze strony autora.

Realizacja w Teatrze Powszech­nym w Warszawie jest więc rakiem na bezrybiu, jeśli idzie o "Marię". I jest, tout proportions gardees, próbą udaną.

Ciemne wnętrza, ponurość emanu­jąca z każdego przedmiotu. Duszna atmosfera beznadziejności, (Babel owszem, ale w prostej linii od Cze­chowa wywiedziony) rosyjski świat inteligentów żyjących nie wiadomo po co, ubóstwo, inwalidzi, cwaniacy (Żyd Dymszyc, "przedsiębiorca" wśród kalek i złodziei, także epuzer drugiej panny Mukownin). Świat Mukowninów i świat oficerów bol­szewickich. Światy nieprzenikalne, mimo dobrej Marii rewolucjonistki, działającej "na rubieżach z Polaka­mi". Świat Mukowninów (ojciec, by­ty generał, rezydentka-kuzynka, młoda Ludka, siostra Marii) raczej zetknie się ze światem przestępczym i dekadenckim, potencjalnie prze­stępczym. Byli oficerowie piją, łaj­daczą się, narkotyzują i trzęsą por­tkami przed Czeka, nowi bogacze to zwykłe hieny, szubrawcy "organizu­jący" chaos i wyławiający z niego dobra materialne (wino, salceson, kawiorek itp.).

Stare cnoty inteligenckie poszły w kąt, młodość żąda swoich praw

i córka Mukownina, panna Ludka, pragnąc się bawić i - po prostu - żyć (co też znaczy: kawior, salce­son, niegłodowanie, szmatki, kolacje i zabawa), trafi do aresztu sponie­wierana i chora wenerycznie. Gene­rał umrze na wieść o tej nowinie a bardziej od podejrzenia, że córka - ideał, daleka Maria nie żyje... Katarzyna rezydentka będzie się tu­łała po Piotrogrodzie i nic jej nie pomoże romans z funkcjonariuszem milicji czy też Czeka... Wszyscy od Mukowninów przegrają, w sposób jawny, wręcz nieestetyczny, nieelegancki. W finale, tym "wychylonym ku przyszłości", w mieszkaniu Mu­kowninów zamieszka (wprowadzo­na przez energiczną dozorczynię) ro­dzina ciężarnej proletariuszki. Finis commediae, czy raczej: początek?

Spektakl warszawski w reżyserii Piotra Cieślaka traktuje ten finał serio, nie bierze go w nawias, nie mruga do widza. Dziewczyna w cią­ży jest naiwna i niedoświadczona, boi się "za dużego" mieszkania i za wygodnego życia, ale jest w niej ja­kaś świeżość, coś nieskłamanego. Jest to, istotnie, nadzieja. Jeżeli Cieślakowi "wyszedł" nieudany dra­maturgicznie finał "Marii", tym łatwiej, wydaje się, było sobie po­radzić z domem Mukowninów i ich sprawami, główną w końcu osią sztuki. Otóż - chyba i tak, i nie.

Obrazy mroczne, ostre, brutalne, skondensowane nie zawsze miały ja­sny cel znaczeniowy, nie zawsze też trafiały do widza. Oczywiście, akto­rzy. Od nich zależało ile i co z "Marii", z tej prawdziwej, zostanie na scenie. Zostało dużo (porównuję tu ze znakomitym przedstawieniem moskiewskim), bardzo dużo. Nie wszystko przecież. Wiem, nie ma ka­nonu wystawiania "Marii" Babla, jak nie ma kanonu wystawiania cze­gokolwiek. W porządku, ale jest ileś tam informacji, także emocjonal­nych, zawartych w tekście. Te win­ny być uwzględnione w teatrze, czę­sto bywa zresztą, że teatr je mnoży, zwielokrotnia, wtedy jest przedsta­wienie kongenialne wobec treści, ge­nialne samo w sobie.

Ta "Maria" w Teatrze Powszech­nym jest na tyle dobrym, poważnym i znaczącym przedstawieniem, że pozostanie zapewne nie zauważona i nie doceniona, przykryta wydarze­niami politycznymi AD 1981 (lipiec), hałasem wokół "Amadeusza" na Woli, urlopami...

A szkoda. To przedstawienie, też trochę "pęknięte" jak tekst - mó­wi wiele o sprawach ważnych, o któ­rych miele się językami przy róż­nych okazjach na co dzień. Właśnie ono, według tekstu "nierównego", przejaskrawione, jednak skromne, jest znaczące. Dla ścisłości: jak dzie­więćdziesiąt procent tego, co wy­puszcza się na scenę w Teatrze Powszechnym.

Dialog, jaki nawiązuje się z wi­dzem na "Marii" nie przebiega bez

zakłóceń, czasami - z winy akto­rów - jest nieudany, zamiera. Prze­cież w rezultacie zwycięża porozu­mienie. Nie akceptacja, zrozumienie intencji: autora, reżysera, aktorów.

W "Marii" gra kilkoro świetnych aktorów: Bronisław Pawlik jako Mukownin, Joanna Żółkowska jako Ludka, Franciszek Pieczka jako Dymszyc, Kazimierz Kaczor jako były książę Golicyn, Władysław Kowalski jako rotmistrz byłej gwardii, Wiaskowski itd. Nie wszyscy budzą równe zadowolenie, nie wszyscy z nich uwiarygodniają tamten zmierzch starego świata. Ci, którym się to udaje - Żółkowska, Bożena Adamkówna (Katia Felzen, rezy­dentka), Pieczka, Kowalski - stają się prawdziwi. Wierzy się im, współ­czuje, czuje do nich odrazę, litość. Wszyscy dają do myślenia jako lu­dzie generacji przegranej (bądź cza­sowo wygranej - Pieczka). Na czym polegała ich przegrana, dlaczego mu­szą stawać się tak odrażający, brzydcy, bezsensowni?

"Maria" ma sekwencje genialne i ma "dziury" żenująco słabe. Spe­ktakl Cieślaka nie sięga tych ekstre­mów: ani błysków wielkości, ani też momentów kompromitujących. Jest uśredniony, owszem. Ale może przez tę średniość bardziej oddaje istotę upadku w ogóle. Może bardziej przeraża, daje do myślenia, nie epatując bynajmniej niczym efektownym ponad miarę, nie ko­kietując, nie wabiąc...

Ten Babel uśredniony jest na pewno inny niż Babel, do jakiego przywykliśmy, ale też "Maria" to nauczka. Pouczająca także dla twórców, każdych twórców, w każ­dej epoce. Estetyki normatywne, idee obligatoryjne - niby głupstwo, ominąć, wydaje się, je łatwiutko. Że nie "głupstwo", świadczy nie tylko śmierć Izaaka Babla. Także i "Ma­ria" między innymi. Która, napisa­na inaczej, nieco tylko inaczej, bez tych raf do omijania na drodze, by­łaby - być może? - dziełem wy­bitnym.

Te i różne inne myśli budzi spektakl na Zamoyskiego. Szary, zwyczajny, profesjonalny spektakl, który dorzuca kolorów na mapę spraw, o których nigdy dosyć prze­myśleń. Może właśnie tak: przemy­śleń a nie gadania po próżnicy.

P.S. Jak zwykle - znakomity w tym teatrze program.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji