Artykuły

Socjodrama

Akcja "Gdy obudzą się rankiem" Wasilija Szukszyna dzieje się w popularnej instytucji zwanej żłob­kiem, czyli w Izbie Wytrzeźwień. Na temat tego przybytku można napisać komedię, naturalistyczny obrazek, psychodramę albo nową wersję "Na dnie". W przedstawieniu Teatru Powszechnego można dopatrzeć się po trosze tego wszystkiego. W pisarskim zamierzeniu Szukszyna istniało zapewne dążenie do pójścia śladem wielkiego poprzednika i choć przesadą byłoby nazwanie go współczesnym Gorkim, to przecież w całej jego twórczości widać podobne spojrzenie na człowieka, a gorycz, która stała się imieniem autora "Na dnie" przenika wszystkie stronice napisane przez tego przedwcześnie zmarłego prozaika i dramaturga, a także jego filmy i kreacje aktorskie.

Jest coś niezwykle fascynującego w postaci człowieka tak wszechstronnego i zajmującego się niemal dziesięcioma sprawami naraz, piszącego, grającego, reżyserującego, a jednocześnie w ciągu krótkiej kariery artystycznej potrafiącego nadać całej swojej twórczości rysy odrębne, znamiona stylu, nastrój, sposób mówienia, specyficzne spojrzenie na świat i ludzi - cechy znamionu­jące tylko nielicznych i zdecydowanie go wyróżniające. Szukszyn jest bardzo tradycyjnie rosyjski, kiedy często pow­tarza, że "dusza boli" i zarazem w swo­im sposobie kreowania i opisywania świata współczesny. Próżno by było szu­kać w jego prozie i dramaturgii jakichś szeroko malowanych obrazów, jakichś panoram czy drobiazgowych studiów psychologicznych. Szukszyn jest w swo­im pisaniu oszczędny i powściągliwy, a w sposobie opisu niemal behaviorystyczny. Wyznania jego bohaterów bar­dziej przypominają pomruki skaleczo­nych zwierząt niż literackie monologi. Jednocześnie jednak całe jego pisarstwo oparte jest na przenikliwej i solidnej analizie socjologicznej, a przemieszanie komizmu i tragizmu połączone z chara­kterystycznymi dla niego niedomówie­niami i przemilczeniami nadaje całości jakiś bardzo szczególny, ironiczny pod­tekst.

Wystawiając w teatrze sztukę Szuk­szyna trudno właściwe po prostu ją za­grać, trzeba pamiętać o jego filmach i jego aktorstwie - trzeba zagrać - Szu­kszyna. Może pamięć tej postaci ogląda­nej na ekranie, a może specyficzny charakter twórczości sprawia, że, jak rzadko kiedy, patrząc na aktorów gra­jących w sztuce Szukszyna widzi się autora i patrzy się na wszystko jego oczami. Dlatego też chyba mieli rację realizatorzy przedstawienia "Gdy się obudzą rankiem", że rozbudowali tekst sztuki o fragmenty opowiadań, że stara­li się o możliwie pełne przekazanie tego, co on w swoim dramacie zaledwie zaz­naczył.

Przedstawienie Piotra Cieślaka ma jakby dwie poetyki - pierwsza z nich, to behaviorystyczny obraz izby wy­trzeźwień, druga, to psychodrama gra­na przez pacjentów wyłażących z łóżek ustawionych pomiędzy widzami. Natu­ralnie sceneria aresztu dla pijaków od­dana jest doskonałe, chwilami wydaje się, że naprawdę się tam trafiło. Świe­tne są w każdym szczególe podpatrzone sposoby zachowania skacowanych pen­sjonariuszy, sprzątaczki i dyżurnego milicjanta. Trochę gorzej poszło z prze­wrotnie zarysowaną w tekście i rozsze­rzoną przez adaptację psychodramą. Z pokazanym tu swoistym przekrojem rozwarstwienia społecznego. Istotę kolejnych inscenizacji organizowanych przez pacjentów na konto przeprowadzającego ankietowe badania socjologa stanowi nieufność. Do końca nie wia­domo czy mówi się tu prawdę czy uda­je. Zresztą i w poprzedzającej główną część fabuły scenie nocnej rozmowy między skacowanym prostym człowie­kiem i pijanym dygnitarzem - dygni­tarz okazuje się fałszywy - udaje go w pijackim uniesieniu taki sam, zwy­czajny pracownik jakiejś spółdzielni. Kolejne opowieści i sceny odgrywane przez innych pijaków są równie dwu­znaczne. Właściwie do końca nie są oni pewni czy socjolog nie jest śledczym, który chce podstępem wydobyć zezna­nia. Nie wiadomo też, co naprawdę mają oni wszyscy na sumieniu, co rze­czywiście, myślą, z jakiego powodu za­częli pić i czemu trafili do "żłobka". Tajemnicą pozostaje wreszcie kim jest cieszący się ogólnym szacunkiem naj­starszy i najczęstszy klient tej instytucji, który, jak mówi socjologowi, popija re­gularnie z powodu chandry. Zresztą chandra, żal, ból duszy, to u Szukszyna swego rodzaju zaklęcia czy symbole, których sens i przede wszystkim pocho­dzenie - nie jest ostatecznie wyjaśnio­ne.

Poubierani w różnego rodzaju podko­szulki i długie gacie aktorzy na ogół ra­dzą sobie z niełatwymi zadaniami. Naj­bardziej wyrazisty jest Krzysztof Maj­chrzak jako prymitywny ale swoje wie­dzący osiłek i grający fałszywego dyg­nitarza Edward Karwański. Dobrze gra­ją i Smela, i Stanisławski, i Faron. Naj­trudniejszą rolę ma Władysław Kowal­ski. Gra on najbardziej fałszywą postać chojraka i naciągacza, który właściwie przez cały czas udaje - udaje silnego, udaje mądrego albo głupiego. Naj­mniej przekonuje zabłąkany w tym czyś­ćcu młody naukowiec (Zbigniew Grusznic). Świetna, epizodyczna rola, to mi­licjant Ryszarda Żuromskiego. Nato­miast o socjologu (Maciej Szary) trudno coś powiedzieć, bo też i sama postać jest raczej nijaka.

Podstawowe jednak zagadnienie do­tyczące wszystkich ról i reżyserii przed­stawienia, to wspomniany już problem przechodzenia z jednej poetyki do dru­giej - od obyczajowego studium do dwuznacznej psychodramy, od gry do odgrywania, od "prawdy" do "fałszu". Tutaj niestety aktorzy nie potrafią do­statecznie precyzyjnie zachować cech ze­wnętrznych postaci w odgrywanej sce­nie, "przemieniają" się, wchodząc jak­by w inną zupełnie rolę; nakładające się na siebie gry pozorów, udawania i szczerości często pozostają rozmaza­ne. Ale trzeba powiedzieć jeszcze raz, że są to zadania niezwykle trudne, bo nie mamy do czynienia z konsekwent­nie napisaną sztuką, tylko z kompozycją, która wymaga budowania wszyst­kiego prawie na scenie i z tym reżyser nie umiał w pełni sobie poradzić.

Na tym tle najlepsza jest epizodycz­na prawie rola Anny Seniuk, która rze­czywiście potrafiła najpierw zagrać sprzątaczkę, a potem pokazać, że gra sprzątaczkę odgrywającą rolę niewier­nej kochanki młodego uczonego. Ale też jest to rola prostsza od innych, bo nie ma w niej najważniejszej u Szuk­szyna - nieufności - pozorów, niedo­powiedzeń i ironicznych podtekstów stanowiących podstawę jego nie psycho, ale socjodramy. Tego, co Piotr Cieślak na pewno zrozumiał, choć nie całkiem konsekwentnie przeprowadził w swoim spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji