Artykuły

Listy z Emsdetten

"Sebastian X" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwsie Teatr dla Was.

Grażyna Kania rozpoczyna spektakl w sposób bardzo dla siebie charakterystyczny. Widzów wpuszcza się do Pracowni, gdzie czeka już zniecierpliwiony Sebastian (Tomasz Błasiak) i lustruje uważnie twarze widzów, cały czas trzymając zaciśnięte ramiona. Bez ostrzeżenia wstaje i rozpoczyna monolog. Doktryna zaskoczenia, której od zawsze trzyma się reżyserka, będzie stopniowo się rozwijać. Tytułowa postać zostaje pokazana już po czynie, którego się dopuściła. Nie do końca więc wiadomo, czy oglądamy projekcję myśli chłopaka, jego ducha czy głosu sumienia.

Nie to jest jednak istotne w przedstawieniu. Nad publicznością cały czas świecą się lampy, co wyklucza wygodne ukrycie się w cieniu. Sebastian nosi wojskowe buty, spodnie żołnierki i obcisłą, zgniłozieloną bluzkę. Potężna postura aktora stoi w kontraście do jego roli. Nieletni zabójca mentalnie jest chłopczykiem, który pała nienawiścią do wszystkich naokoło. Nie da się ukryć faktu, że tekst Norena jest nachalnie dydaktyczny. Krytykuje się tu wszechobecny materializm świata kapitalizmu. Młody chłopak był nękany za swoje ubóstwo, nieumiejętność dostosowania się do panującej mody. Dostrzegał zużyte konwencje społeczne. Zadawał pytania o swoją przyszłość i sens życia, na które nikt nie potrafił udzielić mu odpowiedzi. Błasiak krzyczy: ,,To jest wojna!". Między nim a światem zewnętrznym wybuchł konflikt. Brutalność rzeczywistości daje powód do ucieczki w gry komputerowe i snucie kolejnych czarnych myśli. Tożsamość nastoletniego Niemca jest w dodatku naznaczona piętnem Auschwitz, co cały czas się Sebastianowi w szkole uświadamia. Nawet jeśli istnieje w nim empatia, nikt nie pomaga mu jej rozwinąć. Zaskakujący jest fakt, że przy niechęci do ludzi, w pożegnalnych słowach wyraża się ciepło o rodzinie. Waży w dłoni broń i celuje nią w publiczność. Kredą pisze na ścianie: ,,Nothing lasts / Everything has an end / Only angles remain!". Chłopak jest zafascynowany Simpsonami i popkulturą. Spora część tekstu to partie po angielsku. Sebastian z przekąsem akcentuje słowa, jakby spełniał swoim zachowaniem jakiś ideał amerykańskiego żołnierza. Stara się nadać swoim ruchom sztywny wojskowy dryl. Bliżej mu jednak do sierżanta Barnesa z ,,Plutonu", niż szeregowca wznoszącego flagę na Iwo Jimie.

Wyjątkowość spektaklu Kani opiera się jednak na czym innym. Banalne spostrzeżenia rodem z filmu dla nastolatków łączą się z niebezpiecznym naruszeniem emocjonalnych granic między aktorem a widzem. Eksperyment Kani polega na ciągłym zaczepianiu publiczności przez Błasiaka. A ten ostatni bez ogródek zadaje pytania o życiowe cele, jakie stawia mieszczańskie społeczeństwo. Aktor potrafi milczenie lub półsłówka zagadniętego współuczestnika spektaklu zbyć rzuconym w twarz przekleństwem albo obraźliwą frazą. Wyrywa z rąk rzeczy, krzyczy na każdego, ,,celując" palcem wskazującym. Improwizuje na wszelkie możliwe sposoby, by pozbawić widzów poczucia bezpieczeństwa. Nie dochodzi jednak do zbyt intymnego przekroczenia. Paradoksalnie właśnie rodzaj takiego pójścia o krok dalej mogłoby naprawdę poruszyć widzem. Nie można bowiem uniknąć wrażenia, że przedstawienie jest oparte na zbyt ogranych próbach zbudowania napięcia.

Sam Błasiak jest mimo to gwałtowny, nieprzewidywalny. Zachowuje się jak robot (znamienny tytuł spektaklu). Koncepcja reżyserska spełnia się właśnie dzięki tej niepohamowanej furii, która każe Sebastianowi prężyć muskuły i rzucać pytania prosto w twarz widza. Spięty i pełen frustracji chłopak wykonuje powolne gesty, by po chwili zadrżeć w przypływie gniewu. Monolog pretensji do świata jest ostatecznie męczący. Kania bezustannie stara się zbudować suspens, który jednak rozpada się w finale. Mężczyzna zabiera swój sprzęt i już zamierza wyjść ze sceny, gdy pyta: ,,Czy macie mi coś przedtem do powiedzenia?". Widownia milczy. Błasiak powtarza pytanie, tym razem kieruje je wprost do jednego z widzów. Słychać ciche: ,,Nie idź". Aktor powtarza wypowiedzianą kwestię, tym razem nie kierując jej do konkretnej osoby. Milczenie publiczności utwierdza go w przekonaniu, że nikt mu nie współczuje. Rozumiem pomysł Kani jako zamysł na udowodnienie społecznej niewrażliwości. Ślepocie na dorastanie młodych morderców, nękanych w szkołach. Tylko czy analityczny chłód tego przedstawienia nie zamazuje właściwego problemu? Końcowa próba sprawdzenia reakcji odbiorców jest o tyle nietrafiona, że próbuje się ją osiągnąć na sztucznie stworzonym współczuciu. Mimo wielkiego poświęcenia Błasiaka tytułowa postać jest papierowa. Eksperyment reżyserki nie udaje się. Próby szantażu emocjonalnego na widzach tchną sztucznością. Trudno o brak więzi z głównym bohaterem, gdy on sam do stworzenia takiej nie dopuszcza. A przecież to wrażliwość na człowieczeństwo stanowi o największych sukcesach poprzednich przedstawień Kani.

Sebastian mówi głośno: ,,Zapamiętajcie tę twarz". Wspomina, że były przed nim przypadki podobnych mordów w innych szkołach. Ale on chce być zapamiętany. Najciekawszym aspektem spektaklu jest spostrzeżenie, że zbyt łatwo takie ,,incydenty" umieszczamy w kategoriach socjologicznych. Przez wrzucenie ich do jednego worka ,,problemów trudnej młodzieży" zamazujemy indywidualny wymiar tragedii młodych ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji