Artykuły

Halka uratowana

"Halka" w reż. Natalii Korczakowskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Maciej Łukasz Gołębiowski w Hi Fi i Muzyka.

Operowe dzieło Stanisława Moniuszki dotąd aż nazbyt często zamykano za szybą z napisem "cepelia". W Teatrze Wielkim w Warszawie młoda reżyserka postanowiła zerwać z tą świecką tradycją. Jej "Halka" wywołała burzę dyskusji wśród krytyków i melomanów, a bilety sprzedały się na pniu.

Wchodząc do teatru na ostatnie przedstawienie "Halki" w tym sezonie, zostałem zaczepiony przez kilka osób, które konfidencjonalnym tonem dopytywały się o możliwość odkupienia biletu. Przy kasie po nieliczne wejściówki ustawiła się spora kolejka. Skąd to poruszenie? "Halka" Moniuszki zawsze była operą popularną, ale jej najnowsze wystawienie zrobiło z niej operę pożądaną. Miasto szybko obiegła wieść o nowatorskich pomysłach Natalii Korczakowskiej. I o tym, że część sali wybuczała reżyserkę po premierze i że najnowszej "Halce" daleko do zabiedzonej góralskiej dziewki w kierpcach.

Istotnie, przedstawienie zrywa z tradycyjną inscenizacją. Nie robi tego jednak w sposób wulgarny czy nieprzemyślany. Reżyserka wyprowadza widza ze świata góralskiej chaty w surową przestrzeń niemal pustej, białej sceny, podzielonej na kwadraty jak siatka kartograficzna. Za nią, niczym w przekroju, pokazuje jednak dworski salon ze zdobionymi meblami, gobelinami na ścianach i chartami wylegującymi się na kanapach. W słynnym mazurze pozwala sobie na odważny krok, wprowadzając do tańca nie tylko typowe pary damsko-męskie, ale także pozwalając gościom weselnym płci męskiej tańcować z lokajami. Nie ma w tym jednak ani krzty rewolucji seksualnej. Jest nowoczesna radość lub, jak kto woli, "fun". Nie zmienia to faktu, że choreografia jest klasyczna, a sam taniec - wspaniały.

W swojej zabawie konwencjami reżyserka pozostaje konsekwentna przez całe przedstawienie. W akcie finałowym pustą scenę zamienia w schematycznie przedstawioną górską przełęcz, zbudowaną z blachy stalowej. Przełęcz, która równie dobrze może być rampą dla snowboardzistów lub rolkarzy. I faktycznie, obok tradycyjnie ubranych górali, pojawia się wesoła para na rolkach. Widać także słynne misie, z którymi zdjęcie ma niemal każde dziecko spacerujące po Krupówkach. Zwieńczeniem owych górskich niby-szczytów jest punkt widokowy z lunetą na monety, na którym widzimy Wieśniaka (Adam Zdunikowski) z roztańczoną, ubraną w mini blondynką, zapewne tirówką. Pląsając przy dźwiękach disco-polo, dziewczyna zbiega do tańczących w dole górali. Zderzenie jej remizowego tańca z tradycyjnymi przytupami to świetny pomysł Korczakowskiej. Nie przedstawia go jednak w kategoriach walki nowego ze starym czy też świętokradztwa. Przeciwnie. Góralki chwilami podchwytują "choreografię" dziewczyny, a ona sama wchodzi w zastęp górali i porzuca swoje nieskoordynowane ruchy na rzecz

wspólnego tańca. Wszystko ma ręce i nogi, choć na pewno niektóre rozwiązania potrafią zaskoczyć. Inne zaś mogą rozczarować bardziej konserwatywnych widzów. Na pewno jednak celem reżyserki nie jest wyciąganie z libretta potrójnego dna, przewrotna psychoanaliza bohaterów ani epatowanie nowoczesnością. Jej "Halka" to opera, która może się podobać zarówno widzowi znającemu losy narodu, jak i komuś, kto przyjechał akurat z Berlina, Londynu czy Buenos Aires.

Inscenizacja jest tym bardziej wartościowa, że otrzymała dobrej klasy oprawę muzyczną. Orkiestra TWON w grudniowych spektaklach pod dyrekcją Marka Minkowskiego ponoć trochę kulała. Teraz, pod sprawną ręką Łukasza Borowicza, nabrała pewności siebie i dopracowała większość detali. Borowicz dobrze się sprawdza jako dyrygent operowy. Słucha śpiewaków, a nie siebie. Trzyma tempa żwawe, ale nie zagonione. Umie budować dramaturgię i dopowiadać to, czego libretto nie mówi wprost.

Soliści w nowej "Halce" także w większości nie zawiedli. Fantastyczna Wioletta Chodowicz w tytułowej roli stworzyła postać niezwykle sugestywną od strony charakterologicznej, a jednocześnie dała popis wokalny najwyższej próby. Nieliczne wahania intona-

cji można jej zapomnieć, szczególnie że musiała śpiewać w nietypowych pozycjach. Rolę Janusza powierzono Arturowi Rucińskiemu. Tutaj kolejne słowa uznania. Znakomita gra aktorska, dobre opanowanie partii - nic dodać, nic ująć. Trzecie miejsce na podium zajął Jontek - Rafał Bartmiński. Jego ciepły, jasny głos i łagodna, lejąca się fraza zapadły w pamięć, choć zdolnościami aktorskimi nieco ustępował pozostałej dwójce.

Z postaci drugiego i trzeciego planu warto pochwalić Czesława Gałkę w roli Dudziarza-Fauna oraz Wieśniaka - Adama Zdunikowskiego. Nieco rozczarowali zbyt rozwibrowana i za cicha Małgorzata Pańko jako Zofia oraz matowy i słabo słyszalny Mieczysław Milun jako Stolnik. Ciepłych słów nie sposób też znaleźć dla Dziemby - Piotra Lempy. Swoją drogą, w tej inscenizacji tę postać przedstawiono dość dziwacznie. Młody mężczyzna ubrany w biały garnitur, z nieodłącznym mikrofonem w ręku, przypominał wodzireja. Ale czy w takim razie Stolnik zwracałby się do niego per "mój Dziembuniu", jak to czyni zgodnie z librettem? Poufałość tych postaci nie tylko sugeruje starszy wiek służącego, ale także jego zdecydowanie inny charakter niż zaprezentowany w spektaklu. To jedyna sprzeczność, którą zanotowałem po tym wieczorze.

Warszawską "Halkę" należy uznać za udany spektakl. Od strony reżyserskiej to nowoczesna, pełna przemyślanej dramaturgii wersja znanego i popularnego dzieła, które w dawnej konwencji wielu melomanom już się po prostu znudziło. Od strony muzycznej otrzymaliśmy zestaw dobrych głosów i profesjonalnie przygotowaną orkiestrę. Jeśli po przedstawieniu ludzie z wypiekami na twarzy o nim rozmawiają, to dobry znak. "Halka" uratowana!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji