Artykuły

I cię nie było wtedy w Warszawie

"Jak być kochaną" w reż. Weroniki Szczawińskiej z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie na XXXII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Witold Mrozek w blogu witoldmrozek.blox.pl.

Może Warszawa nie wyznacza dziś w Polsce teatralnych trendów, z całą pewnością narzuca jednak kształt zbiorowej pamięci. Mamy pamiętać II wojnę światową z perspektywy powstańca warszawskiego, ofiary rzezi pieczołowicie rekonstruowanej przez współczesnych pasjonatów. Inne perspektywy są znacznie mniej wartościowe. O wiele słabiej reprezentowana jest śląska rodzina z jednym synem w polskim wojsku, a drugim w Wehrmachcie, czy też chłop, dla którego wojna to przede wszystkim kolejne rekwizycje i tak szczupłych zapasów żywności. Mniej pamiętane są gwałty i przesiedlenia na tzw. "Ziemiach Odzyskanych".

Nic więc dziwnego, że w ostatnich latach najistotniejsze - bo najbardziej niepokorne - teatralne wypowiedzi o polskiej pamięci powstawały z dala od stolicy, w miejscach o zupełnie innej historii. Niech żyje wojna Strzępki i Demirskiego - Wałbrzych, Transfer Klaty - Wrocław. Warszawski wyjątek to niedawne W imię Jakuba S. w Teatrze Dramatycznym, ale i tam by opowiedzieć o rabacji galicyjskiej, potrzebny był koproducent z Nowej Huty.

Jak przez ostatnie dni mogła przekonać się warszawska publiczność, kolejny ważny głos padł z odległego Koszalina. Jak być kochaną Agnieszki Jakimiak w reżyserii Weroniki Szczawińskiej nawiązuje do znanej przede wszystkim z filmu sprzed pół wieku historii aktorki, podczas okupacji ukrywającej kolegę, w którym zakochana jest bez wzajemności. Żeby zapewnić mu bezpieczeństwo, pracuje w okupacyjnym hitlerowskim teatrze; pada też ofiarą gwałtu. Gdy wojna się kończy - zostaje sama. Mężczyzna zaś ją opuszcza i po knajpach opowiada zmyślone historie o swojej wojennej brawurze, wreszcie - odbiera sobie życie, przez tyle lat mało chwalebnie ratowane w szparze między ścianą tapczanem.

Jacyś nieheroiczni ci bohaterowie. Walczą o prawo do własnej opowieści - a przecież kobieta ma być Penelopą albo Antygoną, jak w Katyniu Wajdy, a mężczyzna - dzielnym konspiratorem, akowcem, bohaterem. "I cię nie było w Armii Krajowej / W Armii Ludowej nie było też / I cię nie było wtedy w Warszawie / W Bitwie o Anglię nie było cię" - śpiewają aktorzy Szczawińskiej weteranowi zza tapczanu, ale też zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa, która bynajmniej nie z powstańczych barykad się wywodzi.

Reżyserka i dramaturżka nie "dekonstruują" opowiadania Brandysa i filmu Hasa, szukając w nim politycznych czy konstrukcyjnych luk i szwów. Spektakl nie jest żadną "demaskacją"; Jak być kochaną niezbyt przypomina też erudycyjne teatralne eseje, które Szczawińska realizuje z Bartkiem Frąckowiakiem. Twórczynie wydobywają motywy z adaptowanych pierwowzorów, grają nimi, zapętlają i zmieniają akcenty. Spektakl jest przepisaniem, ale bardziej pasuje do niego metaforyka muzyczna - wariacja, w której wydobyte tematy zaczynają żyć własnym życiem? Dźwięk jest tu głównym żywiołem. Rozrzucona scenografia Izabeli Wądołowskiej nawiązuje do teatru radiowego; aktorzy imitują odgłosy kolacji, bombardowań, śpiewają piosenki, grają na kieliszkach. Gesty, choć wyjaskrawione i precyzyjne, raczej tylko szkicują sytuację - grubą, choć pewnie prowadzoną kreską. Podporządkowane są rytmowi języka, słów-kluczy i słów-refrenów, fraz i faktów.

Na widowni spektaklu w niedzielne popołudnie jest Barbara Krafftówna, legendarna aktorka i odtwórczyni głównej roli z filmu Wojciecha Jerzego Hasa. Po przedstawieniu w Studio przechodzimy na drugą stronę Pałacu, do Cafe Kulturalna. Krafftówna rozmawia ze Szczawińską i Jakimiak o aktorskiej o precyzji i metodzie bazującej na formie, o reżyserskich praktykach Hasa i o pracy nad spektaklem w Koszalinie. Ale w kawiarni Teatru Dramatycznego nasuwa mi się jeszcze uporczywie jedna myśl - o szczególnym związku Krafftówny z tym właśnie miejscem.

Aktorką Dramatycznego Barbara Krafftówna została w roku 1957. Był to zarazem moment, kiedy miasto stołeczne Warszawa przejęło tę scenę - od Ludowego Wojska Polskiego - na swoje utrzymanie. Ratusz do dziś odpowiada za tę instytucję, choć czasem myślę, że chętnie oddałby ją z powrotem armii. W tym samym roku artystka stała się pierwszą w historii Iwoną, księżniczką Burgunda - grając w prapremierze sztuki Witolda Gombrowicza w reżyserii Haliny Mikołajskiej. Prapremiera, która miała miejsce na deskach Dramatycznego, była zarazem pierwszym w powojennej Polsce wystawieniem Gombrowicza na scenie. Przez kolejne siedem lat Krafftówna zagrała w Dramatycznym jeszcze kilkanaście ról, w tym kilka w spektaklach Konrada Swinarskiego, wówczas - trzydziestoletniego. Przez chwilę pojawiła się w Dramatycznym także w latach 80. Pół wieku później powróciła do południowo-wschodniego skrzydła Pałacu Kultury, by zagrać w dwóch przedstawieniach Pawła Miśkiewicza.

Powierzenie realizacji tekstu Gombrowicza Halinie Mikołajskiej - młodej aktorce, debiutującej w roli reżyserki -było odważnym krokiem dyrekcji warszawskiego Dramatycznego. Czy w sezonie 2012/2013 Mikołajska musiałaby swoją Iwonę zrobić w Teatrze Dramatycznym... w Wałbrzychu? Miejmy nadzieję, że wkrótce w Warszawie nie pozostanie nam tylko pamięć o dawnych dokonaniach stołecznych scen. I rekonstrukcje powstańczych bitew.

PS: Więcej o Jak być kochaną pisałem w "Dwutygodniku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji