Poziomu!
Słowo "sponsor" na dobie wkroczyło również do kultury. Wielu menedżerów teatralnych zaczyna się coraz częściej za sponsorami oglądać. Ostatnio w Teatrze Powszechnym w Warszawie spektakl Wajdy "Romeo i Julia" sponsorowali państwo Buchnerowie, przeznaczając nań kwotę dwudziestu milionów złotych. Dodać należy, że pięćdziesiąt milionów na tę inscenizację przeznaczyło Ministerstwo Kultury i Sztuki. Sponsorzy mogą wspomóc, ale w dalszym ciągu teatry dotowane są przez państwo.
Jednakże dotacje te są coraz mniej wystarczające. Teatrom w kraju brakuje pieniędzy. Zarówno renomowanym, jak i zdecydowanie słabym. Powstaje pytanie - w jaki sposób będzie w stanie utrzymywać się nadal 65 teatrów dramatycznych z przybudówkami w rodzaju małych scen, scen kameralnych i piwnic (w sumie nieraz jeden teatr ma trzy sceny) oraz 27 teatrów lalkowych - o zróżnicowanym poziomie? Czy my sami zechcemy je utrzymywać z naszych podatków, stanowiących znaczną część Funduszu Rozwoju Kultury?
Od pewnego czasu toczy się dyskusja - czy wprowadzić zdrową konkurencję, opartą na zdrowych ekonomicznych zasadach: że towar lepszy wypiera gorszy, czyli powinno być mniej teatrów, ale za to na przyzwoitym poziomie, realizujących spektakle, dzięki którym zespół artystyczny i personel teatru będą zarabiać dobrze, zaś publiczność będzie zadowolona z prezentowanych przedstawień. Alternatywą jest pozostawienie dotychczasowej anachronicznej struktury teatrów w kraju, utrzymując tym samym wszystkie, dobre i złe sceny, na które w równych proporcjach rozkłada się niewielki procent Funduszu Rozwoju Kultury. W rezultacie doprowadza to do pauperyzacji całego środowiska teatralnego, albowiem owa równość w podziale funduszu kultury, w praktyce oznacza niedostatek dla wszystkich - artystów i teatrów wysokiej marki, i odwrotnie - artystów i teatrów słabych. Z początkiem roku wiele dyskutowało się o podziale teatrów na kategorie (pierwszą, drugą, trzecią), który zamierzał wprowadzić resort kultury. Projekt ten wywołał w środowisku wiele negatywnych emocji, w związku z czym został przez ministerstwo na razie odłożony. Również ze względu na nieugiętą postawę środowiska resort nie podejmuje ostatecznej decyzji w sprawie likwidacji części teatrów. Oczywiście, decyzji tej nie przeciwstawia się całe środowisko teatralne, lecz jego znaczna część osobiście zainteresowana w istnieniu scen, nawet kiepskich, ale dających socjalne oparcie. Problemowi temu wiele uwagi poświęcił na zakończonym niedawno zjeździe ZASP Andrzej Łapicki, jako prezes związku opowiadając się za reorganizacją anachronicznej, chorej, obciążającej polski teatr struktury.
Sytuacja materialna teatru polskiego jest prawie dramatyczna. Roczna dotacja na teatr wynosi 1,5 miliarda. Pięćdziesiąt milionów przeznacza się średnio na jedną premierę, co jest często kwotą niewystarczającą - stąd oglądanie się menedżerów teatrów (dyrektorów artystycznych i administracyjnych) za sponsorami. Z samej sprzedaży biletów nie utrzyma się żaden teatr w Polsce. Żeby to było możliwe, jeden bilet na spektakl musiałby obecnie kosztować dziesięciokrotnie więcej, czyli 40-50 tysięcy. Na taki wydatek mogą sobie pozwolić jedynie ci, którzy byli np. spektatorami koncertu "Artyści dla Rzeczypospolitej". Wniosek: państwo nadal musi dotować teatry. Problem w tym - jak robić to bez uszczerbku dla teatrów?
Prawdopodobnie problem ten rozwiąże się samoistnie - w jakiś czas po wyborach do samorządów lokalnych. Takie w każdym razie snuje się przypuszczenia. Rzecz wydaje się realna, zaś przykra operacja likwidacji części teatralnych placówek, może okazać się mniej bolesna, o ile nie dokona się jej na mocy zarządzeń centralnych, resortowych. Po wyborach samorządowych ma się skończyć czas filantropii. Nowe władze lokalne same będą decydować o podziale posiadanych funduszy - w sposób ekonomiczny i racjonalny. Jeśli teatr w danym mieście nie wykaże dbałości o przyzwoity poziom, tak że ludzie będą doń uczęszczać, wówczas miejscowe władze będą miały prawo go zamknąć, zaś budżet dający na utrzymanie owego teatru skierowany zostanie na utrzymanie, bądź dofinansowanie innej placówki, wymagającej wsparcia.
Teatry na całym świecie są w większości dotowane. Ale nikt nigdzie nie jest zainteresowany w dotowaniu tworów dychawicznych, złych, paczących gusta odbiorców. Trzeba się więc będzie odtąd bardzo ostro ścigać. Zdrowe zasady i zdrowy rozsądek nakazują, by lepszy dostawał więcej. Równość nie powinna oznaczać niedostatku dla wszystkich. Podział na kategorie teatrów, które chciała wprowadzić minister Cywińska, jest o tyle nieracjonalny i nieskuteczny, że nie można w dziedzinie sztuki zafiksować czegoś raz na zawsze pod określonym numerem. Teatry zmuszone nareszcie do pracy i konkurencji ustawią sobie być może wysoko poprzeczkę lub padną w biegu. Wówczas pani minister, ani ktokolwiek z jej resortu nie będzie się musiał martwić o zaszeregowanie tej lub innej placówki. W tym sensie słowa Cywińskiej - "koniec z opiekuńczymi skrzydłami państwa", są słuszne: za indolencję w sztuce teatralnej nie może płacić ani państwo ani widz. Nigdzie na świecie tak się nie dzieje. Co zaś do komercjalizacji teatru dzięki szukaniu sponsorów, to jest to wyjście o tyle niefortunne, że np. właściciel fabryczki gumy do spodni - jako sponsor - zapewne nie wspomoże klasyki, ani Geneta, natomiast będzie się raczej skłaniał ku przedstawieniom populistycznym z girlsami, dymami i podświetloną fontanną. Mieliśmy już jeden taki przykład: właściciel Elgazu, pan Leksztoń, wywołał skandal próbując urządzić coś podobnego w Teatrze Dramatycznym w Gdyni, z zakusami na wykupienie teatru w ogóle. Dopóki nie mamy rozwiniętej gospodarki rynkowej i towarzyszących jej rozwiniętych form kultury masowej, dopóty musimy się trzymać sztuki wysokiej, w której nabyliśmy doświadczeń przez kilkadziesiąt lat. W okresie przejściowym nikt nie sfinansuje nas za frajer.