Artykuły

Od zabawy żołnierzykami, do powrotu w czarnym worku

Nie widzę Cię mamo

Ale potrafię wytrwale czekać

By dotknąć i poczuć Cię mamo

Nie potrafię trzymać się z dala

W gorącu i parze miasta

To mnie napędza i nie potrafię zwolnić

Więc powiedz, że pomożesz mi mamo

Bo robi się tak ciężko (...)

/Phil Collins & Genesis "Mama"/

Dwa miesiące temu tekst Piotra Rowickiego "Chłopiec malowany" zwyciężył w konkursie na najlepszy polski dramat współczesny "Metafory rzeczywistości" i już pojawił się w inscenizacji teatralnej na deskach Malarni Teatru Polskiego w Poznaniu. Z tym przejmującym, perfekcyjnie napisanym i zamkniętym dziełem, idealnie nadającym się do kameralnej sceny, zmierzył się Piotr Ratajczak, by wraz z czwórką aktorów TP zaprezentować spektakl wyśmienity. Taki, który wstrząsa i bawi, przytłacza i poraża, ale nie odpycha. Choć śmiertelnie poważny, frapuje z silą tak wielką, że chciałoby się oglądać go jeszcze i jeszcze!

Dla oczyszczenia duszy! Z wgryzionych w nią schematów, romantycznych nowotworów, które dziedziczymy z każdym kolejnym polskim pokoleniem, z wizerunkami tych wszystkich, których czczono, potem nie, znowu tak, a kiedyś może się o nich zapomni. Przemieszani, patrzą na nas z wizerunków na pudłach otaczających scenę: Anders, Gierek, Kaczyński, Jaruzelski, Waryński, Dmowski, Gomułka... Każdy z innej bajki, ale jednakowo niepewni swego miejsca w historii - choć nas osaczyli, to w dowolnej chwili jednym ruchem ręki można by zburzyć tę piramidę patriarchów. Dziś służą aktorom za scenografię, w świetnej instalacji grupy Mixer, za klaustrofobiczne ściany domostwa narodowego piekiełka.

A w nim jest mit wojny, nie tej sprzed ponad półwiecza, nie tej w politycznych umysłach posmoleńskich. Jest wojna misji, nazywanych "stabilizacją", wojna zawodowa, zaciężnych rycerzy XXI wieku, z której co jakiś czas jako bohaterowie wracają w plastikowych workach. Dla nas są wtedy czerwonym, biegnącym paskiem w informacyjnym bełkocie, dowiemy się o nich, gdy według ustalonych ściśle procedur wpierw powiadomiona zostanie rodzina. I ktoś tym, co nie na taką wieść czekają, ktoś musi im o TYM powiedzieć. Trudne zadanie dla dwóch żołnierzy: kto wie, czy nie woleliby być bardziej na afgańskiej pustyni, niż stać teraz przed drzwiami matki jedynego syna i zaraz odczytać jej żałobną formułkę pobraną z pliku Worda z komputera ministra...? Zdecydowanie jeden z nich (Żołnierz 1), to stary wyga w tym "fachu", posłaniec śmierci doświadczony, bardzo cyniczny i złośliwy, trep najgorszej proweniencji. Luzak, gumożuj bezczelny i niesmaczny. Absolutnie rewelacyjna kreacja aktorska Michała Kalety. Kogo odrzuci może zbyt dydaktyczny i jednostronny pacyfizm dramatu, ten na pewno nie zapomni zwierzęcych odgłosów wypluwanych z ust aktora, jego dwubiegunowego pędu, przejść w modulacji głosu i totalnej gorączki na scenie. Żołnierz 2 (Piotr B. Dąbrowski) jest jego przeciwieństwem, ten się zwyczajnie boi, nie chce - dziś ma być rozprawiczony jako anioł śmierci.

I wystarczy, że bezgłośnie powtarza kondolencyjną formułkę, że pod ciemnymi okularami skrywa przerażony wzrok - gdy go ujrzymy, już wiemy, iż stanowi klarowną przeciwwagę dla swego nielubianego kompana. I wystarczy, jak gra fantastycznie twarzą - i reżyser dostrzegł, iż Piotr B. Dąbrowski to aktor wielce charakterystyczny. Warto, by tej roli bacznie przyjrzeli się inni i nie obsadzali tego bardzo zdolnego, młodego aktora tylko według jego fizis. To grana przez niego postać, choć z początku wycofana, odegra kluczową rolę w przełomowym momencie dramatu...

Jest i Matka poległego Jacka, której trzeba TO powiedzieć (równie świetna Barbara Krasińska). Tylko jej postać nie dopuszcza do siebie słów, których się spodziewa, ona ich najzwyczajniej nie chce usłyszeć. Gdyż najmocniej z postaci dramatu tkwi w tej tłamszącej polskie pokolenia matni, z jej schematami i ściśle zdefiniowanymi rolami. Z jej rosołem, konfliktem udko - pierś przy stole, wreszcie idealnym wyprasowaniem koszuli. A szczególnie kołnierzyka, "bo go widać pod mundurem". Ta koszula jeszcze zmieni swój kolor... na biało-czerwony (sic!). Kolejny symbol wśród medali i odznaczeń przodków, kolejny element wizerunku prawdziwego Polaka, nie Polki, której patriotycznym zadaniem jest tylko bycie żoną i matką. Rodzicielką syna, którego Duch (Paweł Siwiak) krąży przez cały czas wokół stołu w mundurze warszawskiego powstańca, zdjął ciężkie buty, by nie przeszkadzać. Powróci w ostatnim akcie, już nie w skarpetkach, wtedy gdy Matka spróbuje na moment się zbuntować. Szkoda, iż ta kluczowa scena, wyjaśniająca poszukiwania niespełnienia z tragicznym finałem na bezsensownej wojnie, nieco się rozmyła. Może to wynik nagłego przejścia z ogromnego tempa, komediowo-dramatycznego placu boju trojga głównych bohaterów do cichego dialogu pojednania losów Matki i Jacka? Finał znów wstrząsnął, chłopcy bawią się żołnierzykami, ponad nami piosenka, przy której włos się jeży, choć nie pamiętamy dokładnie , kiedy po raz pierwszy tak poraziła.

Chyba nie ma ucieczki z tego pola bitwy, polskiego paradygmatu wspólnotowego myślenia, z jego gryzącym martyrologiczno-patriarchalnym gazem. W tej grze jesteśmy tylko małymi figurkami, wielcy tkwią w większości dumnie na kartonowych cokołach. My możemy co najwyżej spróbować zdystansować się od nich, ale i tak nas dopadną.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji