Czas oberiutów
Po latach milczenia nastał na nich czas. Teatry i kabarety coraz chętniej sięgają po ich teksty. Ich humor wydobywający absurd świata nadal przemawia do wyobraźni, nawet jeśli nie pamiętać o kontekście: wszyscy stali się ofiarami stalinowskiego reżimu. Ich radosna walka o zachowanie indywidualności i niepodległego ducha zakończyła się klęską.
W spektaklu w Rampie Arkadiusz Jakubik (scenariusz i reżyseria) umiejętnie połączył teksty kabaretowe oberiutów, czyli członków Zjednoczenia Sztuki Realnej z pamięcią o ich losie, przypomnianym fragmentami listów i natrętną obecnością oprawców. Spektakl i bez tej historycznej ramy obroniłby się, niepotrzebna mu była martyrologia, ale Jakubik znalazł sposób na ryzykowne powiązanie zabawy z wyrażeniem szacunku dla oberiutowego "szaleństwa". W doskonałym tempie, wyczuciu nastroju, umiejętnym rozładowywaniu napięcia znać było rękę współtwórcy "Dzieł wszystkich Szekspira", teatralnego przeboju Warszawy.
W igraszkach oberiutów doskonale czują się aktorzy, najwyraźniej wrażliwi na ten typ humoru, dzisiaj zwycięski i bez mała obowiązujący. Wojciech Paszkowski (Daniel Charms) ze swobodą interpretuje monologi i piosenki, w tym pełną irracjonalnego kpiarstwa opowieść o wypadających z okien śpiewających staruchach. Świetnie czuje się Mieczysław Morański jako Aleksander Wiedeński, a Katarzyna Kozak (Elżbieta Karaluchowna) z brawurą prowadzi skecz o tragicznych skutkach wpływu nowych idei na ludzi do tego nieprzygotowanych.
Świat namalowany tekstami oberiutów jest zwariowany, bywa niekiedy okrutny, ale jest przede wszystkim demonstracyjnie niezależny. Metodycznie kompromituje fałsz oficjalnej ideologii, nie tylko komunistycznej, wszelkich wmówień, od których roi się w świecie. Premiera w Rampie świadczy, że teatr ten skręca w stronę literackiego kabaretu. Po poprzednim wieczorze, opartym na erotykach Emila Zegadłowicza, daje następny spektakl dla smakoszy.