Artykuły

Porwali się na porwanie

"Porwanie Baltazara Gąbki" w reż. Krystyny Krupskiej-Wysockiej w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Na scenie Węgierki stawili się niemal wszyscy, bez których nie byłoby całej historii porwania Baltazara Gąbki. Nawet samochód jeździł, jak należy. Tylko nonszalancji i ironii Pagaczewskiego zabrakło. A humor przepadł z kretesem

Tak to już bywa z adaptacjami kanonicznych lektur dziecięco-młodzieżowych. Dorośli zwykle kręcą nosem, bo inaczej zapamiętali ukochane książki. Najmłodszych zaś, przyzwyczajonych do magii kina i telewizji, niespecjalnie kręcą teatralne środki wyrazu.

W przypadku "Porwania Baltazara Gąbki" Stanisława Pagaczewskiego zadanie jest podwójnie trudne, bo to przecież powieść drogi. I choć twórcy najnowszego spektaklu w Teatrze Dramatycznym pomysł na ominięcie podróżniczych perypetii znaleźli, to porywającego dzieła nie stworzyli.

Mnóstwo w nim momentów kiepskich, ale też sporo scen ciekawych. W efekcie rozsierdzony oglądaną mizerią widz już chciałby zerwać się z fotela i wyjść, gdy musi usiąść, bo rozgrywa się scena naprawdę warta uwagi. A zaraz znów czeka na niego szkolna akademia. I tak w kółko.

Deszczowiec u Branickich

Reżyserka Krystyna Krupska-Wysocka do spółki ze scenografem wymyśliły, by do zmieniających się scen zastosować mansjony - wielkie, wjeżdżające prostopadłościany, które po rozsunięciu udawały a to Smoczą Jamę, a to oberżę pod Wesołym Karakonem. Mansjony wciągane i rozsuwane są - często przez samych aktorów - na oczach widowni. I dobrze, bo maleńcy widzowie przy okazji mogą popatrzeć, jak funkcjonuje teatr. Tyle że za chwilę zmianę kolejnych scen wyznacza już beztroskie gaszenie światła. Widz więc siedzi przez pół minuty zdezorientowany, w tle słychać szelesty obsługi technicznej, sam więc zaczyna szeleścić.

Mamy w teatralnym "Porwaniu..." prawdziwy śmieszny samochodzik, którym trójka detektywów przemieszcza się z jednego końca sceny na drugi, mamy też elementy telewizji - w głębi sceny stoi ogromny ekran, na który puszczane są ruchome lub statyczne obrazy-tła (np. miejsc mijanych przez podróżnych - gór, polnych dróg, itp.). I nawet jeśli niektórym to rozwiązanie wyda się nieco anachroniczne, to na scenie wypada zabawnie. Zwłaszcza wtedy, gdy na ekranie pojawiają się znajome miejsca (Pałac Branickich - rezydencja Wielkiego Deszczowca) i bohaterowie, którzy chwilę wcześniej zbiegli ze sceny. Szkoda tylko, że technika tak często wymyka się obsłudze spod kontroli.

Don Pedro na rowerze

Czas na aktorów. Najbardziej charakterystyczny i przykuwający uwagę jest szpieg don Pedro (niezły Rafał Olszewski, poruszający się krokiem podpatrzonym z telewizyjnej dobranocki). Ale z całej czeredy postaci najbardziej w pamięć zapada epizodyczna rólka Macieja Stępniaka, który w roli służalczego i oślizgłego Pana Mżawki jest naprawdę znakomity. Mówi i kryguje się zaledwie niecałą minutę, ale jak to robi!

Ma swoje dobre momenty Jerzy Łuszcz (kostyczny doktor Kojot) i Bernard Bania w roli bohaterskiego Gąbki (ze swoją poprawnością i prezencją przypomina XIX-wiecznego dżentelmena). Ninkiewicz - Smok jest dobroduszny i poprawny, ale łatwo się o nim zapomina, zaś Popławski w roli pękatego kucharza lepiej wygląda, niż mówi...

Chwalić trzeba znakomite kostiumy autorstwa Ewy Dyakowskiej-Berbeki, prostą łatwo wpadającą w ucho muzykę Jerzego Chróścińskiego i piosenki do słów Andrzeja Jakobsona. Tylko dlaczego słychać je z takiego rażącego playbacku?

Toteż całość - ledwie trójka z plusem.

Na zdjęciu: ilustracja z książki "Porwanie Baltazara Gąbki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji