Artykuły

Niepoprawni

Pod takim tytułem wystawiano niegdyś "Fantazego". Jakże trafnie oddaje on sens utworu, któremu autor nie tylko nie nadał ostatecznego kształtu artystycznego, ale nawet nie nazwał. Czymże dla nas jest dzisiaj "F a n t a z y"? Niczym innym jak arcypamfletem na przywary narodowe. I na pewno najbliższym nam, bo najwspółcześniejszym dziełem Słowackiego. Zmieniła się bowiem epoka, zmieniły się style, ale charaktery pozostały te same. Polacy są nadal niepoprawni jako "romantycy". Dlatego też, jeśliby komuś znającemu wyłącznie literaturę współczesną, zadano pytanie, kto jest autorem "Fantazego", zapewne odpowiedziałby... Mrożek. To świadczy o nieprzemijalności i stałej aktualności problematyki podjętej z górą sto lat temu przez Słowackiego.

Rzecz bowiem dzieje się podobnie jak "Indyk" w romantyzmie. I podobnie jak sztuka Mrożka łączy groteskę z patosem, satyrę z ironią. Przy tym "Fantazy" napisany jest pięknym wierszem zaskakującym celnością metafory, zdumiewającym genialnym wyczuciem teatru. A zawiera sceny nie mające sobie równych w polskiej dramaturgii, jak np. rozmowa Fantazjusza z Idalią na cmentarzu czy śmierć majora. Nie mówiąc o samej Idalii, jednej z nielicznych przekonujących postaci kobiecych polskiej literatury. Czyż wszystko to nie wystarcza aby uznać "Nową Dejanirę" za arcydzieło sceniczne? Nie. Gdyż wciąż jeszcze czeka ona na swego inscenizatora. Nie wolno bowiem zapominać, że mimo iż "Fantazego" napisał Słowacki dialogami, to nie złożył jednak tekstu w żadnym teatrze, jako gotowego do grania. Mimo bogatych tradycji w wystawianiu romantyków, nikt jakoś nie pomyślał o opracowaniu i przystosowaniu go do sceny. Nie uczynił tego ani Wyspiański ani Schiller, nie zrobił jak dotąd Axer, Hübner czy Hanuszkiewicz. A bez tego "Fantazy" nigdy nie będzie teatrem. Ani na scenie. Ani w telewizji. I czeka "Fantazy" na swego współautora, który adekwatnym skrótem scenicznym, trafiając jednocześnie w styl utworu sprawi, że zajaśnieje on pełnym blaskiem.

Można przypuszczać, że stanie się to za sprawą małego ekranu, albowiem komedia ta, zdaje się być wyjątkowo telewizyjna, bo przecież bohaterem jej jest przede wszystkim słowo. I chyba wróci telewizja po jakimś czasie znów do "Fantazego" mimo niepowodzenia przedsięwzięcia Jerzego Antczaka, który zaryzykował wystawiając ten utwór, między innymi po to, aby wytyczyć kierunek przyszłym poszukiwaniom.

Niepowodzenie zamierzenia Antczaka zaczyna się od obsady. Nie była w stylu utworu ani Idalia ani Diana. Role te chyba nie odpowiadały wykonawczyniom psychofizycznie. Nie utrafił w odpowiedni ton, mimo przepisowej bródki i Holoubek. Słynne monologi hrabiego Dafnickiego w jego interpretacji były zbyt pozerskie, nie czuło się w nich ani goryczy, ani autoironii. Nie wyeksponował też należycie owych powiedzeń Fantazjusza, które weszły już do naszego języka w charakterze porzekadeł. Rzecznicki był zbyt bufoniasty, za skąpo obdarzył go wykonawca cechami ludzkimi. Jedynie Strachocki w roli majora ukazując całą skomplikowaną psychikę tego człowieka wzruszał swym aktorstwem. Bardzo stylowy był również Gogolewski jako Baszkir.

Ze sprawą nadania utworowi odpowiedniego tempa i rytmu w telewizji wiąże się ściśle problem mówienia wiersza. W przedstawieniu Antczaka zagubiła się gdzieś poetyckość strof Słowackiego, aktorzy zbyt delektowali się słowem, nie przekazywali sobie poszczególnych kwestii dynamicznie, wręcz recytowali tekst, celebrowali go. Niestety potwierdzeniem tego był fakt przedłużenia czasu przedstawienia, które trwało z górą pół godziny dłużej niż zamierzał reżyser. A więc "Fantazy" jest co najmniej taką samą pułapką na reżyserów, jak "Hamlet".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji