Artykuły

Zapis automatyczny śmiechu

"Zapis automatyczny" w reż. Macieja Adamczyka w Teatrze Porywacze Ciał w Poznaniu. Pisze Ewelina Szczepanik w serwisie Teatr dla Was.

Monodram jest wyzwaniem dla każdego aktora. Uwaga widzów koncentruje się na jednej osobie, więc jej mimika, gesty, wymowa muszą być perfekcyjne. Po tym, jak wykonawca poradzi sobie z tą formą, ocenić można jego wielkość - lub wprost przeciwnie, artystyczną miałkość. Maciej Adamczyk, aktor Teatru Porywacze Ciał, przygotował monodram "Zapis automatyczny", który pierwszy raz poznańska publiczność miała okazję ujrzeć 2 marca na scenie Ósemek.

Zaraz po wielkim ściemnieniu, zupełnie jak w hollywoodzkim filmie, w słupie światła pojawia się on, mężczyzna w okolicach czterdziestki, wykonujący niezrozumiałą sekwencję ruchów, a potem przemawia do publiczności beznamiętnym, wypranym z wszelkich emocji głosem. Kiedy wydaje się, że tak będzie wyglądał cały spektakl, światło gaśnie. Po chwili oczom widzów, już w jasności, ukazuje się ten sam człowiek, ale w otoczeniu estetycznych, zielonych przedmiotów z Ikei. Wyrzuca z siebie mnóstwo słów, chaotycznych opowieści, ale to przecież zapis automatyczny - głos uruchamia funkcję nagrywania w którejś generacji iPhone'a, dlatego też aktor może monologować, pozornie prowadząc dialog. To nie jest strumień świadomości, ale teksty sprawiają wrażenie niedopasowanych, pozbieranych z różnych źródeł i wciśniętych w usta stereotypowego Polaka, lat trzydzieści z hakiem. Sytuacja rozmowy pozwala na zachowanie pewnej naturalności, wprowadzenie elementu bezpośredniego zwrotu do widza. Adamczyk dwoi się i troi, by zwrócić na siebie uwagę publiczności - i przyznać trzeba, że z tym poradził sobie rewelacyjnie, wykorzystując cały arsenał min, gestów, raz zbliżając się do psychozy, by za chwilę poruszać się płynnie i rytmicznie jak buddyjski mnich.

Widowni takie zabieganie o jej uwagę się podoba. Ślizganie się po odniesieniach do kultury, kpina z pokolenia równolatków Adamczyka, zabarwiona autoironią - wszystko to witano salwą śmiechu, prawie taką samą, jak w przypadku (subtelnych jednak) aluzji seksualnych. Nie bardzo wiadomo, o co chodzi - jakaś ucieczka, jakiś Paryż, krojenie warzyw na surówkę, odbieranie nagrody, telefony W zabawnym misz-maszu ginie treść przedstawienia, zupełnie, jakby nie chodziło o nią, a o śmiech. Aktor na oczach publiczności zdaje relację ze stanu swojej duszy, choć niekiedy gubi się w zeznaniach i wtedy w wynurzenia wkrada się chaos. Nie brakowało też dłużyzn, niepotrzebnych, niezrozumiałych sekwencji, oderwanych od i tak nieuporządkowanego kolażu tekstów. Szczególnie irytowało to w dalszej części występu - kilkakrotnie można było mieć wrażenie, że to już koniec spektaklu.

"Inteligentny humor ratuje nas przed szaleństwem życia", jak usłyszeliśmy ze sceny, niemniej można mieć wrażenie, że w większości jest to śmiech dla śmiechu, ładna zabawka dla przypodobania się publiczności. Nie można odmówić talentu Adamczykowi, ale szkoda, że nad jego niewątpliwymi umiejętnościami wyżej sytuuje się dowcip - skądinąd zabawny, ale pusty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji