Artykuły

Zimna kawa

"Dziś wieczór arszenik, czyli komedia z kawą" w reż. Tomasza Obary w Teatrze Krypta w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Wieczór sylwestrowy, za pięć dwunasta, chwila, gdy bliskim sobie jeszcze do siebie bliżej. A co się stanie, jeśli ta bliskość stała się już tak nieznośna, że nie da się z nią żyć? Zwłaszcza wspólnie. A co będzie, jeżeli dawno już zmieniła się w dystans, który rósł i rósł, by w owej chwili stać się lodowatą przepaścią?

Kameralna sztuka Carla Terrona "Dziś wieczór arszenik, czyli komedia z kawą" w takim właśnie momencie się zaczyna i wobec takiej sytuacji stawia swoich bohaterów - małżeńską parę z wieloletnim stażem połączoną także biznesowo. Jako że prowadzą firmę pogrzebową, zarabiając na pochówkach i trumnach.

Najelegantszą i najdroższą jaką mają w ofercie, jest trumna z hebanu. I oboje myślą o tym, aby przeznaczyć ją dla swego współmałżonka. Jak najprędzej.

Zważywszy, że ta komedia grana jest... w Krypcie, czarny humor zdaje się być jej przestrzenią naturalną. Zabawie w tej tonacji sprzyja też fabuła jednoznacznie wpisana w tytuł. Małżonkowie prowadzą makabryczną grę - chodzi o to, kto kogo prędzej uśmierci, dosypując mu do kawy arszeniku. Ale czy ta gra to naprawdę tylko gra? I czy zabawa na ostrzu brzytwy - a raczej: krawędzi filiżanki - z kawą mrożącą krew w żyłach (dosłownie!) - nie jest aby śmiertelnie serio?

Włoska makabreska była przebojem polskich scen w latach 70. Od premiery w warszawskim Współczesnym, którą wyreżyserował i zagrał w niej rolę męża Czesław Wołłejko, przeszła przez wiele scen, miała też premierę w Teatrze TVP (1973 r.) - z Wołłejką i Zofią Mrozowską. I był to spektakl utrzymany we wspomnianej konwencji mrocznego żartu. Z charakterystyczną dla Wotłejki skłonnością do przymrużenia oka.

Tomasz Obara, który wrócił po latach do sztuki Terrona i wystawił ją na scenie Teatru Krypta, także nas w te klimaty zaprasza. Bawi się - i nam proponuje tę zabawę - balansowaniem między kryminalną komedią w stylu Hitchcocka a gorzką małżeńską psychodramą. Dobrze wyczuwa dowcipny dialog, dając wybrzmieć niedopowiedzeniom i wieloznacznościom w rozmowie małżonków. Przedstawienie ma swój rytm i smak udanie skomponowanej inteligentnej komedii, a jego narracja jest prowadzona precyzyjnie. Tak by budziła ciekawość, ale nie zabiegała o nią przesadnie, na siłę.

Widać zresztą, że w tej opowieści z dreszczykiem najbardziej zajmuje Obarę to co głębiej. I co w swej istocie o wiele bardziej mroczne niż czarny cmentarny humor. A tym czymś jest skomplikowana relacja między mężem (Grzegorz Młudzik) i żoną (Anna Januszewska) - złożona z miłości i nienawiści, żalu i tęsknoty, zadawnionych pretensji i oczekiwań mimo wszystko.

Reżyser zaryzykował i obsadził w spektaklu - podkreślając oficjalnie, że był to właśnie wybór celowy - rzeczywistą długoletnią parę małżeńską. W delikatną, lecz mocną osnowę, sieć powiązań, która oplotła relację między scenicznymi małżonkami, wpleciony został więc i ten wątek. Dlaczego mówię tu o ryzyku? Dlatego, że w takiej zależności życia i sceny kryje się niebezpieczeństwo taniego płaskiego biografizmu, pokusa pozorowanego striptizu. Ale to planowane ryzyko niosło ze sobą i szanse: na zwielokrotnienie kontekstów i że tak powiem - powiększenie pola gry. Mam wrażenie, że Grzegorz Młudzik i Anna Januszewska skorzystali z tej szansy tylko częściowo. Być może sztuka Terrona jest po prostu zbyt błaha, by dłubać w niej jak w psychodramie. To w końcu i przede wszystkim rozrywka.

Co nie zmienia faktu, że para aktorów z Teatru Współczesnego daje w niej pokaz świetnego rzemiosła: dyscypliny w poruszaniu się na gruncie komedii oraz biegłości w tworzeniu psychologicznego rysunku postaci. Owszem, Młudzik gra męża z typową dla siebie powściągliwością i dystansem, a i Januszewska korzysta ze sprawdzonego emploi - kobiety oschłej i ostrej, lecz wewnętrznie wrażliwej. Oboje jednak tworzą z tych znanych elementów konstrukcje złożone, intrygujące.

W pamięci zostaje zwłaszcza scena, w której żona - żegnając

konającego męża - wspomina dawną krótką bliskość z nim; drobiazg, cień chwili - który przecież w niej pozostał i wciąż żyje. Na jej twarzy widać wtedy światło, łagodną pełnię szczęścia. Co jest w tej scenie - między żoną i mężem - grą, a co upominaniem się o swoje niespełnione wyjałowione życie? Tego nie wiemy. Ale możemy o tym pomyśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji