Artykuły

Wygnanie z raju

"Arkadia" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Specjalnie dla e-teatru pisze Agnieszka Kłos.

Spektakl "Arkadia" w reżyserii Krzysztofa Babickiego otwiera nową epokę w historii wrocławskiego Teatru Polskiego. Stara, pełna eksperymentu i walki o widza, odeszła niestety w niepamięć.

Musiało się wydarzyć coś, co przesądziło o tak gwałtownej zmianie repertuaru i poziomu artystycznego Teatru Znienacka pojawili się w nim nikomu nieznani aktorzy i reżyserzy, którzy przyciągnęli do teatru niespotykaną wcześniej publiczność. Może o takiej zmianie marzyli nowi dyrektorzy wrocławskiej sceny? W mieście zmieniły się plakaty Teatru, na których ogłoszono nowy repertuar, a z samego Polskiego odszedł Paweł Miśkiewicz. Zmiany personalne okazały się jednak katastrofalne w skutkach.

Spektakl Krzysztofa Babickiego nie jest zły w swojej średniej klasie. Wystarczy tylko zapomnieć o wcześniejszych produkcjach Polskiego i odprężyć się na widowni. Jak przed telewizorem, w którym emitowany jest sitcom albo popularny serial z bohaterami , których się lubi. Czy to jest trudne? Dla publiczności, z którą siedziałam na pewno nie. Przeważali wśród niej uczniowie szkół, ich nauczycielki i starsze panie. Teatr Polski był tego wieczoru niczym prowincjonalna scena , na której dokonuje się karkołomnych wyczynów, by podnieść poziom spektaklu choć o milimetr. I wszelkie środki zawodzą. Oczywiście widz niewyrobiony, karmiony na co dzień papką telewizyjną, nieobyty ze scenicznymi środkami, niczego nie zauważy. Dostanie to, za co zapłacił, czyli lekką komedię z kilkoma zwrotami akcji. Gorzej z widzami wychowanymi na dobrym spektaklu, albo takimi jak ja, którzy wrócili właśnie z Makbeta Grzegorza Jarzyny i za nic w świecie nie mogą usiedzieć na widowni. Może niepotrzebnie porównuję oba spektakle? Ostatecznie repertuar powinien być skierowany do każdej części targetu kultury. A zatem należy po prostu omijać produkcje Teatru Polskiego albo przeczekać najgorszą jego passę.

Podczas spektaklu króluje Mariusz Kiljan, który tym razem, zupełnie nieoczekiwanie objawia się jako gwiazda aktorska. To prawdziwe zaskoczenie dla tych, którzy widywali go we wcześniejszych spektaklach . Czy zdecydował o tym komediowy charakter sztuki? Nie sądzę, zapewne zaważył na tym mizerny poziom gry na scenie. Towarzyszyli mu po prostu koledzy znacznie mniej uzdolnieni i wyrobieni aktorsko. Siedząc na widowni nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że środki aktorskie nijak nie pasują do całości spektaklu. Ktoś tu przesadził i w ostateczności osiągnął efekt kiepskiego serialu.

Sztuka Toma Stopparda podejmuje najbardziej brawurowe i ograne sztuczki hollywoodzkie. Jest w niej dosłownie wszystko, co może podobać się masowemu odbiorcy, przeniesienie w czasie, intryga, zagadka kryminalna, perypetie miłosne. Oglądając "Arkadię" można przypuszczać, że autor sztuki dokładnie przeczytał podręcznik do szybkiego opanowania rzemiosła dramaturgicznego. I zastosował wszystkie wskazówki. Tylko, że w przypadku sztuki nie każdy przepis się sprawdza, a im więcej składników, tym efekt może bardziej pogrążyć artystę.

"Arkadia" to spektakl o przypadku i jego losach zarówno w nauce, jak i w życiu. W najbardziej ogólnej warstwie sztuki możemy się przyjrzeć wpływowi jaki ludzie wywierają na siebie. Jest tu trochę o oświeceniu, romantyzmie i modnym w pewnych kręgach feminizmie. Żaden motyw nie jest jednak podjęty w sposób poważny czy odkrywczy, ale zupełnie banalny.

To słaba sztuka z kalamburami utrzymanymi na średnim poziomie. Dlatego świetnie bawili się tego wieczoru uczniowie przed maturą oraz rodziny z dziećmi. Zastanawiałam się po co to wszystko? Cała ta intryga i farsa na scenie? Dokąd ma zaprowadzić widza skoro nie towarzyszy im żaden porządek ani cel.

To sztuka dla ludzi, którzy zdążyli się znudzić przed telewizorem i teraz chcą wyjść, żeby zanudzić się wraz z innymi. Dłużyzny w spektaklu są tak irytujące, że widzowie ze słabszymi nerwami wychodzili podczas grania. Na scenie dzieje się zresztą niewiele, poza słabą grą aktorów i kiczowatych chwytów z laptopem i białą sukienką odbitą w lustrze.

Pod koniec sztuki żałowałam, że nie zaufałam swojej intuicji, która mi mówiła, żeby jednak nie porównywać poziomu Teatru Polskiego po odejściu Miśkiewicza. No trudno, zaryzykowałam i przegrałam.

Czy to wszystko, co można złego powiedzieć o najnowszej produkcji wrocławskiej wizytówki teatralnej? Pewnie nie. Mizerny rys postaci, luki w ich psychologii, idealne rozcieńczenie pewnych kwestii, nastolatkowe wręcz zakończenia scen powodują, że żaden zabieg nie jest w stanie uratować tego spektaklu. Oczywiście można ożywić się podczas genderowych kwestii bohaterów, którzy odważnie porównują geniusz romantycznej dziewczynki z Bayronem, ale który widz jest w stanie je wyłowić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji