Artykuły

Solo na trzy tancerki

Taneczne solo, w którym to widzowi stawia się największe wymagania - o spektaklu "3D-ance" w choreografii Barbary Bujakowskiej prezentowanym na Festiwalu Kalejdoskop w Białymstoku pisze Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

Anna Królica, kuratorka festiwalu Kalejdoskop w Białymstoku, wychodząc od terminu Witolda Mrozka, nazywa obecne pokolenie trzydziestolatków - choreografów i tancerzy - "pokoleniem solo". Chociaż nazwa kojarzy się z SOLO PROJEKT organizowanym przez poznański Stary Browar, którego pierwsza edycja odbyła się w 2006 roku (w ramach wszystkich edycji powstało już 17 spektakli), nie chodzi wyłącznie o uczestników programu. To cała generacja młodych artystów, którzy często zdobywali wykształcenie na zagranicznych uczelniach, żeby po powrocie do kraju podejmować samodzielne inicjatywy. Solowe projekty nie tylko wymagają stosunkowo niewielkich nakładów finansowych, ale też stają się ważnym krokiem na artystycznej drodze - umożliwiają wypracowanie własnego języka scenicznego, różnego od estetyki tańca dominującej w latach 90. Takiego, który nie chce pokazywać jedynie fizycznego wysiłku tancerza, ale też zmuszać do intelektualnej aktywności widzów i artystów.

Barbara Bujakowska to tancerka niezależna (zaliczana przez Królicę do reprezentantów "pokolenia solo"), która współpracowała z wieloma artystami, m.in. z Teresą Ranieri, Nigelem Charnockiem, Rebeccą Murgi, Teatrem Maat Projekt, krakowską grupą Hoplaaa. W 2008 roku brała udział w SOLO PROJEKT, w efekcie czego - we współpracy z Marcinem Janusem - powstał spektakl "Movement modular synthesis". "3D-ance" to kolejny projekt Bujakowskiej i Janusa (muzyka, video), którego premiera odbyła się dwa lata temu w krakowskiej Cricotece. Taneczne solo, w którym to widzowi stawia się największe wymagania. Mimo że na scenie znajduje się jedna osoba, na pokazie wyświetlanym za jej plecami tańczą jeszcze dwie, w dodatku ubrane tak samo: w jednokolorową koszulkę, ciemną spódnicę i adidasy. Chociaż to dwa identyczne nagrania Bujakowskiej, to w trakcie spektaklu można się pogubić w tych zwielokrotnieniach. "3-dance" to spektakl o wielu wymiarach tańca, ale też o obecności i tożsamości - pomnożonej (rozbitej?) przez medialny obraz rzeczywistości.

Miniatura zbudowana jest na zasadzie stopniowego powrotu do początkowej wersji przedstawienia, a może pierwszych prób tańca w ogóle. Tancerka wykonuje swój układ trzykrotnie. Zaczynając od dopracowanej niemal w każdym szczególe choreografii aż do podstawowych, wyjściowych kroków, Bujakowska pokazuje regres procesu twórczego. Taneczne kompozycje do muzyki elektronicznej Marcina Janusa, prezentowane na żywo i w nagraniu, są momentami identyczne. Ruch tancerki nakłada się na taki sam motyw taneczny w filmie, chwilowa synchronizacja, pomyłka lub spóźniony krok i figury są już zupełnie inne. Różnice pojawiają się też na poziomie ekspresji, w dynamice, emocjonalnej obudowie gestu, zmęczeniu lub jego braku, sztuczności lub całkowitej swobodzie: żywej tancerki i jej multimedialnych projekcji. Czasami bardziej przekonująca jest ta prawdziwa Barbara Bujakowska, która myli kroki, nie nadąża za swoimi medialnymi wizerunkami, ogląda je i naśladuje, niespodziewanie upada, jej ruchy są kanciaste, jakby jeszcze nie umiała połączyć techniki z naturalnością. Można wtedy identyfikować swoje historie z pierwszych lekcji rytmiki z tym, czego doświadcza tancerka. Częściej jednak to ekran przykuwa wzrok - więcej na nim perfekcji, ale i szczerości, niewymuszonych uśmiechów do publiczności, więcej lekkości i energii. Tytułowe 3D, mimo że bez specjalnych okularów, działa na widzów znacznie silniej niż realna obecność tancerki.

Właśnie dlatego publika może się poczuć oszukana: taniec na projekcji jest bliższy ideałowi niż to, co prezentuje żywy człowiek - po co więc przychodzić do teatru? W cenie biletu powinna się też mieścić zapłata za jakąś historię, a przynajmniej uczucia, a nie udawane grymasy i pozy. Irytacja przechodzi w chwili, kiedy uświadomimy sobie, na jaką próbę zostaliśmy wystawieni, że być może po raz kolejny daliśmy się oszukać medialnym trickom a zlekceważyliśmy realną obecność tancerki. Jak można przeczytać w opisie przedstawienia, jest ono "próbą odpowiedzi na pytania związane z postrzeganiem, rozumieniem i odbiorem nie tylko spektaklu tanecznego, ale także otaczającego nas świata". Czy percepcja widza jest już na tyle przyzwyczajona do szeregu ruchomych, zapośredniczonych obrazów, że z pola widzenia wyklucza to, co nazbyt prawdziwe? A może treść przekazywana przez medium jest bardziej wiarygodna niż mowa ciała? Ciała, któremu nie można ufać, bo zmienia się, często zawodzi, zapomina ćwiczonych miesiącami kroków i wręcz zmuszone jest do korzystania z podpowiedzi utrwalonych na rejestracjach samego siebie. Te tematy podejmuje Bujakowska w "3D-ance", nie stawiając sobie za cel ich całkowitego wyjaśnienia - jej spektakl drażni, jej taniec nie zachwyca, dokucza jakiś wyczuwalny brak, niedoskonałość, zgoda na dominację mediów nad realnym kontaktem z widzem. Kiedy wyciąga rękę w stronę publiczności, gest ten nie stanowi już zaproszenia do udziału w przeżywaniu. To raczej cytat podobnych chwytów, niewyróżniający się element choreografii. Można spytać, kto poczuł się bardziej oszukany: widz czy może artystka? Jeśli bardziej uwierzyliśmy ekranowi niż scenie, to przecież jej obecność została zepchnięta na drugi plan. "3D-ance" to zdecydowanie najbardziej ryzykowna, solowa próba walki z percepcją odbiorcy w ramach białostockiego festiwalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji