Artykuły

Pod powierzchnią

- Po siedmiu latach życia w Krakowie poczułam, że potrzebuję zmiany klimatu, nowej energii, spojrzenia na siebie i na to co robię z innej perspektywy. Przez ostatnie trzy lata byłam bardzo zajęta w teatrze, wciąż wchodziłam w nowe przedstawienia, od czasu do czasu pracując na planie filmowym. Nie ukrywam, że chciałabym odwrócić proporcje - mówi warszawska aktorka, KAROLINA KOMINEK.

Aktorka, absolwentka krakowskiej PWST. Po świetnym debiucie w Teatrze Telewizji przez kilka lat była związana z Teatrem Słowackiego w Krakowie. Od niedawna mieszka i pracuje w Warszawie, ostatnio nad spektaklem "Zrób sobie raj' w Teatrze Studio. Na swoim koncie filmowym ma role m.in. w: "Latającym mnichu" i "Tajemnicy da Vinci", "Sali samobójców", "Wymyku" oraz filmach Wilhelma Sasnala.

Mówi się o niej jako o muzie Sasnalów. Grała w niszowych filmach Wilhelma i Anki:"The Maggots", "Świniopas" i "Opad", zanim długi metr aż "Z daleka widok jest piękny" nie odkrył ich jako filmowców

dla szerszej publiczności. Ona sama jak ognia boi się pochlebnych etykietek. Aktor nigdy nie może być kimś do końca.

Przeprowadziłaś się na stałe z Krakowa do Warszawy i zrezygnowałaś z pracy w Teatrze Słowackiego. Dlaczego?

- Po siedmiu latach życia w Krakowie poczułam, że potrzebuję zmiany klimatu, nowej energii, spojrzenia na siebie i na to co robię z innej perspektywy. Przez ostatnie trzy lata byłam bardzo zajęta w teatrze, wciąż wchodziłam w nowe przedstawienia, od czasu do czasu pracując na planie filmowym. Nie ukrywam, że chciałabym odwrócić proporcje. Ostatnie role filmowe zaostrzyły mój apetyt na kino, stąd też decyzja o przeprowadzce. Wcale nie oznacza to jednak, że nie chcę pracować w teatrze. Aktualnie jestem na próbach do spektaklu "Zrób sobie raj" w reżyserii Kasi Adamik i Olgi Chajdas w Teatrze Studio.

Twoja kariera zaczęła się po debiucie w Teatrze Telewizji w Ince 1946.

- Miałam dużo szczęścia, że już na początku studiów zaczęłam pracować w zawodzie. Wrzucona na głęboką wodę sporo się nauczyłam, a potem dostałam kolejne propozycje z Teatru Telewizji.

I świetne recenzje.

- Mam taką naturę, że bardzo szybko zapominam o pochwałach. Wiem. jak dużo jest jeszcze do zrobienia i mam świadomość, że będzie coraz trudniej, dlatego wolę się skupiać na pracy. Po mojej roli w "Ince" rzeczywiście zebrałam dobre recenzje i usłyszałam dużo ciepłych słów, ale byłam wtedy w szkole, gdzie więcej było rzeczy, z którymi nie dawałam sobie rady. niż takich, które mi wychodziły. Na nich wolałam się koncentrować.

Chyba jednak radziłaś sobie doskonale, skoro już pod koniec trzeciego roku studiów na PWST dostałaś propozycję angażu w teatrze.

- Też mnie to bardzo zdziwiło. Po prostu zaproszono mnie na spotkanie do Teatru Słowackiego. Dostałam rolę Haneczki w "Weselu" i jedno propozycję wejścia na stałe do zespołu. Zadebiutowałam wcześniej w głównej roli w przedstawieniu w teatrze PWST w którym dostrzegł mnie dyrektor. Postawił tylko warunek, że mam podpisać umowę na dwa lat. Jakby przeczuwał mój plan, że po szkole wyjeżdżam do Warszawy.

Ale i tak nie udało mu się zatrzymać cię na dłużej. W Warszawie

jesteś już na stałe i stawiasz tu pierwsze aktorskie kroki. Są takie role których byś nie przyjęła?

- Nieliczni mogą wybierać. Ja chce po prostu jak najwięcej pracować. Chociaż zdarzało mi się odmawiać. Na przykład zaraz po Ince, kiedy dostałam propozycję grania w telenoweli - jednej, a potem kolejnej.

I tak po prostu zrezygnowałaś?

- Te oferty pojawiły się dokładnie wtedy, kiedy dostałam propozycję angażu w teatrze. Studiowałam i nie dałabym rady wszystkiego pogodzić. Nie miałam wątpliwości, że wybieram teatr. Poza tym bałam się przypisania do konkretnej postaci, zaszufladkowania, sytuacji, że będę całe życie grała już tylko jedną rolę. W przeciągu kilku lat trochę się pozmieniało - przede wszystkim rynek stał się bardziej otwarty. Seriali jest na tyle dużo, że rola w telenoweli nie zamyka cię na inne rzeczy, przeciętny odbiorca nie kojarzy, w którym serialu grasz. Pojawiam się czasem w epizodycznych rólkach, traktuję to jako fajny trening.

Z Wilhelmem Sasnalem wszystko zaczęło się w miejscu, w którym dziś rozmawiamy - w Bunkrze Sztuki w Krakowie.

- Wilhelma poznałam kilka lat temu - zadzwonił do mnie i zaproponował rolę w swoim pierwszym filmie fabularnym. Miał pomysł na 30-minutową etiudę z aktorami. Już nie pamiętam, jak to się stało - czy ktoś mu o mnie powiedział, czy mnie gdzieś zobaczył. Spotkaliśmy się w Bunkrze. Na początku, kiedy się przedstawił, nie byłam pewna, czy to ten Sasnal.

Dlaczego?

- Sasnala znałam jako artystę malarza, a on zaproponował mi rolę w filmie. Przez chwilę byłam zdezorientowana. Na pierwszym spotkaniu Wilhelm powiedział, że nigdy nie pracował z aktorami, dał mi krótki scenariusz - to było dosłownie kilka stron tekstu - i opowiedział całą historię. A potem po prostu nakręciliśmy pierwszy wspólny dziewiętnastominutowy film "The Magotts'. Weszłam w to na totalnym luzie. Dość szybko zaczęliśmy mówić wspólnym językiem, dlatego rok później zrobiliśmy razem pierwszy długi metraż Świniopas. Zaproponował mi też rolę w filmie Opad.

Mieliście zawsze z góry ustalony plan pracy, czy stawialiście na improwizację?

- To zmieniało się z każdym kolejnym filmem. Przy "Świniopasie" ekipę stanowili głównie znajomi i przyjaciele Wilhelma i jego żony Anki, ludzie na co dzień mający niewiele wspólnego z robieniem kina. Praca na planie była zupełnie inna od tego, do czego byłam przyzwyczajona. Nikt z nas, aktorów biorących udział w projekcie, do końca nie znał scenariusza. Oczywiście, jego pierwotna wersja istniała jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, ale w trakcie pracy ewoluowała tak szybko, że każdego dnia dostawaliśmy jakąś nową scenę.

Mieliście wpływ na zmiany w scenariuszu?

- Tak. spotykaliśmy się na próbach i dawaliśmy swoje propozycje. Natomiast sama praca była w dużej mierze intuicyjna. Często zmienialiśmy kolejność kręcenia scen, nie mieliśmy ciśnienia z powodu upływającego czasu. Natomiast już przy "Opadzie" pracowała

profesjonalna ekipa.

Na szczęście Anka i Wilhelm nie dali się im zdominować i pracowali w swoim trybie.

Reżyser-malarz najbardziej koncentruje się na warstwie wizualnej?

Najważniejszy jest dla niego obraz, a reszta schodzi na dalszy plan?

- Każdy reżyseruje aktora inaczej, a Wilhelm robi to o tyle wyjątkowo, że nie uczył się tego w żadnej szkole. Nie jest obarczony wiedzą na temat prowadzenia aktora, która moim zdaniem często utrudnia kontakt. Sasnal nie tylko jako reżyser, ale i autor zdjęć do swoich filmów, z pewnością myśli obrazami i ważne jest dla niego nie tylko samo opowiedzenie historii, ale tez sposób w jaki jest opowiedziana.

Czyli inaczej też wygląda praca samego aktora na planie. Musi uruchamiać inne mechanizmy?

- Dla mnie praca z Wilhelmem była bardzo rozwijająca. Nie miałam ogromnej wiedzy na temat postaci, które grałam, więc budowałam je intuicyjnie. Wilhelm stwarzał sugestywne sytuacje, które tak naprawdę tworzyły nasze role. Należało jedynie otworzyć się na to co on proponuje. Szkoda, że niewiele osób miało szanse zobaczyć te filmy.

Były pokazywane wyłącznie w trakcie wystaw?

- Tak, i to nie w Polsce. Tylko "Świniopasa" można było zobaczyć na festiwalu filmowym w Bath. Natomiast "Opad", z tego, co wiem, jest teraz przemontowywany i później być może trafi do kin. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że te filmy będą wydane na DVD, bo inaczej nie będą miały szansy trafić do szerokiego grona odbiorców.

W tego typu filmach chyba nie chodzi o to, żeby zobaczyła je masa ludzi.

- Pewnie tak. Anka i Wilhelm też nie starali się o to, by trafiły do szerokiej dystrybucji, tylko do odbiorcy, który jest otwarty. To nie są łatwe filmy, nie posługują się językiem filmowym, do którego przyzwyczajony jest widz kina polskiego. Z drugiej strony znam wiele osób, które chciałyby je zobaczyć, a nie mają takiej możliwości.

Niektórzy mówią o tobie jako "muzie" Sasnala.

- To określenie wydaje mi się trochę na wyrost. Po prostu udało nam się porozumieć i dobrze nam się razem pracowało, stąd kolejne propozycje współpracy. Oczywiście, jeśli ktoś tak mnie nazywa, jest to bardzo miłe, bo niezwykle cenię Wilhelma.

Za twórczość filmową czy artystyczną?

- Szczególnie za filmy, które robi wspólnie z Anką. Jako jedni z nielicznych twórców w polskim kinie maja odwagę, by eksperymentować. Są bezkompromisowi i nie boją się opowiadać historii inaczej, innym językiem filmowym, sposobem narracji, obrazów.

Co tobie - młodej aktorce - dał udział w tych produkcjach?

- Praca z kimś, kto ma inne spojrzenie, kto dotyka zupełnie innych guzików, żeby mnie uruchomić, sprawia, że cały czas jestem otwarta, żywa. Nie wpadam w swój mechanizm tworzenia roli, tylko się rozwijam. W tym zawodzie najbardziej zależy mi na tym, żeby nie osiąść w jednym bezpiecznym miejscu, które znam, nie wpaść w pułapkę tego, że już wiem, jak pracować.

Starasz się stawiać grubą linię między swoimi przeżyciami a przeżyciami granych bohaterów?

- Myślę, że nie jest to do końca możliwe. Budując postać, swoich doświadczeń, wyobraźni, więc w jakiś i emocjami. Bardzo się angażuję i nie potrafię y zamykam za sobą drzwi teatru, czy schodzę czas mi towarzyszy.

Wszystkie są trudne. Czasami trafiają się role, które są blisko mojej natury, odpowiadają mi i wtedy łatwiej jest grać. Jednak nawet wtedy staram się poszukać czegoś, czego w Karolinie Kominek na pierwszy rzut oka nie ma, żeby nie było za łatwo.

A co jest w Karolinie Kominek?

- Tak naprawdę myślę, że wszystko. Rzecz w tym, żeby się do tego dokopać, wyciągnąć na powierzchnię. Wolałabym nie korzystać z tych rzeczy, które są na samym wierzchu. One tak naprawdę ograniczają i zamykają aktora. Myślę, że w tym właśnie tkwi sens tego, co robię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji