Artykuły

Czekamy na więcej

"Dwunastu gniewnych ludzi" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Małgorzata Szewczyk w Przewodniku Katolickim.

Winny - niewinny? Tytułowych "Dwunastu gniewnych ludzi" musi wydać jednomyślny wyrok. Ze sztuką Reginalda Rose'a zmierzyli się aktorzy poznańskiego Teatru Nowego.

Dwanaście mikrofonów jakby żywcem przeniesionych z lat 50. stojących na skraju sceny, imitującej sądowy parkiet, dwanaście krzeseł w równym rzędzie w jej głębi, a poza tym pusta przestrzeń, wcinająca się w kilka rzędów widowni. Nad ubranymi w czarne smokingi, białe koszule i białe skarpetki dwunastoma członkami rady przysięgłych wisi jeszcze olbrzymich rozmiarów model dobermana, z którego pyska cieknie woda. Scenografia (Anna Maria Kaczmarska) wręcz ascetyczna. Akcja rozgrywa się w Ameryce. Tytułowi gniewni zebrali się po to, by wydać wyrok w sprawie o morderstwo. Wyrok jednak musi być jednomyślny. Podejrzany to nastolatek, półsierota, wychowywany w ubogiej dzielnicy. Zostaje oskarżony o zabójstwo ojca, który bił go i maltretował. Grozi mu za to kara śmierci. Sprawa wydaje się dziecinnie prosta. Jest motyw, świadkowie zdarzenia - sąsiadka z naprzeciwka, sąsiad z piętra wyżej, i jest dowód rzeczowy - nóż sprężynowy. Ona widziała sprawcę zbrodni, on słyszał awanturę, podczas której padły słowa: "zabiję cię". Nie ma się nad czym rozwodzić, tym bardziej że kilku panów wydaje się być zupełnie niezainteresowanych całą sprawą: bo jest mecz, bo lepiej poczytać gazetę, zapalić cygaro, przemilczeć temat, nie wywołując niepotrzebnej dyskusji. Jednak jeden z przysięgłych (Mateusz Ławrynowicz) już w pierwszym głosowaniu mówi: "niewinny"...

Wychodzić wyrok

Najpierw był dramat Reginalda Rose'a "Dwunastu gniewnych ludzi", potem głośny film w reżyserii Sidneya Lumeta. Spektakl w reżyserii Radosława Rychcika ukierunkowuje bohaterów nie tyle na wydanie jednomyślnego, ale sprawiedliwego wyroku, ile na ukazanie ich ignorancji wobec sprawy, przedkładania interesów prywatnych nad publiczne. Obnaża ludzki egoizm, cynizm, obojętność, tumiwisizm, powszechnie panującą znieczulicę, strach. Jest i ten jeden przysięgły, od początku konsekwentnie drążący temat. Każdy z dwunastu aktorów doskonale odzwierciedla inny typ osobowości, charakteru, różne środowisko, zawód, poczucie odpowiedzialności, trzymając niejako w swych rękach życie nastolatka. Żonglowanie wyrokiem nie przebiega bynajmniej w ciszy, skupieniu i koncentracji. Nie mam tu na myśli skądinąd bardzo dobrej, pulsującej muzyki Michała Lisa. Gniewni bez przerwy są w ruchu: chodzą ekspresyjnym krokiem, biegają, tupią, skaczą, kładą się i siadają na wypolerowanym parkiecie. Wykonują gwałtowne ruchy, stając się niczym tryby jednej, choć nieco rozregulowanej maszyny do wydawania sądu. Reżyser przyjął widocznie za pewnik, że zgromadzenie aktorów przy jednym stole będzie zbyt banalnym i statycznym zabiegiem. Albo nie zaufał publiczności, która nie zaakceptowałaby tradycyjnej dyskusji toczącej się między przysięgłymi. Najbardziej oryginalny i najbardziej przekonujący w tej kontrowersyjnej nieco formie wytupywania i wychodzenia jest Janusz Andrzejewski.

Coś z naszego podwórka?

Trzeba oddać, że dwunastu przysięgłych prowadzi polemikę, choć jest to dość wysublimowana dysputa. Słowa rzucane iskry tną przestrzeń, otwierają pole dyskusji, napędzają akcję, wypełniając surową pustkę sceny. Rezonują postaciami. Nikt nikomu nie zostaje w tym potoku słów dłużny, nawet naśladujący jąkałę Mariusz Zaniewski czy płaczący Mariusz Puchalski. Mowa bohaterów niekiedy przeradza się w krzyk. Chwilami w tej plątaninie słów i trudno się rozeznać. Rozsądne, przekonujące argumenty pierwszego "niepokornego" przysięgłego przeradzają się w globalną awanturę. Osiągające zenitu napięcie łagodzi niewymuszony żart poczciwego starszego pana (Wojciech Deneka), przepychającego się między jedenastoma mikrofonami.

Kilka scen, jak np. zdjęcie spodni, wydaje się zupełnie zbędnych, w moim przekonaniu psują całość i ocierają się o prymitywizm. Czy miało być to dowcipne, prowokujące a może po prostu lekkie? Nie wiem. Chociaż sztuka jest amerykańska, to można pokusić się o próbę jej interpretacji w odniesieniu do naszej rodzimej rzeczywistości. Metafora polskiego sądownictwa. Polskiej polityki? A może coś z polskiej debaty publicznej? Osądzić bez zagłębiania się w sprawę, przekonać nieprzekonanych wciskając im półprawdy, wyciąć co niewygodne, wydać szybki wyrok, niech rezonuje w mediach, i po krzyku.

Są takie sztuki i takie filmy, które określa się mianem niedoścignionych. Taki też był wspomniany na początku film z 1957 r. w reżyserii Sidneya Lumeta, będący pochwałą amerykańskiego systemu sprawiedliwości pod tym samym tytułem. Trzeba przyznać, że "Dwunastu gniewnych ludzi" w reżyserii Rychcika to, mimo pewnych zastrzeżeń, zbytniego formalizmu, najlepsza od dłuższego już czasu sztuka wystawiana na deskach poznańskiego Teatru Nowego. Czekamy na więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji