Artykuły

Nieznośny ciężar bytu

Problem z przedstawieniem Adamik i Chajdas polega na tym, że stopniowo polskość wyrasta względem czeskości jako biegun pozytywny i właściwa orientacja w świecie - o przedstawieniu "Zrób sobie raj" w reż. Kasi Adamik i Olgi Chajdas w Teatrze Studio w Warszawie pisze Agata Łuksza z Nowej Siły Krytycznej.

Kasia Adamik i Olga Chajdas podjęły się w warszawskim Teatrze Studio nie lada wyzwania. Nie dość, że postanowiły przenieść na scenę reportaż, który z założenia nie poddaje się łatwo inscenizacji, to jeszcze wybrały tekst o czeskim stosunku do religii, Boga i metafizyki - "Zrób sobie raj" Mariusza Szczygła. Musiały zatem nie tylko przekuć reporterskie słowo w materię teatralną, ale również uchwycić fenomen duchowości radykalnie różnej od polskiego wzorca. O ile w Polsce religia katolicka od wieków współtworzy ideę polskości, o tyle kultura czeska marginalizuje Boga, a wraz z nim mesjanizm, bohaterstwo i martyrologię. Bowiem Czechy to kraj, gdzie podczas spisu w 2011 r. niemal 60% ludności nie zadeklarowało wiary w żadną religię, za to 15 tysięcy obywateli określiło się jako wyznawcy Jedi (chodzi o filozofię, światopogląd i koncepcję tzw. Mocy z słynnej sagi George'a Lucasa "Gwiezdne wojny"). Dlatego Szczygieł pracując nad "Zrób sobie raj", mógł pytać naszych południowych sąsiadów: "Jak się Państwu żyje bez Boga?". W kraju, gdzie pierwszym grzechem głównym jest grzane piwo, a drugim - brak poczucia humoru, takie pytanie wydaje się zasadne i nie wzbudza oburzenia.

Kasia Adamik podkreśliła w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że zamierzała przede wszystkim przenieść na scenę szczególną atmosferę i nastrój kultury czeskiej, którą udało się uchwycić autorowi "Zrób sobie raj". Sztuka miała więc mieć w sobie "coś z czeskiej pohody" - aby powtórzyć za materiałami promocyjnymi, miała być "na luzie, niewymuszona, podpatrzona, czeska". Nie jestem jednak przekonana, czy "Zrób sobie raj" to faktycznie przedstawienie "na luzie". Owszem, w tkankę spektaklu zostały wpisane charakterystyczne elementy czeskiej kultury: jest i hokej, i manifest fekalizmu, który sformułował Egon Bondy (w skrócie: "Wszystko jest gównem"), i niewyobrażalny dystans wobec symboli religijnych (wyrażony pytaniem: po co nosić trupa na szyi?), i absurdalny śmiech z samych siebie, a całe przedstawienie przenika czeska muzyka. Wszystko jednak dotkliwym smutkiem podszyte. Nieznośny ciężar bytu.

Spektakl rozgrywa się w krematorium - ale to przestrzeń poza światem, graniczna i zawieszona w próżni, gdzie grupa umarłych Czechów czeka, aż ktoś z żyjących sobie o nich przypomni. Okazuje się bowiem, że w Czechach zwyczaje pogrzebowe zanikają, a rodziny coraz częściej pozostawiają urny swoich bliskich w krematoriach. Każda z postaci - na pozór komiczna - nosi rys tragiczny, jakiś skryty, a nabrzmiały ropień, który w trakcie przedstawienia pęka. Nie ma miejsca w tej poczekalni na uczucia takie jak satysfakcja, zadowolenie, spełnienie. Czeski "ziemski raj" okazuje się maskaradą i pozerstwem, zza których wyłania się twarz wykrzywiona bólem, samotnością i bezsensem. Po scenie szamocą się udręczone "dusze", które utknęły w żałosnym czyśćcu. Na przekór ich programowemu ateizmowi nawiedza ich Jezus (Przemysław Kosiński), celowo pozbawiony glorii, niemal nagi i bosy, zdziera z nich maski zdystansowanej ironii i rekonstruuje złamane życiorysy, stając się znakiem wyższej prawdy, przed którą nie ma ucieczki.

Redbad Klijnstra wciela się w postać zarządzającego krematorium Polaka Romana, który także oczekuje na "odbiór" swojej urny. Wprowadzenie tej postaci dało Adamik i Chajdas możliwość ciągłego zderzania wyobrażeń polskości i czeskości, kontrastowania dwóch modeli kultury, które pomimo bliskości geograficznej pozostają w powszechnym odczuciu dalekie od siebie. Zakłada się więc, że czeskość może się wyłonić jedynie w konfrontacji z przeciwstawioną jej polskością - niemal jak w paradygmacie strukturalistycznym, gdzie znaczenie rodzi się w relacji różnicy. Pytanie czy w spektaklu Adamik i Chajdas polskość i czeskość są równoprawnymi partnerami, czy może jednak kultura czeska zostaje przepuszczona przez polską soczewkę i zgodnie z jej normami oceniona?

Sceniczni Czesi nieraz się ze swojego polskiego towarzysza podśmiewują (choć nie bardziej niż z samych siebie), w końcu dla nich Polacy to naród śmiertelnie poważny, który się obraża o byle co i przykłada niezrozumiałą wagę do Boga, Honoru i Ojczyzny. Pomiędzy Romanem a pozostałymi bohaterami toczy się swoista gra o "płaszcz Konrada", który miałby wrastać w polską skórę, a czeską zawsze uwierać. Różnicę postaw widać szczególnie wyraziście podczas rozmowy Romana ze Zbynkiem (właściwe nazwisko poety Egona Bondyego brzmiało Zybněk Fišer, w tej roli Stanisław Brudny) o przeprowadzonym przez czeski i słowacki ruch oporu zamachu na Reinharda Heydricha - ku zdumieniu Romana Zbyněk z uporem odmawia tej akcji bohaterskiego wymiaru, a za jedyną słuszną formę uczczenia pamięci biorących w niej udział cichociemnych uznaje bar "Pod Spadochroniarzami".

Być może polsko-czeskie dyskusje o Bogu i Historii w "Zrób sobie raj" owocowałyby krytyczną refleksją zarówno nad polską, jak i czeską postawą narodową, być może wzajemnie by się te postawy oświetlały, ukazując pełną paletę swoich wad i zalet, gdyby w spektakl nie wkradał się moralizatorski ton. Leżąca u podstaw tego teatralnego przedsięwzięcia autentyczna fascynacja czeską kulturą i mentalnością mogła być doskonałym punktem wyjścia do tropienia tkwiących w nich konfliktów - Czesi potrafią być wobec samych siebie nadzwyczaj okrutni. Przykładowo, na podstawie wcześniejszej książki Mariusza Szczygła, "Gottland", w Teatrze Narodowym w Ostrawie Jan Mikulášek wystawił odważny spektakl o czeskim konformizmie. Problem z przedstawieniem Adamik i Chajdas polega chyba na tym, że stopniowo polskość wyrasta jako biegun pozytywny, jako właściwa orientacja w świecie.

"Zrób sobie raj" przekształca się w przedstawienie z tezą, która aż nadto głośno wybrzmiewa w zamykającej spektakl scenie. Pięć osób oczekuje, aż ktoś sobie o nich przypomni i odbierze urnę, ale jedynie Polaka Romana spotyka ta łaska. Tylko on może wyjść z poczekalni, podczas gdy pozostali bohaterowie sztuki - Czesi, którym już wcale nie jest do śmiechu - być może nigdy jej nie opuszczą. Odchodząc, Polak poucza przygnębionych "pepiczków": sami nie pamiętacie, nie składacie kwiatów, nie palicie zniczy, a chcecie, aby o was pamiętano? I tak czeska kultura zostaje zdyskredytowana - ot, egzotyczna krotochwila. W perspektywie wieczności my Polacy wiemy lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji