Artykuły

"GDY SIĘ CZŁOWIEK ROBI STARSZY..."

Sacha Guitry! Aleksander, a przecież "Sasza"... Modne były te imiona i pseudonimy rosyjskie, zwłaszcza tancerki angielskie przybierały je chętnie: cóż, rosyjski balet dominował. Lecz z aktorami bywało inaczej: występy w sanktpetersburskim Teatrze Michajłowskim (przeznaczonym dla cudzoziemców), a potem tournee po Rosji, gdzie różni Bułyczowowie popisywali się hojnością - to było Eldorado... Młodziutki Lucien Guitry (przyszły klasyk scen paryskich) osiem bodaj sezonów spędził nad Newą - stąd "Sasza".

Sacha Guitry międzywojenny był na ustach wszystkich, jak Antoni Słonimski - i "Władziula" Grabowski razem wzięci, albo - w słabszej wersji już po wojnie - Kazimierz Rudzki. Powtarzano dowcipy, zachwycano się rolami, sztukami i filmami. Jeszcze po wojnie, mimo okupacyjnego swądu - takie "Perły korony", arcydzieło finezji i swady. I oto w TV ten "Napoleon"... Przez dwa wieczory przymuszałem się do oglądania tej plejady gwiazd - żeby zobaczyć, co też on tam jeszcze zaiwani, ten Sasza. W każdym razie podręcznika historii film ten sztubakom nie zastąpi!

Natomiast "Królewskie sny" na pewno narzucą się wyobraźni historycznej na długie lata. Holoubek jest nazbyt "gotowy", za gładki, ale na swój sposób jednak wystarczająco zagadkowy, by stać się wiarygodnym. Kapitalna literacko jest scena przekomarzań się króla z umierającym Witoldem. W sumie - Jasienica kręciłby nosem, ale Sasza biłby brawo.

Zobaczyliśmy w TV kilku wielce interesujących ludzi różnego pokroju. Największe jednak wrażenie - zapewne nie tylko na mnie - wywarły liczone minuty z profesorem Stanisławem Tołpą - nadzieją tysięcy ludzi. Oto wychodzą uczeni eksperci, potwierdzają z radością, że badania zweryfikowały wynalazek leku i zjawia się on sam. Powiada: "już dwadzieścia lat temu...". A przecież nie jest lekarzem. Jest przyrodnikiem. Szczęśliwa intuicja przyszła gdy był jeszcze młody. I nie zaniedbał jej. I ten łut szczęścia, że trafił na nowy styl pracy rządu, który nie zasłonił się komerażami opinii sceptyków i zawistników, lecz bezzwłocznie udzielił mu należytego poparcia.

Młody - stary. Doprawdy, opłaca się zauważać daty. Oto przykład. Andrzej Multanowski jako recenzent teatralny TYGODNIKA KULTURALNEGO polemizuje z ripostą Ignacego Gogolewskiego, reżysera "Gałązki rozmarynu", którą z porządnie napisanej sztuki przerobił na estradowy "kotlet - raz!" (z Piłsudskim w roli tego kotleta). Okazuje się, że nie tylko dla "Saszy" czas leci. Przecież Gogolewski, to pierwszy powojenny Konrad w "Dziadach", to interesujący publicysta teatralny tamtych lat, to świetny aktor i reżyser (Katowice!). A teraz co? Sasza? Ale do rzeczy. Multanowski odpowiada mu dwoma wzorcami artystycznego wzruszania widowni. Jeden z nich to "Lekcja polskiego" Anny Bojarskiej w reżyserii Andrzeja Wajdy. Tam - pisze Multanowski - Tadeusz Łomnicki w roli Kościuszki, "starca, pogrążonego we wspomnieniach"... Stop! Łomnicki, to wystarczy, żeby zaufać. Ale ten "starzec"?... Prawda, Solski w Solurze ukazywał się z koszem warzyw, a żyły miał na dłoniach ucharakteryzowane na staruszka. Czy to już obowiązuje? Do Ameryki wyjechał Kościuszko nieco przed trzydziestką, naczelnikował w powstaniu 48-letni. Do Solury trafił tuż po pięćdziesiątce... Przecież to wiek, w którym nasi literaci przechodzą z Koła Młodych na kandydatów Związku! 20 lat jeszcze tam sobie pożyje, konno jeżdżąc i uprawiając ogródek... Czemuż by nie z Joanną Szczepkowską?

Takie buty. Dużo myślałem na przestrzeni lat o tym inżynierze wojskowym z paryskim wykształceniem. O bohaterze dwóch kontynentów, prawdziwie szlachetnym człowieku. Polska przed trzecim rozbiorem wciąż jeszcze była większa od Księstwa Warszawskiego i od Królestwa Kongresowego. I miała dostęp do morza! Parę lat tylko poczekać, a Katarzyna umiera, syn jej zaś, który wszystko robił na złość matce, do ostatecznego rozbioru nie byłby dopuścił. Dotrwalibyśmy do Napoleona, odzyskalibyśmy Poznańskie i Gdańsk (ileż czasu bronili się tam Francuzi!), zasiedlibyśmy na Kongresie Wiedeńskim jak równi z równymi - włączylibyśmy się do Europy ze stażem 1807. Kościuszko szwajcarski nie chciał się już do niczego mieszać. Myślę, że rozmowa z Pawłem była dlań kropką na i. Pozostał z szokiem.

Naprawdę zestarzały zmarł Teodor Parnicki. Mam gdzieś zdjęcie z 1936 chyba roku, jak kroczymy rozpięci na wiosenny wiatr, z kapeluszami w rękach, ulicą Wielką ku "celi Konrada" czyli do Związku Literatów w Wilnie. Ja go o "Aecjasza" wydanego właśnie, a on wciąż o pierepałkach ze swą powieścią kryminalną we Lwowie! Myślałem sobie: smagły, okrągła buzia, ten nos - nic, tylko Lewantyńczyk, ta-joj! Nie poznałem go po wojnie na odczycie w krakowskim KIK-u. Inny człowiek, po tym Meksyku. A teraz czytam u B. Mamonia w TYGODNIKU POWSZECHNYM: "A więc dopiero w latach 1920-21 z całą świadomością - wyzna pisarz w jednym z wywiadów - stałem się przynależny do polskości i kultury polskiej" Tak Urodzony w Berlinie, podczas wojny i rewolucji oddzielony od rodziców, znalazł się pod opieką kolonii polskiej w Charbinie. Tam zdał maturę, aż trafił na polonistykę do Lwowa. Matka języka polskiego nie znała w ogóle, ojciec (inżynier) słabo...

Dobrze, że rocznicowo przypomniano piękną postać Władysława Witwickiego (1878-1948), psychologa, tłumacza klasyków filozofii greckiej, "psychologo dialogu" jak go nazywa Andrzej Nowicki, uczeń tego humanisty. Pamiętał o nim miesięcznik włoski "Prasensa Tauirisanese", PRZEGLĄD PSYCHOLOGICZNY dał zbiór jego aforyzmów, zaś PRZEGLĄD HUMANISTYCZNY cały blok artykułów. Sesje naukowe organizuje Uniwersytet Warszawski, Towarzystwo Psychologiczne i Towarzystwo Krzewienia kultury Świeckiej.

Wracając do TYGODNIKA KULTURALNEGO, chwilę słabości miał Aleksander J. Wieczorkowski szukając dla celów felietonowych "jak lew w pocie czoła" (cytat z kwiatków parlamentarnych podany przez Karola Irzykowskiego) kogo by pożarł. Dopadł R. Karysia i W. Machejka w "Z. L.". zwąc ich "strażnikami świętego ognia" "młodej religii" stalinowskiej, insynuując strach przed utratą pozycji (!), "nienawiść (natury metafizycznej) do zreformowanego modelu" itede itepe. A wszystko za żart Machejka o wymianie paciorków na egzotyczne owoce - dodany do przestrogi przed przejściowymi "możliwościami" szybkich handlowców przechwytujących produkty gospodarki uspołecznionej. A kiedyś, we "Współczesności" A. J. W. błyszczał poczuciem humoru! Jeszcze jeden "Sasza"? Nie zauważył, czy zapomniał, kto i o czym (i jak) pisywał i pisuje w "Życiu Literackim" przez tyle lat? Kto i za co brał tu nagrody. Ja przynajmniej w tym modelu od lat piszę o "naszej szkole" i "pasażerach bez bagażu". Sacha, eveillez voius!...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji