Artykuły

Zbrodnia bez kary?

Ta dyskusja przetoczyła się już chyba przez każdy polski dom. Wciąż budzi namiętności. Dyskusja o grubej kresce i teczkach Macierewicza. A raczej o winie i karze, zemście i wybaczeniu. O konieczności ścigania zbrodni i o potrzebie pojednania. Teraz w spór włączyli się bohaterowie spekta­klu w Teatrze Studio.

Paulinę przed piętnastu laty policja Pinocheta porwała z uli­cy. Podczas śledztwa torturowa­no ją i wielokrotnie zgwałcono. Przeżyła. Obecnie jej mąż, Gerardo, jest członkiem komisji badającej zbrodnie przeszłości. Ale komisja działa na gruncie politycznego kompromisu ze współpracownikami dawnego reżimu. Bada tylko te przypadki, w których doszło do śmierci ofiary, przy tym nie wolno pu­blicznie ujawniać nazwisk, po­nieważ sprawców represji obję­ła amnestia.

Paulina nie może zatem docho­dzić swych krzywd. A tymczasem w jej domu pojawia się człowiek, którego głos, jak sądzi, zapamię­tała na zawsze. Głos najokrutniejszego z oprawców. Postana­wia więc sama wymierzyć spra­wiedliwość. Żąda, by mąż jej w tym pomógł. Gerardo jednak wzbrania się dokonać samosą­du, broni praworządności, broni kruchego kompromisu, który jest warunkiem demokratycz­nych przemian. A doktor Miran­da zaprzecza oskarżeniom Pauliny. Rozpoczyna się upiorny se­ans między ofiarą, domniema­nym prześladowcą i tym trze­cim, który próbuje zażegnać konflikt, zapobiec tragedii. Krzyżują się racje, rozpętują emocje.

Zdawałoby się - trudno o sztu­kę pozwalającą stworzyć spektakl bardziej aktualny, żywy, gorący. Jednak przedstawienie w Teatrze Studio gorące nie jest. Z kilku po­wodów.

Niezbyt szczęśliwy wydaje się główny pomysł inscenizacyjny. Autor całą akcję pomieścił w jed­nym wnętrzu, które stanowi neu­tralne tło wydarzeń, istota kon­fliktu skupia się bowiem w sło­wach i działaniach bohaterów. Skolimowski postanowił rzecz przedstawić bardziej dynamicznie. Odtworzył na scenie części mieszkania, które przesuwają się na obrotówce przed oczami publiczności, podczas gdy bohaterowie wędrują z jednego pomieszczenia do drugiego. Przedstawienie zyskuje wpraw­dzie walory widowiskowe, ale zu­pełnie traci napięcie. W chwili, gdy konflikt między postaciami dramatycznie się zawęźla, rusza obrotówka i oto nagle przed nosem majestatycznie przejeżdża nam... łazienka z wanną i kloze­tem. Skoro już całkiem ochłonę­liśmy z wrażenia wywołanego ostatnim starciem bohaterów, obrotówka staje i cała zabawa zaczyna się od początku.

Reżyser - wiadomo z konfe­rencji prasowej - chciał w ten sposób unaocznić, że dom Escobarów "to pułapka, miejsce osa­czenia, nad którym unosi się anioł zagłady".

Jednak opór starożytnej ma­chiny teatralnej skutecznie ni­weluje atmosferę grozy, chwila­mi wręcz budzi wesołość i to w najmniej odpowiednich mo­mentach. Co gorsza nierówno rozkłada­ją się racje między postaciami. Wojciech Pszoniak, który gra Gerarda, konsekwentnie od pierwszej sceny kompromituje swojego bohatera. Gra tchórzli­wego konformistę, który drażni kabotynerią zachowań, kręci się z komiczną nerwowością, najwi­doczniej nie dorasta do sytuacji, przerażony, że żona zrujnuje je­go prawniczą karierę.

Rola doktora, którą debiutuje na scenie Skolimowski, stanowi raczej przygodę w karierze wy­bitnego filmowca aniżeli sukces artystyczny.

W rezultacie sympatię widza bez reszty pozyskuje Krystyna Janda. Nawet jeśli Paulina nie­kiedy razi przesadą swych histe­rycznych wybuchów, usprawie­dliwia to w końcu biografia po­staci. A równocześnie ona jedna zdaje się na scenie przeżywać autentyczny dramat wewnętrz­ny, manifestowany to niekontro­lowanym porywem gniewu, to znów desperacką próbą pow­ściągnięcia emocji.

Zamiast konfliktu sprzecz­nych, ale równouprawnionych racji, otrzymaliśmy zatem sche­matyczny, czarno-biały obraz, na którym po jednej stronie widnie­je prześladowana ofiara a po drugiej prześladowca pod rękę z tchórzliwym karierowiczem.

"Podczas prób największym problemem było dla mnie to, że nie chciałam, by Paulina miała rację - wyznała Janda na spot­kaniu z dziennikarzami. - Bo nie chciałabym żyć w kraju, gdzie zwycięża racja Pauliny".

Ale zwyciężyła. Co jest sukce­sem aktorki i zarazem, niestety, porażką teatru. Szkoda, bo rzecz w tym, by teatr włączając się w zagorzałe spory współczesności pogłębiał je, nie zaś spłycał.

Wypada jednak docenić fakt, że w ogóle w te spory zechciał się włączyć. Stanowi to zasługę pro­ducenta, Gene Gutowskiego, któ­ry zakupił prawa do sztuki odby­wającej triumfalny przemarsz przez sceny całego świata. Posta­rał się o pierwszorzędnego reży­sera i doborową obsadę.

Choć w końcu spektakl nie bardzo się udał, niewykluczone, że stanowi jaskółkę teatralnej wiosny. Jest to bodaj pierwsze wystąpienie prywatnego produ­centa, które świadczy zarówno o ambicjach artystycznych, jak i o znajomości rzeczy.

A Gutowski zapowiada na­stępne przedstawienia. Miejmy nadzieję, że dojdą do skutku.

ARIEL DORFMAN O SWOJEJ SZTUCE:

"Gdy zacząłem już pisać, zauważyłem, że moi bohaterowie poszukują odpowiedzi na pytania, jakie wielu Chilijczyków sta­wiało sobie prywatnie, ale których nikt nie chciał zadać pu­blicznie. Na przykład jak mogą współżyć obok siebie ci, którzy torturowali, i ci, których torturowano. Jak można uczynić zdro­wym kraj porażony represjami, jeśli nadal wszyscy boją się mówić głośno? Jak dotrzeć do prawdy, kiedy kłamstwo weszło w nawyk? Jak ocalić przeszłość, a nie stać się jej niewolni­kiem? Jak zapomnieć o przeszłości, a nie lękać się jej powro­tu? Czy dla spokoju wolno rezygnować z prawdy? (...) i wresz­cie najtrudniejsze chyba pytanie: jak zmierzyć się z tymi prob­lemami, a jednocześnie nie zburzyć zgody narodowej, nieodzownej dla stabilnej demokracji?"

(Przeł. Małgorzata Semil)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji