Artykuły

Demonstracje

Czytanie bądź słuchanie pośmiertnych wypowiedzi o Adamie Hanuszkiewiczu wprawiało mnie w zakłopotanie. Jego apologeci nie znali bowiem umiaru, skoro sugerowali wręcz, że był największym twórcą polskiego teatru. Chociaż widziałem piętnaście przedstawień w reżyserii Hanuszkiewicza, począwszy od "Balladyny", żadne mnie nie zachwyciło, większość zaś zbulwersowała - pisze Rafał Węgrzyniak w Teatrze.

Wprawdzie najzagorzalsi oponenci Hanuszkiewicza przyznawali, że doceniają przynajmniej jedno jego dzieło: "Księdza Marka" w Dramatycznym, "Beniowskiego" na scenie Narodowego albo "Miesiąc na wsi" z Małego. Jednak chociaż widziałem piętnaście przedstawień w reżyserii Hanuszkiewicza, począwszy od "Balladyny", żadne mnie nie zachwyciło, większość zaś zbulwersowała.

Stosunkowo najlepiej wspominam inscenizację, której byłem świadkiem powstawania. Do obowiązków studentów Wydziału Wiedzy o Teatrze w roku akademickim 1981/1982 należało uczestniczenie w próbach spektaklu którejś z warszawskich scen i sporządzenie dziennika. Ze względu na bliskość Dziekanki, w której mieszkałem, jak i PWST, wybrałem Teatr Narodowy, gdzie Hanuszkiewicz zaczynał realizację "Pana Tadeusza" jako ostatniej części trylogii "Mickiewicz". 29 stycznia 1982 roku - kiedy Narodowy wznawiał swoją działalność po zawieszeniu w wyniku wprowadzenia stanu wojennego - wybrałem się więc do jego dyrektora, aby uzyskać zgodę na udział w próbach. Hanuszkiewicz przyjął mnie w gabinecie i wygłosił długi monolog będący pochwałą, czy raczej obroną jego dorobku. Zakładał bowiem, że mam negatywny stosunek do niego jako student Jerzego Koeniga, pozbawionego w 1972 roku stanowiska redaktora "Teatru" za przedrukowanie jego angielskiego wywiadu, czy Marty Fik - objętej zakazem wstępu do Narodowego za sceptyczne recenzje. Mimo wszystko starał się mnie przekonać do swoich racji. Oczywiście w wywodzie Hanuszkiewicza pojawił się argument, iż ma po swojej stronie publiczność. Napomknął, że dzisiaj wznawia "Wesele" grane od ośmiu lat, a w kasie już wszystkie bilety są sprzedane.

Z trudem powstrzymałem się od uwagi, że wieczorem wybieram się ze sporą grupą ze szkoły na "Wesele", żeby ukarać Janusza Kłosińskiego, który w imieniu środowiska teatralnego w zmilitaryzowanej telewizji poparł stan wojenny. Jak tylko Kłosiński pojawił się na scenie jako Żyd i zaczął swoją kwestię "Nu, ja tu przyszedł nieśmiele", na widowni rozległy się oklaski i tupania. Na scenie zapanowała konsternacja i widać było w kulisach zdenerwowanego Hanuszkiewicza, który nakazał kontynuować spektakl. Kolejnym wejściom Kłosińskiego towarzyszył hałas. Tadeusz Janczar grający Czepca solidaryzował się z widzami, nadając stosowny podtekst relacji o pobiciu żydowskiego agitatora. Natomiast Hanuszkiewicz w roli Poety demonstrował oburzenie zachowaniem publiczności, tak jak w późniejszych komentarzach. (Dopiero z ogłoszonego w Marcowej kulturze Fik stenogramu zebrania zorganizowanego w Ministerstwie Kultury 7 lutego 1968 roku, po demonstracjach w trakcie przedstawień "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka, dowiedziałem się, że Hanuszkiewicz zgłosił wtedy "swoją kandydaturę jako człowieka, który wejdzie na scenę i uspokoi tych ludzi"). Ponieważ, jak wiadomo, Żyd pojawia się tylko w pierwszym akcie "Wesela", podczas antraktu wyszliśmy gremialnie ze skądinąd żenującego przedstawienia. Nazajutrz - dokładnie w czternaście lat od ostatniego publicznego odegrania "Dziadów" - w Narodowym odbyła się narada całego zespołu z udziałem przedstawicieli KC PZPR, którzy domagali się zdjęcia Wesela z afisza. W końcu postanowiono, że spektakl będzie grany, ale bez Kłosińskiego, który już nigdy nie wszedł na scenę.

Gdy parę dni później zacząłem chodzić na próby w Narodowym, byłem przez Hanuszkiewicza ignorowany, aż do premiery "Pana Tadeusza", która odbyła się 27 marca 1982 roku. Prawdopodobnie łączył moją obecność z akcją wymierzoną w Kłosińskiego, bo prasa komunistyczna - w tym Witold Filler uzasadniający niegdyś zakaz grania "Dziadów" Dejmka i apologeta Hanuszkiewicza - wprost oskarżała o jej przeprowadzenie studentów WoT-u. Próby toczyły się wartko, gdyż Hanuszkiewicz zręcznie montował widowisko, odwołując się do swej telewizyjnej realizacji poematu w dwunastu odcinkach, powstałej w latach 1970-1971. Dość, że wykorzystał napisaną do niej muzykę Andrzeja Kurylewicza. Xymena Zaniewska na podeście pokrytym trawą ustawiła miniaturowe Soplicowo. Zwięzła adaptacja przywoływała najbardziej znane epizody z "Pana Tadeusza". Na początku Hanuszkiewicz wygłaszał Epilog, dobitnie akcentując frazę "Bo naród bywa na takiej katuszy, / Że kiedy zwróci wzrok ku jego męce, / Nawet Odwaga załamuje ręce". Tyleż nostalgiczny, co zabawny, bo dynamiczny i roztańczony, spektakl był więc odpowiedzią na rozbicie "Solidarności", lecz w obliczu tragedii proponował powrót do polskości poczciwej, lub nawet zdziecinniałej. Zresztą podług identycznej recepty Hanuszkiewicz przygotował na swe odejście z Narodowego pod koniec roku 1982 "Śpiewnik domowy". A część publiczności warszawskiej żegnała go owacjami na stojąco jako twórcę prześladowanego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji