Artykuły

Zabawa w chowanego

Jeśli na przedstawieniu bawią się nie tylko widzowie, ale i wykonawcy, wróży to spektaklowi długi żywot

Polskie tłumaczenie angielskiego "Key For Two", brzmi "Prywatna klinika", więc niby ujawnia więcej niż tytuł oryginału. Ale uprzedzamy - to nie jest dramat o dylematach służby zdrowia, a nawet w ogóle nie o prawdziwy szpital tu chodzi, tylko o zawiłości damsko-męskich układów, z niewiernością w tle, którą to niewiernością nikt specjalnie się nie przejmuje, nawet zdradzane żony, a może przede wszystkim one! Uff.

Budowa tego zdania oddaje mniej więcej piramidę komplikacji, z jakich składa się farsa pt. "Prywatna klinika" wystawiona właśnie w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Sztuka Johna Chapmana i Dave'a Freemana w zgodzie z regułami gatunku wychodzi od sytuacji prawdopodobnych, zmierza do katastrofy, a kończy się szczęśliwie, choć raczej bez sensu. Nowym rysem jest natomiast rozbicie intrygi na drobne scenki, pozostające w związku z logiką akcji, ale będące zamkniętymi całościami. To wpływ telewizyjnych doświadczeń autorów "Prywatnej kliniki", scenarzystów popularnych brytyjskich sitcomów.

Szkatułkowa konstrukcja intrygi uatrakcyjnia spektakl, wymaga jednak od aktorów większej elastyczności, a od reżysera - konsekwencji. W Teatrze Zagłębia rzecz toczy się wartko, szwów nie widać, żarty mniejszej klasy pozostają w cieniu dynamicznej akcji, a śmiech widowni podsycany jest autentycznym rozbawieniem aktorów. Jerzy Fedorowicz sięga po tradycyjny arsenał inscenizacyjny niczego nie udziwniając i pilnuje, by widzowie - nawet przewidując wpadki bohaterów - czuli się zaangażowani w awanturę. Zgrzytają tylko pantomimiczne wstawki na tle muzyki rodem z burleski, więc nie przystające do scenicznego (niby)realizmu. Ale mało ich, to i przemykają bez konsekwencji.

Streszczać farsy nie wolno, powiedzmy więc tylko, że rzecz jest o ślicznotce, która ma dwóch kochanków, nieświadomych swojego istnienia, a oni mają żony. Pewnego razu precyzyjny harmonogram wizyt bierze w łeb, w domu przybywa nieproszonych gości, a zabawa polega na tym, by ich ścieżki nijak się nie skrzyżowały. Tuż przed cudownym rozwiązaniem zamieszania mija się tu aż siedmioro bohaterów, nie licząc... skóry z lisa, która też bierze udział w "upychance". W typowo farsowej (musi być łóżko i muszą być drzwi!) scenografii Elżbiety Krywszy wszyscy przed wszystkimi usiłują się zatem ukryć, choć zabawniej robią to jednak faceci. Obsada dobrana na zasadzie kontrastu to znany zabieg, ale zestawienie Wojciecha Leśniaka jako misiowatego erotomanka (sic!) Gordona z grubo ciosanym poławiaczem halibutów Alekiem w interpretacji Zbigniewa Leraczyka, momentami zbija z nóg. Gdy zaś dołącza do nich zalany weterynarz Ryszard, rozbrajająco "poważnie" zagrany przez Piotra Zawadzkiego, to przez gromki śmiech z widowni z trudem przebija się sceniczny dialog. Dziewczyny są mniej "przeciwstawne", trochę z winy autorów, którzy wyposażyli postacie Harriet - Agnieszka Radaszkiewicz oraz Anny - Ewa

Kopczyńska w mniej niuansów. Gdyby jednak główna bohaterka, grana przez panią Agnieszkę, reagowała na zaskoczenia mniej monotonnie, byłoby jeszcze zabawniej; zwłaszcza po wkroczeniu żon... Ale i tak jest to propozycja, z której powinni skorzystać wszyscy potencjalni widzowie umordowani prawdziwym życiem i problemami serio!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji