Artykuły

W strunach światła

Narzędzia, z pomocą których Jerzy Grzegorzewski buduje teatralną przestrzeń, są niezwykłej miary. Słowa Tadeusza Różewicza, światło związane przez cztery gigantyczne struny - od balkonu po scenę - i muzyka Stanisława Radwana tworzą z wnętrza Teatru Polskiego sugestywną rzeźbę. Mało kto umie wyczarować z teatralnego balkonu kosmicznych rozmiarów instrument i statek szaleńców zarazem.

Poetycki świat Różewicza portretuje życie uwikłane w banalność zdarzeń oraz niegodną - czasami głupią jak przypadek - śmierć. Interpretacja Grzegorzewskiego dzieli ten świat na wyraziste tempa. W tempie wolnym jak stopklatka marzymy wraz z reżyserem o tym, że kultura ma jeszcze wyraźne znaki tożsamości - jasne i zrozumiałe dla wszystkich jak słupy cumownicze przy weneckim nabrzeżu.

Równie wolno wyświetlają się na scenie "woskowe figury" pamięci, które przywołują naszych bliskich, bezradnych jak manekiny. Grzegorzewski wyraźnie cytuje w "Złowionym" retorykę prozy Schulza, klimat rozpadu, znużenia, bezradności, który pamiętamy z "Sanatorium pod klepsydrą". Taka jest "figura matki" - wniesiona po prostu na scenę (znakomity epizod Igi Mayr), taka jest "figura ojca" (Igor Przegrodzki) czy dwóch wioślarzy, zasypiających podczas tej magicznej podróży do Italii, gdzie zaczęła się kultura Europy.

Jerzy Grzegorzewski nie liczy się z czasem. Postaci tylko trwają - niekiedy ożywione światłem, zaczepką bohatera (gościnnie Olgierd Łukaszewicz). Reżyser ustawił teatralne zdarzenia jako mechanizm z pozytywką grającą sugestywną muzykę Radwana (inspirowaną przez renesansowe canzony i przez brutalną muzykę disco) wśród ciasno stłoczonych widzów, bocznych wejść wiodących donikąd, na zdezelowanej podłodze. Sugeruje w ten sposób, że widzowie także są "figurami nieożywionymi", zawieszonymi w czyjejś pamięci, wyciętymi jako płaskie sylwety z czarnego tła.

Czas zadumy przerywa raz po raz głośny i drapieżny karnawał.

Pełen seksu (pyszna rola Ewy Kamas), szalonej zabawy, dyskotekowego błazeństwa. Pomiędzy śmiercią, wyblakłą jak barwy na obrazach Wróblewskiego (rewelacyjna scena "egzekucji" na zascenium), a wrzącym karnawałem jest pożądanie, wulgarność, nagość tancerek, której nie można "dotknąć" - jak w "Amarcordzie" Felliniego.

Spektakl Grzegorzewskiego jest wielki, ale jest też nie dokończony. Przywołań, cytatów, wizji wystarcza w nim na dwa kwadranse. Potem robi się nudno. Mam wrażenie, że giganci teatru odchodzą powoli w przeszłość - języka, stylu, wyobraźni. Świat Różewicza powoli zmierzcha i żadne struny światła już go na powrót nie zwiążą. Ten świat fascynuje jak egzotyczny motyl przekłuty szpilką. Jest piękny, ale martwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji