Artykuły

Wielkie święto Winkelrida

Żeby jakie demokracje,

Kto ma władzę - ten ma rację.

(Z poczty redakcyjnej)

Krytyka i dyskusja ekonomiczna, kulturalna, przybiera dziś naj­rozmaitsze formy. Tragiczność i groteska - oto dwa krańce, między którymi obraca się rzeczywistość, oto dwa spojrzenia i dwie perspektywy na nią. Opowiadają, że niedawno wyszedł w południe na Rynek kra­kowski niestary i przyzwoicie ubra­ny facet z tablicą: "Zróbmy wielkie pranie!". Wkrótce zebrał się tłum ga­piów, którzy z wesołym śmiechem albo z obojętnym wzruszeniem ra­mion odprowadzali faceta, nie wie­dząc, komu idzie on przedkładać swoje prośby. Oto groteskowy prze­bieg wypadków.

Było to już po premierze "Święta Winkelrida" w Łodzi. Ale nie myślę, że to sztuka Andrzejewskiego i Za­górskiego tak rozanimowała demon­stranta. Chociaż - poza tablicą - sytuacja jest tam identyczna. Kon­rad Winkelrid przychodzi do miasta wezwany przez Burmistrza. Mają się odbyć uroczystości ku czci jego ojca, Arnolda Winkelrida, który przed dwudziestu laty uratował Wolny Sfederowany Szwajcarski Obwód, własną piersią rzucając się na włó­cznie żołnierzy cesarskich. Tyle mó­wi historia, i tyle do wierzenia po­daje panujący aktualnie w szwajcar­skiej demokracji Burmistrz, ongiś dowódca oddziału Winkelrida. Sam wie jeszcze, że w momencie poświę­cenia Winkelrida walka była już właściwie wygrana i bohater rzucił się na uciekających wrogów. Ale to nie należy do historii.

Do historii nie należy też syn bo­hatera. Ale trzeba go wezwać, żeby na uroczystości zasiadł w prezydium i wziął udział w widowisku ku czci swego ojca. To są zadania godne lu­dzi zasłużonych i ich spadkobierców. Niestety, młody i naiwny góral nie rozumie tego. Przypuszcza, że z oka­zji uroczystości gmina zwróci mu łąkę ojcowską, którą przejęła po ucieczce cesarskich. Wierzy, że zwy­cięstwo zapewniło państwu powodze­nie, a obywatelom szczęście i dosta­tek. Idzie więc Konrad w dniu swe­go święta do Burmistrza - bez tablicy wprawdzie, pisać może nie umiał - kłania się pokornie i prosi o swoją łąkę. Kogo to może obchodzić? Niechże idzie do poety, duszę swą rozwinąć i ukształcić, nadać jej estetycznego poloru i ogłady. Ale Konrad nie jest tylko naiwny, jest energiczny. I gdy poeta błazeństwem chce pokryć jego krzywdę, skrzykuje swoich chłopaków - i wrze w mieście regularna rebelia. Tu gra nie idzie już o jedną łąkę. Gra idzie o prostego człowieka, którego imię lub bezimienne bohaterstwo wykorzystu­je się jako fundament i parawan władzy. Która ma własne cele i własne interesy, jakże odległe od marzeń bohaterów. Tych marzeń na­wet sztuka nie przechowa, która musi oficjalnie uświetniać państwo­wą uroczystość. Tylko w knajpie gdzieś, na przedmieściu wspomną czasem ludzie...

Taki jest sens najbardziej palącej sztuki współczesnej. Od dziesięciu lat egzorcyzmowano Winkelrida, wołano, by zjawił się na scenie, w wierszu czy w powieści - całą problematykę artystyczną temu wołaniu poświęcono i mającemu nadejść rzu­cono pod nogi. Prosty człowiek jest bohaterem, piszcie o prostym czło­wieku, wołano, on jeden godny jest reprezentować nasze dni, wołano. A Winkelrid, prosty chłopak z gór, nie zjawiał się. W ostatniej chwili za­pełniano scenę kukłami z gabinetu figur woskowych, oklejając je napi­sami - oto bohater pozytywny na­szych dni, oto prosty człowiek, bu­downiczy nowego państwa. A Win­kelrid, rzeczywisty, siedział sobie - chciałoby się powiedzieć: spokojnie, ale to może nie jest najwłaściwsze słowo - w górach. A Winkeirid - ten ze sztuki - leżał w szufladach rozmaitych dyrekcji i centralnych zarządów, zapomniany, równie nie­wygodny do wydobycia na pełne światło, jak ów Winkelrid rzeczywi­sty, którego trzeba chwalić, ale którego prosta i niedyplomatyczna po­stać może być czasem niewygodna dla rozmaitych burmistrzów.

Tak toczyły się losy obydwóch Winkelridów przez lat dwanaście. Bo Jerzy Andrzejewski i Jerzy Za­górski napisali swoją sztukę przed dwunastu laty, w ostatnim roku wojny, dni nieledwie dzieliły ją od warszawskiego powstania. Ich "Win­kelrid" jest rówieśnikiem Polski Lu­dowej. Ale autorzy - gdy z nimi rozmawiałem - twierdzili zgodnie, że byliby wówczas bardzo zaskocze­ni, gdyby im ktoś powiedział, że przez dwanaście lat wyrośnie "Win­kelrid" na sztukę - i na problem - naszej rzeczywistości. Że jego wej­ście na scenę stanie się prawdziwym świętem - bohatera, sztuki i teatru.

"Święto Winkelrida'' wystawił Ka­zimierz Dejmek w Teatrze Nowym. To był materiał dla niego! I wcale nie dlatego, że - jak chce Roman Szydłowski z "Trybuny Ludu" - to polska "Łaźnia", a kto Majakowskie­go wystawił, ten i rodzimą biuro­krację będzie tępił. Nie ma w tej sztuce nic z "Łaźni" i nie tego szu­kał tam Dejmek. Leży natomiast ona jak najbardziej na linii jego dialogu z rzeczywistością, i nie od "Łaźni" biegnie, ale od "Nocy listopadowej". Nie idzie wcale o biu­rokrację, która od dwóch lat we wszystkich artykułach dziennikar­skich stanowi największego wroga partii, rządu i szarego człowieka. Wszyscy na nią narzekają, wszyscy chcą ją tępić, prawdziwa idylla na­rodowa: wspólna praca, wspólna walka - tylko ta biurokracja, ano­nimowa i abstrakcyjna, która jak chmura gradowa zawisła nad kra­jem, wszystko psuje i wszystkich usprawiedliwia. Cóż - zawiniła biurokracja. Ale biurokracji nikt za rękę nie złapie. Nawet Dejmek nie złapie jej "Łaźnią". Ale nawet Szy­dłowski wszystkiego biurokracją nie zasłoni. I tam właśnie, gdzie on za­słonić próbuje, a nie może, wchodzi Dejmek ze swoim - i autorów - "Winkelridem".

Że wchodzi pół kroku - nie jego wina. I sztuka specyficzna - pisa­na przed dwunastu laty, nie mogła dawać jasnej i ostatecznej konstruk­cji dzisiejszej problematyki. I teatr - podejmując ją pierwsze kroki do­piero stawia w kierunku najsłusz­niejszym, ale nowym, nieprzebadanym prawie-że praktycznymi osią­gnięciami. A i tak Dejmek ze wszystkich naszych reżyserów naj­bliżej dociera środkami czysto tea­tralnymi do intelektualnego kręgo­słupa utworu.

Dwie wyraźne warstwy są w tej sztuce spółki autorskiej. Pierwsza jest trochę zewnętrzna: błyskotli­wość dialogu, dowcip. Nie tylko wy­rasta ona organicznie z myślowej konstrukcji sztuki, ale często prze­rasta ją swą barwnością, żywością. Jeśli "Winkelrid" nie jest najinte­ligentniej napisaną sztuką dziesię­ciolecia, to na pewno niewiele mo­żna by z nim równać. Świetny dia­log - to już było. Ale w tym dia­logu przewraca się na nice wszyst­kie narodowe świętości, ukazuje się zwyczajna ludzka sprawa - w bo­haterstwie Winkelrida, w pobudza­nej przez żonę ambicji Burmistrza, w metodach interwencji posłów za­granicznych, mieszających się w we­wnętrzne spory państwa. Jest tu wszystko: od posłannictwa narodowego do kantów i groszoróbstwa - celnie uchwycone, dowcipnie napisane. I teatr podjął to zręcznie, roz­winął. I Dejmek, i scenograf, i kom­pozytor. I aktorzy. Każdy skrzętnie dołożył cegiełkę do budowy lekko groteskowego pałacu, który nagle okazał się bardzo podobny do rzeczy­wistości. Z tym, że zamiast pięknej fasady na wierzchu, na publiczny widok wystawione były same głup­stwa i nieprawości, wszystko co złe - czasem bolesne, czasem śmieszne. Państwowa uroczystość w wolnym mieście szwajcarskim z przemówie­niem przedstawicieli zaprzyjaźnio­nych mocarstw i szkółka, w której skanduje się bogoojczyźniane hasła o życiu i sztuce. Świetna karykatu­ra państwowotwórczego poety (Se­weryn Butrym) i dowcipna stylizacja Wiesławy Mazurkiewicz w roli pani Burmistrzowej. Wszystko to, wraz z tekstem, skrzyło się współ­czesnością, smakowitymi aluzjami, pomysłową oprawą. I chociaż wiele z tych rzeczy zrozumiałych było tyl­ko dla trochę przynajmniej wtajem­niczonych - dawno już nasz teatr na taką brawurę sobie nie pozwo­lił.

Nie najmniej odznaczyła się tu także muzyka Tomasza Kiesewettera, jego parodystyczna i potwornie złośliwa stylizacja hymnu Wolnej Federacji Szwajcarskiej (oczywiście Szwajcaria, trzeba to przypomnieć, jest w sztuce pojęciem czysto umow­nym), czy scena odejścia Winkelrida. Zagrał mu Kiesewetter w rytmie uroczystego marsza "Góralu, czy ci nie żal..." Bo Konrad od­chodzi, odkupił swoją łąkę za miecz, jaki dla rodziny bohatera przysłała królowa Portugalii. Odchodzi zgar­biony i przygnębiony, niewiele z te­go wszystkiego rozumie. Wybuchła tu dla niego rebelia, powstały w je­go obronie nowe partie i programy polityczne, jego imię jest na wszyst­kich ustach i na transparentach - ale on sam jest tu znów niepotrze­bny, znów mógłby przeszkadzać. I przeszkodziłby na pewno temu, aby stary skompromitowany Burmistrz stanął na czele nowego ruchu, na­rzucił się mu i wydarł kierownictwo. Więc w końcu dla wszystkich lepiej jest, że ten potomek bohatera po­szedł na hale paść swoje owce. Tyl­ko to "Góralu, czy ci nie żal..."

I tu już przybliża się drugi nurt sztuki, o wiele poważniejszy. Jest wyraźny i ostry, ale nie dopowiedziany do końca. Zamazany trochę przerostem owych bezpośrednio ak­tualnych dowcipów, nie dość inte­lektualnie pogłębiony, nie dość miej­sca zajmujący w samym teatrze. To sprawa władzy, granic władzy, jak­byśmy powiedzieli dzisiaj. Andrze­jewski i Zagórski pisali sztukę z perspektywy 1944. Pisali ją jak gdyby poza wojną i poza świadomością ist­nienia i działania hitlerowskiego sy­stemu totalitarnego. Być może, nie chcieli sobie ułatwiać polemiki. Być może, adresując sztukę do sytuacji polskiej, nie mogli wtedy wyobrazić jej sobie inaczej jak na wzór szwaj­carskiej demokracji. Mamy dziś do­świadczenia o wiele bogatsze. A stała aktualność "Winkelrida" polega tylko na tym, że w dziesiątku nawet przemian ustrojowych i politycznych postawa człowieka wobec polityki i wobec władzy ulega zmianom bar­dzo nieistotnym.

I tu jest sens "Winkelrida". Granice władzy i to - kiedy zaczyna się ona kierować przeciwko człowieko­wi. I nie można powiedzieć, żeby przy całym humorze odpowiedź była bardzo pocieszająca. Burmistrz staje na czele nowego ruchu. Czy nie uda się nigdy uniknąć oportunistycznej zawodowości w polityce? Czy nawet wtedy nie uda się jej uniknąć, gdy zasadniczy kierunek polityki musi pokrywać się z ideologią? I czy naj­bardziej ludzka ideologia, gdy reali­zuje się w polityce, musi w pewnej chwili odwrócić się od człowieka, od swego bohatera, który zostaje tylko hasłem i martwą formułką - a ży­wy co prędzej musi umknąć z drogi, którą toczy się racja stanu?

To są pytania z marginesu "Świę­ta Winkelrida", które nie formuło­wały się tak ostro pod piórem auto­rów. I teatrowi trudniej się z nimi uporać. Tu już nie pomoże groteska muzyczna. Tu już nie pomoże żart reżysera ze skandowaniem imienia reżimowego poety. Ten sens intelek­tualny muszą narzucić autorzy. Re­żyser musi go objaśnić i wszystko wokół niego wykarczować. Na scenie musi powstać atmosfera intelektual­nej polemiki. Wspomniałem już o scenie powro­tu Konrada Winkelrida w góry. Bogdan Baer dał tutaj sylwetkę uderzającą, chciałoby się powiedzieć, tragiczną, w topornych, przyciężkich ruchach, w jakimś fizycznym niemal smutku. Poza tym był do­brą mieszaniną naiwności i energii. Andrzej Szalawski (Burmistrz) ro­zegrał scenę swej rozmowy z Kon­radem znakomitą groteską, jego sto­sunek władcy do człowieka, ryso­wany tak lekko był zamaszysty i szeroki.

To jest rzecz godna podkreślenia: lekkość. Lekkość całego przedsta­wienia (obarczonego niewielkimi dłużyznami w scenach na rynku i w szkole, które zresztą reżyser tuż po premierze zamierzał skrócić). Akto­rów i reżyserii. A przede wszystkim scenografii Józefa Rachwalskiego. Przy tym kostiumy lekko stylizo­wane lecz współczesne w zasadzie były nie najmniejszym sukcesem przedstawienia.

Jeśliby trzeba to ocenić ogólnie - jest to pierwsze przedstawienie, ja­kie w ostatnich latach udało mi się widzieć, nieobciążone. Ani tradycją, ani estetyczno-politycznymi formułkami. Ani snobizmem jakiejś mody, ani po prostu nieumie­jętnością, dosłownym ciężkim opi­sem. Jeśli sztuka podawała realiza­torom metaforę i poezję, to oni umieli podjąć ją ze znakomitym wy­czuciem i świetnym wynikiem. Ze­spół, jak zwykle u Dejmka, był bar­dzo jednolity, wyrównany. Czasem chciało się powiedzieć aż - niezaskakujący. Dlaczego? Myślę, że moż­na by jeszcze na marginesie wszyst­kich dyskusji porozmawiać, czy rola prowadząca jest napraw­dę tak niepotrzebnym, starym i ze złych tradycji pomysłem. Tu była okazja. Przecież to było wielkie święto Winkelrida, prostego ludo­wego bohatera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji