Artykuły

Nadczłowiek Faust

Na ekranach "Faust" - Złoty Lew w Wenecji. Ostatnia część tetralogii Sokurowa, której bohaterami byli XX-wieczni "nadludzie": Hitler, Lenin i japoński cesarz Hirohito. Recenzja Tadeusza Sobolewskiego w Gazecie Wyborczej.

Darren Aronofsky, przewodniczący jury festiwalu w Wenecji, nagradzając Złotym Lwem "Fausta" Aleksandra Sokurowa, mówił z emfazą, że jest to jeden z filmów, które "po jednym obejrzeniu odmienią cię na zawsze". Inna rzecz, że podobno jury oglądało dzieło dwukrotnie, żeby dojść do tego, co właściwie znaczy. We mnie każde obejrzenie tego filmu wywołuje reakcję zwrotną, jak niejadalna potrawa. Wiem, że jest to reakcja w jakiejś mierze zamierzona przez artystę, choć nie wiem, czy można nazwać ją oczyszczającą.

Już w pierwszej scenie - utrzymanej, jak cały film, w trupim kolorycie - wprost na widza wylewają się ludzkie flaki z sekcji zwłok, której dokonuje profesor Faust. Nekrorealizm Sokurowa święci triumf, kompromitując po drodze pytania o Boga, o człowieka, o pochodzenie zła, balansując na granicy parodii. Idealizm Sokurowa wyraża się, paradoksalnie, w zanegowaniu człowieka, jego ambicji i zdolności, cywilizacji, jaką tworzy. "Gdzie dusza?" - pyta asystent. "Nie znalazłem jej" - odpowiada Faust, pojadając równocześnie z talerza, który podsuwa mu Wagner.

Element parodii zawarty jest już w tekście Goethego. Jednak swobodna adaptacja jego "tragedii" (będącej według określenia Goethego "poważnym żartem") z trudem oddaje ironiczną stylistykę oryginału, o którą upomina się autor najnowszego polskiego przekładu "Fausta" Adam Pomorski. Film jest obciążony naturalistycznym bezguściem i przeniknięty uczuciem odrazy. Wizja Sokurowa wywołuje fizyczne wręcz wrażenie brudu i smrodu. "Marność nad marnościami".

Rzecz dzieje się w realiach I połowy XIX w. w zatęchłym, dusznym niemieckim mieście. Obraz wystylizowany jest na realistyczne malarstwo tamtego czasu, ale też na ekspresjonistyczne kino lat 20. ("Faust" Murnaua). Trudno nie dostrzec w tym XXI-wiecznym "Fauście" obrazu również naszej cywilizacji, choć wyliczanie jej przywar jest czymś nagminnym. Rozpadem zajmuje się przecież co drugi arthouse'owy film. Z góry można powiedzieć, że nasz świat jest "bezduszny", "zmaterializowany", pochłonięty sprawami ciała, że w jego kościołach odprawia się puste misteria, pozbawione duszy. Człowiek wchodzi w rolę Boga, wpadając w pułapkę, ponieważ sam przez to obciąża się winą, której nie ma kto z niego zdjąć.

Asystent Fausta, jąkała, pytający wciąż o Boga, wchodzi w jego kompetencje i produkuje homunkulusa, człowieka z probówki, który jest żałosnym, obrzydliwy tworem. Jedynym, który wierzy w Boga i nieustannie oddaje mu hołd, jest diabeł, towarzyszący Faustowi lichwiarz o ohydnie ciastowatym, androgynicznym ciele (w tej roli artysta Teatru Dieriewo Anton Adasinski).

To on spełnia życzenie Fausta - spędzić noc z Małgorzatą (której brat zginął z jego ręki). Sposób, w jaki Sokurow ukazuje w dużym planie nagość Małgorzaty, nasuwa podejrzenie, że pozostaje ona dla Fausta nieosiągalna. A więc prawdziwa miłość wymknęła mu się, inaczej niż bohaterowi Goethego? W tym momencie film - dzieło dość pokraczne, rozdęte i niejasne - nabiera charakteru lirycznego poematu. I wtedy jest najlepsze. Może więc nie w oskarżeniach marności doczesnego świata, tylko tam właśnie, w wyrażeniu dwoistego stosunku do ciała, w ambiwalencji obrzydzenia i tęsknoty do bliskości, zawiera się intymny klucz do filmu Sokurowa? Reszta jest banałem ubranym w wyrafinowaną formę.

W jednym momencie na kilkanaście sekund ekran traci swoją trupią barwę i rozświetla się, ukazując twarz Małgorzaty. Gra ją aktorka o trudnej, dziwnej urodzie i dziwnym nazwisku: Isolda Dychauk. Przypomina renesansową Madonnę. Jej skupione usta o niezwykłym kroju rozszerzają się w półuśmiechu. Faust wyznaje jej swoją zbrodnię, jak Raskolnikow przed Sonią, choć w tym wypadku nie ma mowy o ukorzeniu się. Głos Wiecznej Kobiecości, dochodzący spoza świata, pytający: "Dokąd idziesz?", będzie towarzyszył Faustowi do końca, gdy po pokonaniu Mefista kroczy przed siebie przez zlodowaciały krajobraz, "wciąż wyżej i wyżej". Chce zastąpić Boga. Jakie zresztą ma wyjście, skoro człowieczeństwo uznał za marność? Będzie mu w tej drodze towarzyszył diabelski chichot.

W urojeniu nadczłowieczeństwa kryje się pułapka. Z dotychczasowych części tetralogii, którą zamyka "Faust", można się domyślić, dokąd dojdzie. Poprzednie filmy Sokurowa ukazywały upadek XX-wiecznych "nadludzi": Hitlera ("Moloch"), Lenina ("Cielec"), a także japońskiego cesarza Hirohito, po przegranej wojnie zrzekającego się swojej boskiej pozycji (przez szacunek dla roli cesarza film "Słońce" nie mógł być rozpowszechniany w Japonii). Zastanawiająca jest fascynacja Sokurowa ideą nadczłowieka. W swoich filmach pastwi się nad tymi, którzy chcieli ruszyć świat z posad, ale równocześnie ma dla nich wiele współczucia. Przed siedmioma laty słuchałem w Berlinie konferencji prasowej Sokurowa po filmie "Słońce". Miałem wrażenie, że ten wybitny rosyjski artysta w swoim pojęciu realizuje absolutną władzę, którą tracą jego bohaterowie. Przemawiał jak boski władca, wygłaszając serio, bez autoironii, ogólnoludzkie mądrości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji