Artykuły

Kalwaryjska rock-opera

Oficjalna oprawa omal nie zadusiła już na wstępie plenerowego widowiska "Jesus Christ Superstar", przygotowanego przez Teatr Muzyczny w przededniu przyjazdu Papieża do Trójmiasta.

Sam spektakl okazał się śmiałą mieszanką rock-opery i pasyjnego widowiska.

Było to zupełnie inne przedstawienie, niż to, jakie przed dwunastu laty wyreżyserował w Teatrze Muzycznym Jerzy Gruza. Tamto widowisko oddawało koloryt i ducha późnych lat osiemdziesiątych. Maciej Korwin, inscenizując Jesus Christ Superstar", zmierzył się z naszymi pstrokatymi czasami. Z powodzeniem.

Statyści przy ogniskach

O tym, że powinniśmy brać przedstawienie wprost do siebie, mówiła już pierwsza scena: w trakcie uwertury wykonawcy, zmieszani wcześniej z publicznością, wyszli spomiędzy ławek wprost na scenę. Ten prosty chwyt odwrócono w finale: gdy na rusztowaniu symbolizującym Golgotę wzniesiony został krzyż, wykonawcy wrócili między publiczność, zapraszając przed scenę każdego, kto miał ochotę przyjrzeć się ukrzyżowaniu z bliska. Uprzytomniało to o wiele lepiej, niż natrętnie wyświetlane slajdy z obrazami ołtarza z sopockiego hipodromu, że historia, jaka rozegrała się 2000 lat temu w Jerozolimie, rozgrywa się i dzisiaj, tyle że z nami w roli statystów.

Tłum (blisko 200 wykonawców) staje się w tym widowisku jednym z głównych bohaterów. Wiwatuje na cześć przybywającego do Jerozolimy Mesjasza, a potem - z tym samym entuzjazmem - krzyczy: ukrzyżuj go! Pomiędzy jednym i drugim, wyrzucony ze świątyni przez Jezusa, grzeje się przy rozpalonych ogniskach. W ogniu płonęły wyrzucone ze świątyni stragany. Co to znaczyło? Nie będę zgadywać. Ale teatralny efekt był niezwykły.

Krew na płótnie

Lista sugestywnych efektów jest zresztą bardzo długa. Odgłosom przybijania do krzyża towarzyszył cień niewidocznego oprawcy, rzucany na ścianę MIR-u. Na ekranie telebimu widać było z bliska, jak w ekspresyjnej scenie biczowania po ciele Jezusa spływała krew. Choć wiedzieliśmy, że to tylko farba, zwolnione kadry nadawały tej scenie przejmujący wyraz. Sprawdził się także pomysł wprowadzenia do spektaklu wielkich na kilka pięter marionet Adama Walnego. Wjeżdżające na łódkach figury symbolizowały potęgę zła tego świata, przede wszystkim jednak współtworzyły plastyczną urodę widowiska.

Puszki po piwie

Rock-opera "Jesus Christ Superstar" Webbera i Rice'a stała się jednym z manifestów buntu dzieci-kwiatów. Daleka od Tradycji i Dogmatów brała się jednak z autentycznego, prowadzonego z pasją dialogu z postacią Jezusa. W spektaklu Korwina echem tamtej pasji są ekspresyjne songi Judasza. A pytania naszych czasów? Cóż, szpaler kulturystów (notabene wykorzystanie jako elementu choreografii pospolitych pompek to pomysł godny opatentowania) i panie z fitness clubu w krzykliwie żółtych, obcisłych trykotach na dworze Heroda - wyraźne "współczesne" akcenty - nadawały tamtym pytaniom groteskową oprawę. Szczególnie że kontrapunktem była dla nich postać Jezusa, zmartwychwstającego w tym spektaklu (wyglądającego trochę jak na świątecznych kartkach).

Efekt groteskowego zderzenia był tu, myślę, zamierzony. Stawiał pytanie o stan naszego ducha. Dzięki temu spektakl na Skwerze Kościuszki zabrzmiał z dziwną siłą, dla której chętnie wybaczam mu niedociągnięcia. Jeśli nawet spektakl nie we wszystkim się "podobał", to głęboko mnie poruszył.

A właściwego finału, w którym znów uczestniczyła publiczność, Maciej Korwin już nie przewidział. Gdy tłum rozchodził się, w nocnej ciszy słychać było grzechot potrącanych nogami, leżących na ziemi puszek po piwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji