Artykuły

"Jesus Christ Superstar" w Gdyni

Widowiska muzyczne powstające w różnych krajach, z rozmaitych powodów docierają do Polski ze znacznym opóźnieniem. Zdarza się nawet, że i... parusetletnim ("Orfeusz" Monteverdiego po 368 latach). Wytwory kultury współczesnej - ze względu na swą specyfikę - domagają się jednak w miarę szybkiej prezentacji, gdyż stały rozwój form muzycznych i teatralnych dezaktualizuje i dnia na dzień treści i konwencje uznawane jeszcze nie tak dawno za "żywe" i znaczące. Dzieje się tak m.in. z formą musicalową i muzyką rockową, których ewolucja postępuje zbyt szybko jak na możliwości finansowe i adaptacyjne polskiej sceny, która nie jest w stanie przyswajać sukcesywnie nowości dla swych potrzeb. Dlatego też dopiero po szesnastu latach doczekaliśmy się polskiego (przygotowanego na zawodowej scenie) prawykonania rock-opery Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice'a "Jesus Christ Superstar" wystawionej po raz pierwszy na Broadwayu w ro ku 1971. Utwór ten - znany w Polsce z licznych nagrań płytowych oraz wersji filmowej Normana Jewisona - długo nie mógł przebić się na krajową scenę. Dopiero przed bodaj trzema laty Maciej Englert oświadczył publicznie w wywiadzie radiowym, iż przygotowuje wystawienie tego musicalu w warszawskim Teatrze Współczesnym, a od kilku miesięcy wieść gminna niosła iż premierę przygotowują także teatry: Muzyczny w Gdyni i 7.15 w Łodzi. Ansambl z Wybrzeża okazał się być najszybciej gotowy do prezentacji rock-opery i 6 czerwca 1987 przedstawił "próbę otwartą" tego spektaklu. Przyjęcie formuły "próby otwartej" miało w tym przypadku podwójną motywację: poprawną i artystyczną. Autor polskiego tekstu libretta Wojciech Młynarski zastrzegł bowiem prawo prapremiery dla Macieja Englerta i Teatru Współczesnego, który dość długo zwlekał jednak z prezentacją widowiska. Pierwszy publiczny pokaz Teatru Muzycznego z Gdyni nie mógł więc formalnie pretendować do miana prapremiery - zwłaszcza iż warstwa scenograficzna spektaklu nie była jeszcze w pełni opracowana. Reżyser Jerzy Gruza postanowił zatem ukazać "szkic" widowiska, którego muzyczna oprawa była już gotowa, a całość mogłaby ulegać zmianom i scenicznej "obróbce" podczas kolejnych przed-stawień. Dobrze się więc stało, że dzięki przyjęciu takiej formuły nie kazano nam już dłużej czekać na teatralną prezentację utworu sprzed lat szesnastu, którego historycznej roli w rozwoju gatunku nikt kwestionować nie jest w stanie. "Jesus Christ Superstar" stanowi bowiem - mimo upływu czasu - wciąż znaczący i żywy składnik repertuaru teatrów muzycznych na całym świecie - choć zapomniano już dawno o kierunku muzycznym zwanym "Jesus music" bądź "Jesus rock" oraz o szerokiej sferze kontrkultury lat sześć-dziesiątych i siedemdziesiątych. Sama zaś muzyka rockowa ulega także (m.in. dzięki rozwojowi elektronicznego instrumentarium) znacznym przekształceniom.

Realizatorzy gdyńskiego przedstawienia postanowili dochować wierności muzyce Andrew Lloyda Webbera, przenosząc do swego teatru niemalże in extenso ścieżkę dźwiękową filmu Normana Jewisona, utrzymaną w konwencji symfonicznego rocka. Zachowane w naszej pamięci brzmienie poszczególnych utworów - odtworzone przez orkiestrę teatru i zaproszoną do współpracy grupę TSA - ułatwiało śledzenie scenicznej akcji. Jej płynność - bez zbędnych przerw i "przestojów" - pozwoliła zespołowi wykonawczemu na zachowanie odpowiedniego tempa spektaklu i jego wewnętrznej spójności - nieodzownych cech dobrego musicalowego przedstawienia. Scenografia i kostiumy okazały się rzeczywiście jedynie szkicem. Tylko niektóre postacie otrzymały charakterystyczne dla siebie ubiory (m.in. Jezus i żołnierze); inne osoby odziane były natomiast w rozmaite "cywilne" kostiumy, symbolizujące najwyżej sylwetki konkretnych bohaterów scenicznych - co nie wywierało jednak wrażenia zbytniego eklektyzmu czy pretensjonalności (np. czarne garnitury i meloniki kapłanów żydowskich). Również rekwizyty ograniczono do minimum, prostokąt białego płótna imitował stół podczas Ostatniej Wieczerzy, a wycięte z tworzywa "liście" symbolizowały palmowe gałązki w czasie wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. W scenie finałowej rozpięty płócienny krzyż symbolizował ten prawdziwy, drewniany. Wyświetlane przy pomocy rzutnika napisy, symbolizowały poszczególne sceny spektaklu.

Skromność środków plastycznych nie zubażała na szczęście całości przedstawienia, stanowiąc może nawet swego rodzaju atut: pozwoliła bowiem na lepsze wyeksponowanie samej muzyki, będącej głównym nośnikiem scenicznej akcji. I choć przedstawienie to ulegać będzie ewolucji poprzez rozszerzanie warstwy scenograficznej, to już obecny kształt spektaklu uznać wypada za satysfakcjonujący. Zwłaszcza, że ruch sceniczny wyraziście podkreśla miejsce akcji i przebieg wydarzeń.

Uwagi szczegółowe wypowiadane zapewne będą w odniesieniu do poszczególnych kreacji aktorskich: zróżnicowanych i może nie zawsze spójnych. Większość postaci dramatu Webbera i Rice'a została obsadzona na scenie gdyńskiego teatru potrójnie, a w jednym przypadku (Maria Magdalena) nawet poczwórnie. W pierwszej wersji "próby otwartej" bardzo dobrze wypadł jako Judasz Andrzej Pieczyński; nieco gorzej natomiast (aktorsko i wokalnie) Marek Piekarczyk z zespołu TSA - zbyt dosłowny i jednostronny w geście i ruchach. Dobre wrażenie pozostawiła po sobie premierowa Maria Magdalena, Katarzyna Chałasińska.

"Jesus Christ Superstar" stanowi jedną i pierwszych rock-oper, będąc zarazem wzorcowym modelem dla następnych egzemplifikacji tego gatunku. Jest utworem spójnym wewnętrznie pod względem warstwy muzycznej i dramaturgii, ukazując znany motyw z Nowego Testamentu: siedem ostatnich dni życia Chrystusa, zdradzonego i wydanego na śmierć przez Judasza, którego postać w tekście Rice'a jest szczególnie eksponowana. Próby przekładu tego libretta na język polski podejmowane były już dawno: pierwszą pełną wersję stanowił tekst Jerzego Brodzkiego, opublikowany w "Życiu i Myśli" w roku 1973 (nr 1), a niektóre fragmenty przetłumaczył także swego czasu - dla potrzeb warszawskiej PWST - Zbigniew Stawecki. Angielska wersja arii Marii Magdaleny "I Don't Know How To Love Him" włączana była do repertuaru estradowego przez wiele polskich wokalistek (m.in. Ewę Wanat i Mariannę Wróblelwską). Dopiero jednak tłumaczenie Wojciecha Młynarskiego pozwoliło na pełną prezentację "Jesus Christ Superstar" w teatrze zawodowym (amatorski Teatr Dominikański z Krakowa przedstawił tę rock-operę już w roku 1975). Autor przekładu zgłosił jednak publicznie swój sprzeciw wobec nieuszanowania - przyznanego Maciejowi Englertowi - prawa prapremiery. Spór dotyczący honorowania praw autorskich być może dopiero nabierze więc rumieńców. Sądzić jednak należy, iż dalsze odwlekanie publicznej prezentacji tego musicalu przyniosłoby szkodę zarówno polskiemu teatrowi, publiczności jak i samemu tłumaczowi, nie mogącemu ujrzeć owoców swej pracy na scenie. Dwugodzinna "próba otwarta" stanowi bowiem prawdziwe wydarzenie w dziejach polskiego teatru muzycznego, przełamując barierę "niemożności", oddzielającą polskiego widza od współczesnego repertuaru światowego. Precedensowy "Jesus Christ Superstar" ułatwi być może wejście na krajową scenę kolejnych dzieł Webbera: "Evity" czy "Kotów", a także rock-oper innych autorów. Od prawykonania pierwszego rockowego musicalu "Hair" minęło już wszak lat dwadzieścia, a w Polsce pokazano jedynie jego "cepeliowską", filmową wersję Milośa Formana.

P.S.

Na szczególną uwagę zasługuje niezwykle starannie wydany program przedstawienia, zawierający m.in. barwne reprodukcje dzieł Boscha, Cezanne'a, Dürera, van Gogha, Rembrandta, Tycjana, a także obszerne fragmenty libretta rock-opery w przekładzie Wojciecha Młynarskiego. Okładkę programu zdobi twarz z Całunu Turyńskiego - reprodukowana także na plakacie spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji