Artykuły

Antyteatr Kresztesa

"Hamlet" w reż. Attili Keresztesa w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Danuta Lubina-Cipińska w Śląsku.

14 stycznia w Teatrze Śląskim w Katowicach odbyła się premiera "Hamleta" Wiliama Szekspira. To już trzecie (1963,1988) wystawienie tego najsłynniejszego w literaturze światowej dramatu na deskach Teatru Śląskiego. Spektakl wyreżyserował węgierski twórca Attila Keresztes, w roli tytułowej wystąpił Michał Rolnicki. Przedstawienie wzbudziło wiele kontrowersji, ale wciąż krążą wokół niego burzliwe dyskusje.

Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza - pierwsza realizacja Attili Keresztesa w Teatrze Śląskim w Katowicach - zebrała wiele pochwał recenzentów i nagrodę w poprzedniej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje". Było nią "Zaproszenie od Stanisława" do wyreżyserowania kolejnego spektaklu na katowickiej scenie, której patronuje Wyspiański. Nie ukrywam, że czekaliśmy z niecierpliwością, co tym razem Keresztes nam zaproponuje. Po premierze "Hamleta" muszę jednak z przykrością stwierdzić, że dawno nie przeżyłam tak wielkiego rozczarowania.

Nie chcę się rozwodzić o zamiarach reżysera, jakie artykułował zarówno na spotkaniu z widzami, jeszcze w trakcie przygotowań do premiery, jak i podczas konferencji prasowej dla dziennikarzy, z których to relacje można przeczytać na internetowych portalach teatralnych. Jednak o jednym, wyraźnie eksponowanym także w służących promocji spektaklu materiałach teatru, zamiarze, przypomnę: czytamy tam, że Keresztes "postanowił na szekspirowski dramat spojrzeć przez pryzmat sztuki Gombrowicza, odkrywając nowe możliwości interpretacyjne, zawarte w wielkim dziele Szekspira".

Co z tego postanowienia zostało zrealizowane? co widz zobaczył na scenie?

Kluczem do rozumienia twórczości Gombrowicza jest groteska i to ona - na ogół - jest konwencją, w jakiej sztuki Gombrowicza się wystawia. Keresztes znakomicie ją opanował w "Iwonie, księżniczce Burgunda". Wówczas jednak do galerii gombrowiczowskich osób dramatu reżyser dopisał rolę wiedźmy - upostaciowienie zła. Wiedźma inicjuje każdy z aktów mową w niezrozumiałym języku. Złorzeczy światu, aż wieje grozą. Tym zabiegiem Keresztes wpisał "Iwonę" w tradycję szekspirowskich rozważań na temat namiętności, z których najsilniejszą zdaje się być władza nadinnymi. W ten sposób na deskach Teatru Śląskiego dwa lata temu powstało naprawdę intrygujące przedstawienie. O "Hamlecie" nie mogę tego niestety powiedzieć.

Groteska i Szekspir to eksperyment już na starcie mocno obarczony ryzykiem, że się nie powiedzie. Dlaczego? Bo dramaturgia genialnego stradfordczyka to przede wszystkim głęboka psychologia i realizm czasem okraszony nutą poezji. Keresztes, penetrując przy pomocy gombrowiczowskiej estetyki "nowe możliwości interpretacyjne" sztuki Szekspira, wypreparował ją z tego, co jest jej największym atutem. Powstał iście groteskowy spektakl Szekspira.

Jednak Gombrowicz Keresztesowi nie wystarczył. Do interpretacji dzieła Szekspira przeniósł też teatr absurdu. Wszak i takie sygnały płynęły też ze sceny: niektóre z postaci szekspirowskich upozowane były na bohaterów "Czekając na Godota" Samuela Becketta, a jedną z dominant scenograficznych stanowiło wypisz, wymaluj właśnie słynne drzewo z tegoż dramatu. Istotnym znakiem były też meloniki, w jakich na ogół grają postaci beckettowskiej sztuki. U Keresztesa wykorzystane chyba nie do końca świadomie, no bo jakże wytłumaczyć finał sceny zbiorowej śmierci kilkorga z bohaterów dramatu, który - pewnie wbrew intencji reżysera - sprowadzony został do karykatury reklamy jednego z banków.

Scena śmierci głównych postaci dramatu to także - również raczej niezamierzona przez reżysera - karykatura scen umierania w operze. Tyle, że w operze ma się wielką przyjemność słuchania kilkuminutowej arii w wykonaniu konającej postaci scenicznej, a w "Hamlecie" długie konanie jest tylko kiepską pantomimą.

To niestety nie wszystkie pomysły reżysera. W interpretacji Keresztesa Hamlet nie "hamletyzuje", a raczej bierze się dziarsko do dzieła, zdecydowanie odrzucając intelektualne dylematy. Nie rozterki a przemoc stają się wyróżnikiem duńskiego księcia, no bo jak inaczej zrozumieć fakt gwałtu Ofelii dość realistycznie odegrany na scenie. Że uwiódł dzieweczkę, można się zgodzić, ale że zgwałcił? Co za śmiała interpretacja! W ten sposób Keresztes odkrył, że Szekspir to genialny poprzednik tych dramaturgów, którzy na przełomie XX i XXI wieku nazwani zostali brutali-stami. Sceną gwałtu na Ofelii Keresztes i w tenże nurt wpisał swoje odczytanie "Hamleta".

Do historii nowych odczytań "Hamleta" przejdzie niewątpliwie pomysł, by Poloniusza zabić nie jak dotąd bywało szpadą, a... gaśnicą przeciwpożarową. Taki zabieg - niczym przecież nie umotywowany - sytuuje sztukę Keresztesa w rzędzie teatru efekciarskiego. Telefon komórkowy w ręce Orsica za to należy do mocno już ogranego gatunku teatru na siłę uwspółcześniającego klasykę.

Jednym z najważniejszych pomysłów reżyserskich Keresztesa było zrobienie z "Hamleta" widowiska typu reality show. Między innymi dlatego przyjaciel Hamleta, Horatio, zredukowany został do roli wścibskiego kamerzysty. Jego umiejętności filmowania - mówiąc oględnie - nie są duże, ale widzowie są zmuszeni je oglądać - scenę osaczają bowiem dwa telebimy, na których prezentowane są nieporadne ujęcia z kamery, a oko widza - chcąc nie chcąc - mimowolnie ucieka w jasny ekran od tonącej na ogół w ciemnościach sceny. Zamiast obserwować działania żywego aktora, co jest przecież sensem teatru - widz otrzymuje jakiś produkt zastępczy -jego sfilmowaną, czarno-białą płaską postać. Najgorzej jest ze zbliżeniami, kiedy Horatio kamerą "wciska się" w twarz Hamleta, Gertrudy czy Ofelii, w momencie, gdy aktorzy wypowiadają swoje kwestie. Słowa wypowiadane przez aktorów nie pokrywają się z ułożeniem ich ust, są spóźnione o kilkanaście sekund. To irytuje. I to bardzo.

Kamera także zabija jedną z najbardziej przejmujących scen - scenę rozmowy Hamleta z matką i morderstwa Poloniusza. Reżyser schował duńskiego księcia i królową za kulisami, a Poloniusza wsadził do - no właśnie, nie wiadomo do czego - szafy, pudła, opakowania do przewozu towarów? W efekcie scena teatralna pozostaje pusta, a my na ekranach oglądamy (bo słychać tyle, co kot napłakał) jakiś jej filmowy ersatz. Taki teatr to po prostu antyteatr.

W tym anty teatrze słowo zdaje się być mniej ważne niż obraz. Widz w czterogodzinnym spektaklu na ogół nie słyszy kwestii padających ze sceny. Jedynie starsi aktorzy mają poprawną dykcję i wymowę, młodsi - na czele z odgrywającym tytułową rolę Michałem Rolnickim - coś tam mamlają lub mamroczą pod nosem. Widz powinien domyślić się co, bo zrozumieć takiej artykulacji nie sposób. Jedna z koleżanek po fachu słusznie zauważyła, że równie dobrze aktorzy mogliby mówić po węgiersku, efekt byłby ten sam. Niuanse tekstu szekspirowskiego zostały w inscenizacji Keresztesa kompletnie zarzucone.

No cóż, mnie taki Szekspir nie odpowiada. O ile atutem inscenizacji "Iwony, księżniczki Burgunda" była wyrafinowana, ale spójna forma, to w "Hamlecie" Keresztesa zamiast niej mamy chaos form i konwencji teatralnych. I ja, choć doceniam talent i wyobraźnię Keresztesa, tego jednak nie kupuję.

Tylko jedna scena chwyciła mnie za serce. To scena wielkiego monologu Hamleta, który Michał Rolnicki fantastycznie mówi nad zwłokami Poloniusza. Tylko czy dla tej jednej sceny warto przeżyć cztery godziny pseudo intelektualnego reality-show?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji