Artykuły

Nie taka cicha

"Kuszenie cichej Weroniki" w reż. Krystiana Lupy Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Iga Kruk w Teatrakcjach.

Skoro Weronika jest cicha, spodziewamy się, że to właśnie ona jest kuszona przez zło tego świata - przez okrutnych, egoistycznych mężczyzn, dybiących na jej niewinność. Taki trop podpowiada tytuł, przywodzący jednoznaczne skojarzenia z utworami takimi jak "Kuszenie świętego Antoniego". W przedstawieniu Lupy jest jednak inaczej - Weronika wcale nie jest taka cicha, to ona kusi obu męskich bohaterów, ostatecznie doprowadzając jednego z nich do próby samobójczej, a drugiego do gwałtu.

Przestrzeń wrocławskiej Sceny imienia Jerzego Grzegorzewskiego zdecydowanie różni się od tej oferowanej przez Scenę Kameralną Starego Teatru, na której Lupa w latach 90. pracował najczęściej, i to na niej tworzył swoje najwybitniejsze dzieła. Spora widownia, duża scena - uniemożliwiają bliski kontakt widza z aktorem, nawet siedząc w pierwszym rzędzie mamy poczucie dystansu. Tym bardziej, że reżyser poprowadził całą akcję w głębi sceny, aktorzy w ogóle nie wychodzą na proscenium. Wciąż jednak, co przecież typowe dla Lupy, oglądamy ludzki preparat, pewien wycinek autonomicznej rzeczywistości, otoczony grubą czerwoną ramą (swoją drogą, taką samą jak w zrealizowanym w tym samym roku w Krakowie "Rodzeństwie" Bernharda) - tym razem jednak z dystansem, niepowodującym jednak emocjonalnego chłodu. Spektakl kipi cielesnością, erotyzmem - świadczy o tym już druga scena spektaklu, w której widzimy nagiego Johannesa (Adam Szczyszaj), stojącego przed nami bez ruchu, z rozpostartymi szeroko ramionami, przez co przypomina ukrzyżowanego. Scena jest niezwykle estetycznie przemyślana, nie wywołuje obrzydzenia - właśnie dzięki temu zaplanowanemu przez reżysera dystansowi. Gdyby nagie ciała aktorów przesuwały się tuż przed naszymi oczami, na wyciągnięcie ręki, wywoływałoby to niesmak, w najlepszym przypadku - głęboką irytację. Patrząc z większej odległości, widz łatwiej może dostrzec namiętności targające postaciami - i potraktować nagość, dotkliwą cielesność jako jeden z jej wyrazów, a nie jako tanie i niepotrzebne efekciarstwo.

Tym bardziej, że większość erotycznego napięcia wygrywana jest w subtelnościach relacji między postaciami. Weronika (Ewa Skibińska), starzejąca się stara panna, zachowuje się jakby nikt jej nigdy nie nauczył kontrolowania swojej seksualności. Niespełnione pożądanie faktycznie opętało jej umysł i ciało, wywołało pragnienie aktu miłosnego będącego nie tyle wyrazem jakiegokolwiek uczucia, ile eksplozją zwierzęcości i brutalności. Skibińska gra tak, jakby jej postać nie mieściła się w ciasnych ramach swojego ciała, jakby coś z jej środka dusiło się i chciało się rozpaczliwie wydostać, dać upust wszelkim niespełnionym potrzebom - nieprzerwanie mnie sukienkę, dotyka samej siebie, mówi w gorączkowy sposób, słowa wypadają z niej jednostajnie, tak, że często bardzo trudno pojąć ich sens, zresztą chyba nie on jest tu najważniejszy

Gdyby było to takie proste, Weronika oddałaby się Demetrowi (Mariusz Kiljan) i na tym wszystko by się skończyło. A jednak - coś ją przecież ciągnie do Johannesa, całkowitego przeciwieństwa Demetra, człowieka, który w pierwszej kolejności ofiarowuje jej swoje uczucie (choć oczywiście nie w totalnym oderwaniu od aspektu fizycznego). Ją samą chyba to przeraża - perspektywa poddania się uczuciu - stąd pewnie jej słowa "ja nie mogę kochać chyba, że musiałbyś umrzeć". Mówiąc coś takiego Johannesowi, a w dodatku wyzywając go od tchórzy, Weronika powoduje, że mężczyzna postanawia rzeczywiście popełnić samobójstwo, by w ten beznadziejny sposób zasłużyć sobie na jej miłość. Dla niej jest to zresztą sytuacja wygodna - uwalnia ją od niejasności, wątpliwości. Tyle że, niestety, Johannes rzeczywiście "tchórzy" - nie zabija się. Weronika traci kontrolę nad sytuacją - i taką ją widzimy w ostatniej scenie, wtuloną w starą ciotkę (Krzesisława Dubielówna), bezbronną, samotną.

W wyeksponowaniu erotyzmu i cielesności bardzo pomaga przestrzeń - Lupa słabo oświetlił tylko sam środek sceny, całą resztę spowija ciemność. Dzięki temu, mimo że scena jest dość duża, mamy poczucie, że bohaterowie funkcjonują w ciasnocie. Bezustannie ocierają się o siebie, są wciąż w zasięgu swojego wzroku, spotykają się, podglądają Taka jest także Ciotka - w najmniej spodziewanych momentach wchodzi do pokoju, z dezaprobatą patrzy na siostrzenicę i na obu mężczyzn, ale nic nie mówi. Wydaje się być pozbawiona seksualności, tak zresztą mówi o niej Weronika. Jednak gdy opowiada swoje sny okazuje się, że i ona jest trawiona przez dziwne namiętności, których sama nie rozumie i nie chce zrozumieć, wypycha je do podświadomości, przez co dają o sobie znać tylko w snach - bo tak ją wychowano, a ona tego samego oczekuje od Weroniki, która jednak zupełnie nie jest w stanie zmieścić się w ciasną ramę scenicznych oczekiwań.

W kącie przestrzeni aktorskiej gry, wznosi się sterta śmieci - jest gigantyczna, ale postacie zdają się jej nie dostrzegać. Te śmieci - to właśnie ludzka podświadomość, wysypisko tych wszystkich pragnień i fantazji, których z jakiś powodów się wstydzimy. Wypieramy je najgłębiej jak się da, udajemy, że nie istnieją - a ta sterta wciąż rośnie i rośnie Aż w końcu brakuje miejsca. Coś pęka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji