Artykuły

Koci skok do sławy

Koty w Romie. Musical Andrew Lloyda Webbera, który może być równie wielkim hitem jak Metro. Przepustką do kariery takiej jak Edyty Górniak, Katarzyny Groniec i Roberta Janowskiego. Na casting zgłosiło się tysiąc kandydatów. Zawodowców i amatorów. Krzysztof dla Kotów odszedł z zespołu baletowego w Teatrze Wielkim. Ewa zostawiła w Trójmieście chłopaka. Daria przerwie rockowe koncerty. Do premiery w styczniu 2004 roku liczą się tylko próby. Na warsztatach w Bielsku-Białej reporterka "Twojego STYLU" poznała przyszłe gwiazdy.

Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, stał na jednej ręce. W nosie kolczyk, włosy dwukolorowe. Potem Michał Piróg wykonał w powietrzu kilka piruetów, by efektownie zakończyć je na wypielęgnowanym trawniku klasztoru sióstr Serafitek. Na warsztaty integracyjne przed rozpoczęciem prób do musicalu Andrew Lloyda Webbera Koty przyjechało 33 młodych ludzi. Do polskiej premiery kultowego spektaklu, który w 26 krajach obejrzało już 50 milionów widzów, zostało niecałe pół roku. - To najlepsi z tysiąca kandydatów przesłuchanych na castingach. Ale jeszcze nie wiadomo, czy wszyscy wejdą do przedstawienia - mówi Wojciech Kępczyński, reżyser musicalu i dyrektor Romy. - Tu chcemy ich poznać, zobaczyć, czy potrafią przekazać innym emocje, które mają głęboko w środku. Warsztaty mają stworzyć grupę. Jeszcze mi jej brakuje. Koty to zbiorowe przedstawienie, każdy będzie miał w nich swoje pięć minut. Każdy jest tak samo ważny. Do Bielska-Białej nie przyjechał tylko jeden ważny kot, Nestor, którego ma zagrać Wiktor Zborowski.

Plan zajęć napięty. Śniadanie 8.30. Przerwy krótkie, 15-minutowe, tylko na obiad dłuższa. - Tu się lenić nie można - mówią mi podczas obiadu tancerki. - Jesteśmy obserwowani. Taniec: klasyczny i współczesny, wokal, aktorstwo. Praca w grupach. W sali na dole Miejskiego Ośrodka Kultury wokaliści tańczą, u góry tancerze śpiewają. Potem odwrotnie.

Michał, dzielny kot Raptus Zuch, który wygra bitwę z psami

Drugi raz Michała Piroga zobaczyłam, gdy prowadził zajęcia z tańca współczesnego. Jest dyplomowanym choreografem i tancerzem. - Świetnym - zapewnia dyrektor Kępczyński. Michał, mimo swojego dyplomu, przeszedł casting jak wszyscy. W przedstawieniu zagra dwa koty: Raptusa Zucha, który wyląduje na scenie wystrzelony z armaty, i Klapsa. Teraz uczy zespół trudnego układu. Wszyscy mają powtarzać ruchy Michała: szybkie obroty, nagle przejścia z pozycji pionowej do poziomej. Nie jest to proste. Bo zasady grawitacji nie obowiązują Michała. Szybki, zwinny, z żelazną kondycją. Powtarza kilkanaście razy te same ruchy.

- Boże! Nie zrobię tego! - z sali słychać pojękiwania i okrzyki złości. - Mam to, mam! - cieszy się tancerka Kasia Gaweł-Stańkowska, której udało się zatańczyć tak jak choreograf. Michał tańca współczesnego uczył się w szwajcarskich i francuskich szkołach i w belgijskim teatrze. Jak mi tłumaczy podczas przerwy, w Polsce mało jest takich miejsc. Do kraju wrócił, gdy dostał propozycję pracy w TVN, w Drodze do gwiazd. Udało mu się przemycić do programu trochę tańca współczesnego. Przekonał reżysera, że dziewczyny bez szpilek i dekoltów, takie, które boso tarzają się po podłodze, też spodobają się widzom.

- Koty będą pierwszym musicalem w Polsce z elementami tańca współczesnego - cieszy się Michał. Ma 24 lata, ledwo wyczuwalny obcy akcent i 172 cm wzrostu. - Niedużo, ale w tańcu to lepiej, bo im człowiek niższy, tym ma większą motorykę i więcej rzeczy może zrobić - mówi. Co robi, kiedy nie tańczy? Jednak tańczy, bo przez taniec przerwał dwa kierunki studiów. Ucierpiały filozofia i dziennikarstwo. Żałuje zwłaszcza filozofii. Wakacje?

- W tym roku byłem trzy dni na koniach i na razie mi wystarczy. Wyjedzie jeszcze raz, na święta Bożego Narodzenia, do rodziny.

Babcia Włoszka, która mieszka na południu Francji, płacze za wnukiem i co roku wysyła mu opłatki. - Włoskie, z orzeszkami

- podkreśla Michał.

Inga, magiczna kotka czarownicy, Tamtamila

Zajęcia z tańca trwają od godziny. W kącie na podłodze siedzi Wojciech Kępczyński, przygląda się wszystkim, coś notuje w zeszycie. Obok jedna z tancerek przykłada lód do uda. - Mamy pierwszą kontuzję - mówi dyrektor. Na twarzach tancerzy widać zmęczenie. Wzrok przyciąga Inga: precyzyjna w ruchach, wysoka, zgrabna, typ sportowy. Niektórzy już odpoczywają pod ścianą. Inga też siada. Ale nie, wstaje. Próbuje jeszcze raz i jeszcze raz. Skupienie na twarzy.

- Jest? - pyta Michał o efekty ćwiczeń. Inga potakuje.

- Lubię tańczyć, ja po prostu lubię tańczyć. Jak się czegoś nauczę, to dla mnie niesamowita przyjemność - powie mi wieczorem podczas spaceru po Bielsku-Białej. W kawiarni zamawia deser truskawkowy. Siedzi z boku, nie bierze udziału w żartach kolegów. Po powrocie do klasztoru rozmawiamy do późnej nocy. Ojciec Ingi, żeglarz, sportowiec, chciał córce dużo pokazać i dużo wymagał. Późne dziecko, dziewczynka wychowywana jak chłopiec. Kilka razy była mistrzynią Warszawy w gimnastyce artystycznej. Zaczęła też tańczyć w zespole P89. - Mieliśmy po 20 lat i nie było dla nas konkurencji - mówi Inga. Wzorem byli Paula Abdul i Michael Jackson. Obstawiali festiwale w Sopocie, Opolu, programy rozrywkowe i teledyski kręcone w telewizji. - Przez dziewięć lat spotykaliśmy się codziennie, także w niedziele. W domu ciągle były o to awantury. Gdy Inga miała 18 lat, wyprowadziła się od rodziców, rok później za własne pieniądze kupiła samochód, ładę samarę, jako 21-latka wyszła za mąż, za Mariusza, reżysera teatralnego i scenarzystę. Urządzają duże mieszkanie w kamienicy. Inga sama wycyklinowała podłogę. Oprócz psa Mariana mieszkają z nimi dwa koty. Dziecko? - Już czas - przyznaje 30-letnia Inga. Ale mówi, że gdy nie tańczy, cierpi. Nie może usiedzieć w domu. W Gdyni tańczyła w musicalach West Side Story i Nędznicy i zapragnęła też śpiewać. Zaczęła brać lekcje u prywatnych nauczycieli. W Gdyni, Krakowie, Warszawie. Namawiali ją na repertuar klasyczny. Dwa lata szukała odpowiedniego pedagoga, w końcu trafiła do Barbary Rusin-Knap, byłej solistki w Teatrze Wielkim. Inga wie, że śpiewania klasycznego nie nauczy się z dnia na dzień. Trzeba czasu i pieniędzy. - Na lekcje zarobię tańcem, ale muszę dużo pracować. Przechodzi większość castingów. Zwykle to komercyjne rzeczy. Telewizyjne biesiady, pokazy na imprezach. Więc tęskni za teatrem. Dlatego kiedy usłyszała o Kotach, nie wahała się. W musicalu zagra kotkę Tamtamilę, łączniczkę między Ziemią a Księżycem. - Inga Pilchowska to silna indywidualność - mówi o niej Wojciech Kępczyński.

Damian, inteligenty Myszołap, kot narrator, który wszystko wie

Kiedy Inga z innymi tancerzami jest na zajęciach Michała Piroga, wokaliści w salce piętro wyżej biorą lekcję aktorstwa u Anny Seniuk. Wszyscy siedzą w półkolu. Cisza. Anna Seniuk: - Spróbujmy zaistnieć na jednej linijce tekstu. To będzie też ćwiczenie na zbiorowe słuchanie. Czytają, Anna Seniuk przerywa: - Posłuchajcie, kot to takie piękne słowo. Kot w naszej sztuce to nie jest zwykły kot, to kotttt. Mówiąc kotttt, pokażmy koci charakter

- Akademia teatralna w pigułce - Wojciech Kępczyński wyjaśnia mi zajęcia Seniuk. - Ona im pomaga czuć aktorstwo. Zaczynają jedną ze scen. Kwestię wygłasza Myszołap, czyli Damian Aleksander, który w musicalu wcieli się w kota narratora. On mówi, reszta ma reagować. Damiana już poznałam, bo Damian jest wszędzie. Postawny, w bojówkach i japonkach. Na zajęciach z aktorstwa usadowił się na krześle obok, w przerwie potrzebny był mu mój długopis, potem nieoczekiwanie wręczył kwiatek zerwany z rabatki sióstr serafitek.

- Aktor musi być medialny - powie mi Damian wieczorem, popijając piwo. - Jeśli nie jest znany, nie dostaje propozycji. Ma 27 lat, jest z 30-tysięcznego Żagania. Chciał zostać lotnikiem, ale raz poszedł na spektakl Żona pana ministra i aktorstwo stało się najważniejsze. Na wokalno-aktorskie studia wyjechał do Gdyni. Uczył się też psychoterapii, pisze dyplom z profilaktyki społecznej i resocjalizacji. Wyjazd do Warszawy, do Romy to przełom w jego karierze. W Miss Saigon zagrał dwie główne role. Teraz nie wyobraża sobie, by mógł zejść niżej. - Duży dorobek - podkreśla Damian.

- Ale musical nie daje takiej popularności jak serial czy film. Damian postanowił pokazać się ludziom. Zaśpiewał w Idolu. - Po tym programie ludzie rozpoznają mnie na ulicy, zaczęto się mną interesować. Teraz chcę nagrać płytę, koniecznie spróbować w filmie. Na razie przed Damianem Koty. - To jest intrygujące, bo my współtworzymy ten spektakl. Spełniają się zawodowe marzenia Damiana. A osobiste? - Taki wolny elektron jestem. Nigdzie nie zagrzałem miejsca na dłużej. To nie jest najłatwiejsza sprawa w moim życiu. Z aktorstwem idzie mu łatwiej, Anna Seniuk go chwali. Koniec sceny. Damian siada.

- Dobrze - mówi Anna Seniuk. - Ale brak mi reakcji grupy. Widzę tu dużo indywidualności, wszyscy muszą wiedzieć, że gracie razem.

Już od września w Warszawie zaczynają się próby. W grupie, która wciąż jeszcze nie jest zespołem, są zawodowcy z Romy, z Teatru Wielkiego, artyści po Metrze, po teatrze Buffo i absolwenci studium wokalno-aktorskiego w Gdyni. Ale jest też garstka nowicjuszy. Jak Patryk Gładyś z Wodzisławia Śląskiego. Cieszy się, że trafił do Kotów, ale i stresuje, bo dokoła obcy ludzie i wszystko nowe. - Nie miałem do czynienia z teatrem, dopiero uczę się śpiewać - mówi. Na zajęciach z wokalu Patryk razem z innymi tancerzami musi wysłuchiwać: "Kot, nie koc! Zna, nie sną!" Alicja Malinowska, specjalistka od dykcji, poprawia wszystkich.

Kuba, ekscentryczny Ram Tam Tamek, ulubieniec kotek

Doświadczenie musicalowe ma Kuba Szydłowski, 29-letni dyplomowany aktor. Gra we wszystkich teatrach muzycznych w Polsce: Warszawie, Wrocławiu i Gdyni. - Gdy mnie pytają o adres, mówię piszcie na Intercity.

W Kotach wcieli się w dowcipnisia Ram Tam Tamka. Czy jest już rutyniarzem? - Trema nikogo nie omija - mówi. - Ale gdy wychodzę na scenę, jest pstryk, znika Kuba i budzę się na brawach. Nie śni o wielkiej sławie, nie musi być rozpoznawany w supermarketach. Marzy o tym, żeby kiedyś grać w jednym dobrym teatrze i mieć swoją publiczność. - To jest ta sława, o którą mi chodzi.

Ewa, piękna Demeter, skrzywdzona przez drania Makiawela

- Nie chciałam tu przyjeżdżać, ale teraz się cieszę. Poznaję ludzi i na próbach nie będę się ich wstydzić - mówi Ewa Lachowicz, 24-latka z Głogowa. Filigranowa, śliczna. - Występowała w Gdyni, to doskonała wokalistka i tancerka - ocenia Wojciech Kepczyński. Ewa zagra jedną z głównych ról. Piękną kotkę Demeter. Wkrótce przeprowadza się do Warszawy. Nad morzem został jej chłopak, który kończy studia aktorskie. Ewa, wrażliwa i ambitna, nie lubi chałtur. Raz wystąpiła w klubie nocnym. - Żadne tam golizny, zwykły układ taneczny. Ale ta atmosfera, odzywki, nie do zniesienia - opowiada. "Nigdy więcej, przecież ja pracuję w teatrze" - postanowiła sobie. Otoczona ludźmi, towarzyska. Z wieczornych imprez w Bielsku-Białej wraca późno. Wiem, bo mieszkam z nią w pokoju. Artyści dobrze integrują się wieczorami. Grupkami chodzą po uliczkach Bielska-Białej, przesiadują w knajpkach. Dyskutują o muzyce, filmach, plotkują.

Krzysztof, kot czarodziej Mefistofeliks, który ratuje starego Nestora

Wieczorem w kawiarni Krzysztof Swaczyna opowiada mi, dlaczego zgłosił się na casting do Kotów. - Absolutny top - określił go Wojciech Kepczyński, gdy ten podczas zajęć tańca klasycznego wykonał szpagat w powietrzu. Krzysztof ma 23 lata. Sympatyczny, skromny. Właśnie podjął decyzję odejścia z Teatru Wielkiego, gdzie przez cztery lata tańczył w zespole baletowym. Myślał, że uda mu się połączyć Romę z baletem, ale to niemożliwe, Teatr Wielki jest zazdrosny, ma być najważniejszy i już. Przed Krzysztofem ważna rola Mefistofeliksa. - Robię pierwszy duży krok - mówi. - W Teatrze Wielkim wszystko działo się za wolno. Nie można robić ciągle tych samych rzeczy. Te same rzeczy to dla Krzysztofa Dziadek do orzechów, Zorba, Jezioro Łabędzie, Śpiąca Królewna. Miała być nawet solówka w Czajkowskim, ale kontuzja pokrzyżowała mu plany. Noga na dwa miesiące trafiła do gipsu. Krzysztof przyznaje, że Wielkiemu zawdzięcza obycie z publicznością. Teraz łatwiej mu wychodzić na scenę, nie tak jak kiedyś, cały w nerwach.

Daria, kocica Grizabella, kurtyzana, która chce wrócić do stada

Przy śniadaniu tancerki narzekają. Na zakwasy, siniaki i ciężkie życie. Są obolałe po wczorajszych zajęciach. - Podaj sól, bo nie mogę wstać - mówi zmęczona Kasia Gaweł-Stańkowska.

Moje pośladki - jęczy inna. To wszystko przez Michała - oskarżają choreografa. - A ja uwielbiam Pirożka i jego zajęcia - mówi odosobniona w zadowoleniu Daria Druzgała. A przecież nie ona najwyżej podnosi nogi, gdy tańczy. Jej twarz wydaje mi się znana. Bije z niej optymizm. Tak, to Daria razem z Beatą Kacprzyk i Małgorzatą Prószyńską śpiewała w zespole deSu. DeSu, siedem cudownych lat. Koncert w Warszawie przed Tiną Turner. Trasy, sesje w kolorowych pismach, wywiady. Ich pierwsza płyta była hitem, sprzedała się w stu tysiącach egzemplarzy. - To cudowne, gdy kilkadziesiąt tysięcy ludzi śpiewa z tobą piosenkę na stadionie. To Daria była inicjatorką rozpadu deSu. Zespół przestał być rozwojowy. - Byłaby kolejna płyta, kolejny koncert i za kilka lat byłybyśmy Alibabkami - mówi. Po rozpadzie deSu przyszła propozycja od dyrektora Kępczyńskiego. Dwie role w musicalu Miss Saigon. - Zaryzykował, wiedząc, że nie mam przygotowania aktorskiego. Teraz Daria zagra w Kotach główną rolę: Grizabellę, która odeszła z kociego stada. Zaśpiewa największy przebój musicalu Memory. Do tej roli przygotowuje się również Hanna Banaszak. W niedzielę wokalistka Romy urywa się z warsztatów. W Zawierciu zagra koncert ze swoim nowym zespołem rockowym. - Koncerty to inna energia, inny żywioł. W jej życiu nie ma ciszy. Wspiera ją Bartosz, mężczyzna ten sam od siedmiu lat. Był menedżerem deSu. Rozumie, że Daria znika na weekend, a na scenie w teatrze przytula się do obcego faceta. Chociaż Daria zawsze była na bakier z matematyką, studiuje jeszcze zarządzanie. Wypoczywa czynnie: góry, rower, skuter (pasja), narty, snowboard, żeglarstwo (ogromna pasja). A kiedy akumulator pada? - Sen.

Kończymy rozmowę, bo Daria spieszy się na zajęcia z tańca klasycznego. Prowadzi Iwona Runowska, która razem z mężem Jackiem Badurkiem jest choreografem Kotów. Na wstępie elementy jogi, bo uplastycznia ciało i daje siłę. - Łapki luźno - mówi Iwona ciepłym głosem. W tle spokojna muzyka, ale rytmy stają się coraz szybsze. Rozgrzewka jazzowa. Potem ćwiczenia po przekątnej sali na pokonywanie przestrzeni. A teraz ostatnie zadanie. Siedząc w ciasnej grupce, mają udawać koty. Miauczą, przeciągają się, ktoś śpi. Wojciech Kępczyński nie jest zadowolony. - Jak pokazać ludzi-koty, żeby aktorzy byli wiarygodni? - zastanawia się. - Na czworakach łazić jest łatwo, ale nie o to chodzi. Kępczyński czeka na zajęcia z Damianem Kac-perskim, który przez cztery lata grał w Kotach w Hamburgu.

Kasia, kotka szpieg, Kasandra, która chadza własnymi drogami

Po kocich zajęciach z sali wybiega Kasia Gaweł-Stańkowska, tancerka i PR-owiec Romy. Dresowe spodnie, krótki topik. Pod opaloną skórą rysują się mięśnie. Z plecaka wyjmuje komórkę. Kilka nieodebranych połączeń. Dzwonią dziennikarze, sponsorzy teatru. Telefon znowu piszczy. Tym razem SMS. - Może od męża - zastanawia się Kasia. Ślub był miesiąc temu, potem podróż na Rodos. Ale o wakacjach zapomniała. - Jutro przez zakwasy chyba nie wstanę. Kondycja już nie ta - żartuje. Ma 28 lat. Była w pierwszej klasie liceum, gdy zobaczyła Metro i postanowiła, że musi tam być! Przeszła casting do drugiej obsady. W wieku 15 lat weszła na scenę, była z Metrem na Broadwayu. Po powrocie przez miesiąc nadrobiła pół roku nieobecności w szkole. Z Metra trafiła do Buffo, zaczęła studia na ekonomii. Pracę magisterską pisała o finansowej stronie teatru. Do dyrektora Kępczyńskiego poszła zbierać materiały, wyszła z propozycją pracy w marketingu. Dwa lata łączyła biuro w Romie ze sceną w Buffo. Od czasu, gdy dostała rolę w Grease prawie nie wychodzi z Romy. Zastanawia się, jak połączy pracę biurową z próbami do Kotów. Ma zagrać Kasandrę, w polskiej wersji Matę Hari. Po skończeniu studiów zamierzała zejść ze sceny. - Cztery lata minęły i wciąż nie potrafię. Tego wieczoru oglądają film. O tym, jak w Londynie w latach 70. nagrywano Koty. - Jestem przerażona, ile czeka nas pracy - mówi po projekcji tancerka Agnieszka Jaroszyńska. Już rozumieją, jak wysoko mierzą, i nikt już nie ma ochoty na wypad do miasta. Zostają w klasztorze. Cała trzydziestka siada na ławkach ustawionych w kwadrat. Wygłupiają się, piją piwo. Coraz lepiej się ze sobą czują. Przygląda im się św. Józef z kapliczki sióstr serafitek. I Wojciech Kępczyński. - Taki będzie ten spektakl, jakie są osobowości tych ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji