Artykuły

Te fragmenty wsparłem o moje ruiny

1.

Ostatnie przedstawienie, które Lech Raczak zrobił wspólnie z aktorami Teatru Ósmego Dnia, nosiło tytuł "Ziemia niczyja". To, nad którym - po rozstaniu się z "Ósemkami" - od kilku miesięcy pracuje, z nową, między­narodową grupą Sekta, mogłoby się nazywać "Ziemia jałowa" - tyle w nim aluzji i odniesień do poematu Eliota: w słowach, w strukturze dramatur­gicznej, w transpozycjach poetyckiego opisu na przestrzeń teatralną...

W aurze coś wilgotno-gnijącego: Nierzeczywiste miasto, Pod mgłą bru­natną zimowego świtu? Jesteśmy na szczurzej ulicy, Gdzie umarli pogubili swoje kości? Też, to też. Nie w słowach, w obrazie. Ale i w sło­wach, i w obrazie przywoływany jest inny fragment:

Szczur pełznął miękko między źdźbłami trawy

Wlokąc po brzegu swój oślizły brzuch,

Kiedy łowiłem ryby w zatęchłym kanale

W zimowy wieczór, za wieżą gazowni,

Rozmyślając, jak tonął królewicz mój brat

I o tym, jak poprzednio zginął król, mój ojciec.

Te wiersze otwierają spektakl. Przestrzeń gry to obszerny, drewniany prostokąt, spod desek tu i ówdzie przedostaje się woda, tworzy zastoje, kałuże, do których ktoś kiedyś powyrzucał niepotrzebne przedmioty. Mokro, grząsko czy może raczej - zbutwiało. Eliotowski niski, mokry grunt. Albo, kto wie, podmywana, na wpół już zatopiona tratwa? Tratwa Meduzy?

W głębi przestrzeni, w poprzek, drewniany pomost z podejściem po prawej stronie. Pod pomostem czarno połyskuje woda. Snop światła przez chwilę przeszywa mrok, ciężko warczy motocykl. Ta przestrzeń zdaje się, jak Madame Sosostris, przestrzegać: Zagraża tobie śmierć w wodzie. I widzę tłumy ludzi, jak chodzą w kółko, w kółko.

Za chwilę wyłowią trupa. Ktoś znajdzie w kałuży książkę, a może Księgę. Ktoś inny wyłowi zegarek. Relikty cywilizacji, która, jak Most Londyński, wali się wali się wali? Czy też symbole nigdy nie ustającej tęsknoty za ustanowieniem Kosmosu?

Kiedyż na ziemiach moich zaprowadzę ład? - pyta Eliot. Nie ma ładu, jałową ziemię zalega wysypisko kulturowych śmieci. Istnieją tylko surow­ce wtórne. Postmodernizm. Ale nie znaczy to, że zginęła potrzeba ładu. Tyle tylko, że ta potrzeba, nigdy nie nasycona, nie znajduje już gruntu, skazana jest na nieuchwytną oscylację między Chaosem i Kosmosem, trwa w stanie Kaosmosu. I w poszukiwaniu jakiegokolwiek sensu każe przekroczyć granice poznania, po Bataille'owsku spojrzeć w "odwrócone oczy".

Te fragmenty wsparłem o moje ruiny

Dobrze, niech będzie tak. Hieronim znów szalony.

2.

Mogłoby więc to przedstawienie nazywać się "Ziemia jałowa", ale nazywa się inaczej, bo też posuwa się znacznie dalej i w inne rejony niż Eliot. "Orbis Tertius", brzmi jego tytuł.

Trudno nie pomyśleć o Borgesie.

Klasyczną Fikcję Borgesa trzeba tu, bodaj w zarysie, przypomnieć: oto w unikatowym egzemplarzu pewnej encyklopedii znajduje się, nie wie­dzieć, jakim sposobem, artykuł o krainie zwanej Uqbar, której mimo pewnych danych, nie sposób zlokalizować ani historycznie, ani geogra­ficznie.

O Uqbarze wiadomo, między innymi, że posiada swoją literaturę, która w całości dotyczy fantastycznego regionu o nazwie Tloen. Bibliograficz­ny przypis w encyklopedii odsyła czytelnika do osobnego i, rzecz, jasna, równie unikatowego "studium iluzorycznego świata", które "nosi prowizo­ryczny tytuł "Orbis Tertius".

Narrator, który - jak to bywa u Borgesa jest Borgesem - odnalazłszy ów dokument, powiada: "Miałem teraz w ręku obszerny i metodyczny frag­ment całkowitej historii nieznanej planety, z jej budowlami i wojnami, z przerażeniem jej mitologii i zgiełkiem jej języków, z jej cesarzami i mo­rzami, z jej minerałami, z jej ptakami i rybami, z jej algebrą i ogniem, z jej kontrowersjami teologicznymi i metafizycznymi. I wszystko to na piśmie, spoiste, bez widocznej intencji doktrynalnej czy parodystycznej".

Tloen nie jest chaosem, upustem wyobraźni; jest to kosmos, w którym zostały sformułowane, choćby prowizorycznie, rządzące nim wewnętrz­ne prawa. Tloen ma swoją metafizykę, religię, matematykę, a liczne szkoły filozoficzne toczą spory o naturę czasu i przestrzeni. Twierdzi się na przykład, że "czas już cały przeminął i że nasze życie jest zaledwie wspomnieniem lub odbiciem wieczornym, niewątpliwie zafałszowanym i niepełnym, nieodzyskalnego procesu".

Szkoły literackie Tloenu dowodzą, że wszystkie dzieła pochodzą od jednego tylko autora, ponadczasowego i anonimowego, a także że "wszys­cy ludzie, którzy powtarzają jakiś wers Szekspira są Williamem Szekspi­rem".

Kto stworzył Tloen, nie wiadomo. Być może ta wyimaginowana, alterna­tywna rzeczywistość jest dziełem tajnego stowarzyszenia (sekty?) i że owa trudząca się od wieków "dynastia samotników", przekazując sobie sekretnie swoją gnozę, zwolna odmieni oblicze świata.

3.

Opowiadanie "Tloen", "Uqbar", "Orbis Tertius" należy do elementarnego kanonu światowej literatury, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że jest ostatnim z tekstów, po które sięga ktoś taki jak Raczak; przynajmniej ten Raczak, którego pamiętamy jako lidera "Ósemek" i współautora najwięk­szych przedstawień tego teatru - wspomnieć "Przecenę dla wszystkich", "Musimy poprzestać na tym, co tu nazwano rajem na ziemi", "Ach, jakże godnie żyliśmy", "Więcej niż jedno życie", "Raport z oblężonego miasta", "Piołun", "Ziemię niczyją"...

I tam rozpoznawalne były inspiracje i cytaty, choć, rzecz jasna "Ósemki" nie na literaturze stawiały swój teatr: posługiwały się Dostojewskim, Herbertem, Mandelsztamem, Rilkem, Cwietajewą, Camusem, ba - Faulknerem jako autorem "Przypowieści..."

Tym jednak, co tak zdumiewa w przypadku "Orbis Tertius", nie jest zaska­kujące odwołanie do Borgesa, nawet jeśli przyjąć, że ten skądinąd wielki autor literatury o literaturze ("wyobrażam sobie raj jako bibliotekę") słabo przystaje do wymienionych przed chwilą metafizycznych wizjonerów, egzystencjalnych ekstremistów, pisarzy-moralistów i filozofów. Tu zdaje się w ogóle już nie chodzi o literaturę, taką czy inną (zresztą w przedsta­wieniu Sekty cień Borgesa zaledwie przemyka pośród licznych, nie zawsze możliwych do zidentyfikowania i lokalizacji, cytatów, skojarzeń i aluzji: od Empedoklesa, Dantego, Szekspira po Conrada, Kawafisa, Karen Blixen, Eliota czy, zupełnie nie wiadomo kędy przybyłego, Bursę; nie mówię już o wykorzystaniu mało znanego, choć tłumaczonego w Pol­sce i wyśmienitego studium włoskiego historyka Carlo Ginzburga pt. "Ser i robaki" - pewno aktorka Sekty, Daria Anfelli maczała w tym palce; idę też o zakład, że spektaklowi patronuje duchowo, więc niedostrzegalnie, Claude Levy-Strauss jako autor "Smutku tropików"). Nie chodzi zatem o literaturę, zwłaszcza, że słowa poetów i filozofów, wypowiadane wprost, w trzech językach, czy transponowane w obrazy i działania tworzą jedynie fragment tej rozwibrowanej gry znaczeń. Mnós­two inspiracji ma charakter ściśle osobisty, wywodzi się z prywatnych historii i doświadczeń. Przypuszczam nawet, że postaci przedstawienia, proteuszowo zmienne i pozbawione ciągłości, lepione były z wielu ele­mentów. Trudno tu wnikać tak dalece w kuchnię spektaklu, wyobrażam sobie wszelako, że Jan Swammerdam z apokryfu Herberta, dodany do pewnej realnie istniejącej, a niegdyś z "Ósemkami" blisko związanej osoby, mógł po wymieszaniu z innymi jeszcze ingrediencjami, dać w re­zultacie postać na pół oszalałego adepta wszelkiej możliwej i niemożli­wej wiedzy. Tak czy inaczej. Daria Anfelli, Jolanta Cynkutis, Małgorzata Walas, Bogumił Gauden, Janusz Stolarski, Vincenzo Tedesco i Leszek Raczak skonstruowali spektakl tak, jakby chcieli dowieść słuszności spostrzeżenia Chateaubrianda, że "każdy człowiek nosi w sobie świat złożony ze wszystkiego, co widział i kochał, świat, do którego powraca zawsze, nawet wtedy, gdy przebiega i pozornie zamieszkuje świat inny".

Przecież nie na tym koniec, bo jakiekolwiek by te inspiracje były, to ostatecznie chodzi o świadomość, a pewno też i nieświadomość, które szukają wyrazu, kojarząc przeróżne wątki i składniki. Jeśli tak na to spoj­rzeć, to trzeba powiedzieć, że Raczak, robiąc takie, a nie inne przedstawie­nie, dokonał, jak się zdaje, radykalnego zwrotu zainteresowań.

4.

Byłoby nadto rażącym uproszczeniem, gdybym utrzymywał, że "Orbis Tertius" ma się do "ósemkowych" przedstawień Raczaka tak, mniej więcej, jak metafizyka do socjologii. Przyzna to każdy, kto tamte przed­stawienia pamięta: jakkolwiek ugruntowane w społecznej rzeczywistości i zrewoltowane, w sensie politycznym, miały one zawsze wymiar meta­fizyczny. Różnica polega chyba na wyborze metafizycznych opcji. Pro­szę oto zważyć - cytowany w "Orbis Tertius" Eropedokles powiada: "ja już byłem kiedyś chłopcem, dziewczyną, rośliną, ptakiem, niemą rybą wynu­rzającą się z morza"; dziwnie to współbrzmi z pierwszymi wersami "Burnt Norton" Eliota, mówionymi w spektaklu po angielsku (tu podaję, podobnie jak w pozostałych cytatach, przekład Miłosza):

Czas teraźniejszy i czas, który minął

Razem obecne są chyba w przyszłości

A przyszłość jest obecna w czasie, który minął.

Jeżeli wszelki czas jest teraźniejszy wiecznie,

Niczym okupić nie daje się czas.

A teraz Levy-Strauss ze "Smutku tropików", jego melancholijny namysł nad współistnieniem, względnością i przemijaniem kultur zdaje mi się, w niewypowiedziany sposób, uzupełniać Conradowski "horror, horror" z "Jąd­ra ciemności", wykrzyczany w przedstawieniu: "nagle przestrzeń i czas - powiada Levy-Strauss - stają się jednością, żywa różnorodność chwili - zestawieniem i przedłużeniem wieków. Myśli uczucie dosięgają nowego wymiaru, gdzie każda kropla potu, każdy ruch mięśni, każde tchnienie są symbolami historii, której przebieg odtwarza moje ciało, podczas gdy moja myśl obejmuje jej znaczenie. Odkrywam głębszą mądrość, w łonie której wieki i przestrzenie odpowiadają sobie i przemawiają tym samym językiem".

Ten szczególny moment pozwala na dotarcie do "najważniejszego sen­su, sensu niewątpliwie ukrytego, lecz którego częściową lub zniekształ­coną transpozycją jest każdy inny sens".

Cóż to jednak za metafizyka, ktoś spyta, która presokratycznego filozofa łączy z chrześcijańskim poetą i strukturalistą badającym zwyczaje Nambikwarów? Nie widzę, prawdę mówiąc, sprzeczności. Przekonanie, że wszystko jest wszystkim pojawiło się już w "Tablicy Szmaragdowej" Her­mesa Trismegistosa, patrona wszelkiej maści gnostyków, a nie wyrzekł by się go zapewne i Borges, choć z innej perspektywy patrzył: wszystkie poematy są jednym poematem, Szekspir jest każdym i każdy jest Szek­spirem. Planeta Tloen to w gruncie rzeczy prefiguracja postmodernizmu. Mnie się jednak zdaje, że Raczak kontestuje wszystkie metafizyczne systemy: kontestuje albo dokładniej - relatywi­zuje, próbując pokazać tę potrzebę w człowie­ku, która jest, by się tak wyrazić, trans-metafizyczna: przekracza każdą dostępną speku­lację, z przekonania czy tęsknoty, że możliwe jest dotarcie do jakiegoś Sensu wszystkich sensów, Czasu wszystkich czasów i Prze­strzeni wszystkich przestrzeni.

Ta tęsknota nie jest obca współczesnym fizy­kom, którzy próbują stworzyć jednolitą teorię Wszechświata. Uchodzący dziś za najwięk­szego z nich, Stephen Hawking, także, o ile wiem, inspirował "Sekciarzy". A może nikt nie wyraził tak dobrze jak on tego, co można by nazwać pytaniem pytań, gdy w zakończeniu "Krótkiej historii czasu" pisał: "Czemu Wszech­świat trudzi się istnieniem? Czy jednolita teo­ria jest tak nieodparta, że Wszechświat sam spowodował własne istnienie? Czy może Wszechświat potrzebuje Stwórcy, a jeśli tak, to czy Stwórca wywiera jeszcze jakiś inny wpływ na Wszechświat? I kto Jego z kolei stworzył?".

"Gdy znajdziemy odpowiedź na pytanie, dla­czego Wszechświat i my sami istniejemy - konkluduje Hawking - będzie to ostateczny tryumf ludzkiej inteligencji - poznamy wtedy bowiem myśli Boga."

Ba, ale poznanie myśli Boga jest pragnieniem, które towarzyszy ludzkości od zawsze. Całe jej dzieje wypełnione są owym trudem, który Hawkinga doprowadził do teorii Wielkiego Wybuchu i "czarnych dziur", a pewnemu włoskiemu młynarzowi z XVI wieku po­zwolił sformułować osobliwą teorię: że "na początku ten świat był niczym i że z wody morskiej ubity został jak piana, i ściął się niby ser, z którego zrodziło się potem mnóstwo robaków, i robaki te stały się ludźmi, z któ­rych najpotężniejszym i najmądrzejszym był Bóg, i wszyscy stali się jemu posłuszni...". Teorię zaświadczają dokumenty Inkwizycji, które zbadał Ginzburg, a jego książka zainspirowała Raczaka. Pomyśleć, że ostatni spektakl "ósemkowy" Raczaka, "Ziemia niczyja", spektakl niezwykle mądry i piękny, zrodził się z doświadczeń emigracyj­nych Teatru Ósmego Dnia, a jedną z inspiracji było zburzenie berlińskie­go muru. Choć prawdę mówiąc, już w "Ziemi niczyjej" wyczuwa się myśl, że świat jest generalnie źle urządzony i obalenie jednej bariery odsłania natychmiast następną. "Przebiłeś głową mur - ironizował kiedyś Lec - co będziesz teraz robił w sąsiedniej celi?"

Istnieje być może jakaś ostatnia albo - ostateczna cela, z której wyjść można już tylko w inny wymiar. Może nie przypadkiem w "Ziemi niczyjej" pojawiają się Nietzsche, Artaud, van Gogh - więźniowie cel ostatecznych. Dzieli ich tylko krok od wytrwale konstruujących kosmogonicznie mity i heretyckie teologie mieszkańców Orbis Tertius. Kto wie, może do tego, rozwidlającego się jak postmodernistyczne kłącze Deleuze'a albo jak labirynty Foucaulta, przedstawienia można by je­szcze jedno wprowadzić pytanie? To, które zamyka "Ziemię Ulro" Miłosza: "Cóż mają począć ludzie, dla których niebo i ziemia jest za mało i nie mogą żyć, jeżeli nie oczekują innego nieba i innej ziemi? Dla których ich własne życie, takie jakie jest, pozostaje snem, zasłoną, ciemnym lustrem i nie mogą pogodzić się z tym, że nigdy nie pojmą, czym było naprawdę"?

5.

W "Ziemi niczyjej" postaci toczą przed sobą wielkie okna, zza których dają rozpaczliwe znaki, próbują coś mówić - te okna wciąż dzielą ich od świata, są ruchomym murem. Dopiero w finale rozsuwają się na boki, przestrzeń staje się wolna, w głębi rozświetla się ogromny, kolorowy balon, który być może uniesie postaci ponad świat zabudowany murami; a jeśli nawet ich nie uniesie fizycznie, to przynajmniej pozostanie symbolem marzenia o wolności.

Mój Boże - balon... W balonie można spędzić pięć tygodni z Juliuszem Vernem, tymczasem Raczak przeczytał Hawkinga... Oto więc i symboliczna sekwencja tytułów: "Ziemia niczyja", "Ziemia jałowa", "Ziemia Ulro..." "Świat Trzeci".

6.

O przedstawieniu "Orbis Tertius" przyjdzie jeszcze nie raz myśleć, pisać. Pokazywane trzykrotnie na festiwalu Malta'94, nie było jeszcze ostatecz­nie ukończone. Więc i tego tekstu nie chcę zamykać ani traktować jak opisu czy recenzji, to tylko prowizoryczne uwagi, ślady. Tak czy inaczej jest to przedstawienie, z którym chciałoby się długo dialogować. A uczes­tników dialogu przybywa, a tematy się mnożą...

7.

Z "Dzienników poufnych" Baudelaire'a:

"Prawie całe nasze życie zużywamy na głupie ciekawości. A jest tyle rzeczy, które powinny w najwyższym stopniu wzbudzać ciekawość ludzi, a które, sądząc z ich sposobu życia, nie zaciekawiają ich wcale. Gdzie są nasi zmarli przyjaciele? Po co my tu jesteśmy? Czyśmy skądeś przyszli?

Co to jest wolność? Czy można ją pogodzić z prawem opatrzności? Czy liczba dusz jest skończona czy nieskończona? A ilość ziem, które nadają się do zamieszkania?

Etc. etc".

Leonowi Cierniakowskiemu, który jest mieszkańcem "Świata Trzeciego" i może dlatego mógłby, jak Eliot, powiedzieć: Nad wodami Lemanu siadywałem płacząc.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji