Artykuły

Nie opuszczając domu

Chcemy by były piękne, czekały na nas w domu z uśmiechem, a może także z obiadem. Ale nieźle, by umiały odezwać się wśród naszych kolegów. Więc, by uniknąć współczesnej wersji mezaliansu, żony wybieramy przeważnie nie gorzej od nas kształcone. Nie mamy też nic przeciw temu, że zarabiają pieniądze. I tak musi być przynajmniej dopóty, dopóki pensja zetatyzowanego pracownika skalkulowana będzie według minimum ekonomicznego osoby, a nie rodziny. To się podobno nazywa równouprawnienie... wszczepione nam w procesie dydaktycznym równie silnie jak wiara w wartość komunistycznej utopii: każdemu według jego potrzeb. Gdzieś w głębi duszy pragnęlibyśmy może by uznawały męską wyższość, mądrość, orientację - szczególnie w sprawach społecznych czy politycznych. W okolicy brzucha marzy się by były ciepłe i domowe. Ale na co dzień widzimy w nich kumpli: z przedszkola, szkolnej lawy, harcerskiego śpiworu.

W sztuce Władysława Zawistowskiego "Stąd do Ameryki", w chwili gdy wybucha Sierpniowy Strajk w Stoczni Gdańskiej, jeden z protagonistów tego dramatu - Marek wpada do domu, gdzie żona, w zaawansowanej ciąży, szyje wraz z koleżanką fatałaszki na Jarmark Dominikański. Dziewczyny są zapobiegliwe. Myślą o jutrze. O tym, co do garnka włożyć. Są poważne, czy instynktownie egoistyczne, podczas gdy chłopcom roją się cuda. I czy to czasem nie jest naturalne? Czy choćby po to by żona stanęła z paczką w kolejce pod więzienną bramą nie należy jej zostawić w domu, gdy ruszamy na ryzykowny szlak? Ale wtedy Marek nic nie wiedział o tym. I wciągnął je w strajk. Wychowany w hegemonii ideowej, czy w Partię wierzył czy w Boga, nie wiedział nic o wartości rodzącej się różnicy. Z różnic między demokracją a autokracją, pracą i domem, mężczyzną a kobietą. Tak, pokolenie, o którym opowiada Zawistowski, całe to pokolenie urodzonych gdzieś między 1940 a 1960 rokiem, rocznik autora "Stąd do Ameryki", mój rocznik, rocznik'54 wychowany był koedukacyjnie w najdosłowniejszym znaczeniu tego słowa. W piaskownicy, przy tablicy, w harcerstwie i w urzędzie zatrudnień, wszędzie panowała teoretyczna przynajmniej równość - równość płci. One otoczone przez podrostków wychowywały się w spodniach, my zapuszczaliśmy włosy do ramion.

Któryś z bohaterów "Stąd do Ameryki" mówi, że wolność i równość to nie są dwa człony koniunkcji lecz alternatywa. To prawda, przecież wolność przejawia się w społecznej zgodzie na różnice. A to, co różne z natury nie może być równe. Różnimy się wzrostem, bogactwem, zdolnościami, siłą. Jesteśmy różnopłciowi. To w skali społeczeństwa. A w skali świata? W politycznej skali mówimy różnymi językami, inne są nasze dziedzictwa kulturowe i wpływ jaki możemy wywierać na historię. Tego się nie zmieni. Człowiek urodzony w Stanach Zjednoczonych, kształcony w Berkeley czy na Harvardzie przez laureatów Nagród Nobla, mówiący bezbłędnie po angielsku, ma sto razy więcej szans odegrania znaczącej roli w kulturze niż najzdolniejszy Chińczyk spod Pekinu czy inny chłopiec z Chyloni. Uwaga świata skupiona jest na jego centrum, a ono, choć bardzo dziś poszerzone, nie sięga pod Pekin, ani nie dociera do Gdańska. Czy musimy rozpaczać z tego powodu?

Prawdy wypowiedziane, choć słuszne w zasadzie, nie są przecież bezwzględne. Zdarza się, a nawet zdarzyło niedawno, że jakiś chłopiec spod Wadowic zostaje Papieżem, że inny "dureń z Wędziagoły" trafia na parnas literacki, a elektromonter z Zaspy otrzyma doktoraty honoris causa i nagrodę Nobla. We współczesnym świecie możliwa jest kariera i międzynarodowa sława. To, co indywidualne i regionalne może nabrać charakteru zbiorowego i powszechnego, więcej - to, co doraźne, może przekształcić się w uniwersalne.

Pęd do tworzenia rzeczy znaczących dla całego świata jest jedną z charakterystycznych cech współczesnej cywilizacji. Posługuje się dziś ona tym samym angielskim językiem, porozumiewa przy pomocy tych samych środków technicznych, rządzą nią podobne w gruncie rzeczy ustroje. A przynajmniej hasła, na których się opiera są wspólne zarówno w socjalizmach realnych jak nierealnych, demokracjach ludowych czy parlamentarnych albo dyktaturach wojskowych bądź proletariackich. Ustrój współczesnego świata opiera się na pojęciach wolności i równości, które mianują się ideałami osiągalnymi na drodze postępu.

Wszyscy chcemy brać udział w postępie. Zwalczać powszechne choroby, oczyszczać atmosferę, wynajdywać nowe źródła energii, sprawdzać efektywniejsze systemy rządzenia, tworzyć dzieła sztuki, które spodobają się całej publiczności. A, że ta publiczność liczy się dziś w miliardy, że autor telewizyjnego serialu ma szanse zwracać się do widzów na wszystkich kontynentach, że świat rozszerzony w przestrzeni zmniejsza się, coraz bardziej pigmeji w czasie - więc i ambicja człowieka wychowanego w światowym systemie odwołań kulturowych zwraca się ku całemu światu. Zwraca się ku szerokiej przestrzeni, czego ceną okazuje się natychmiastowe ograniczenie jej oddziaływania w czasie.

"Cały świat" - czymże jest ta abstrakcja? Mówi się dziś w formie najwyższego komplementu o "światowym zasięgu" czy "międzynarodowym oddziaływaniu". Zatem za dobre uważa się to, co powszechne. A ceną upowszechniania jest uproszczenie. W każdym razie uschematyzowanie. Wychowano nas w schematach i ku schematom. W poczuciu, że nasze życie osobiste samo w sobie nabiera znaczenia, gdy zrealizuje wzór lub stanie się wzorotwórcze. Ten schemat to model konsumpcji i miraż kariery. Oczywiście życia "światowego" i kariery powszechnej: ogólnopolskiej, międzynarodowej, światowej.

Nic w tym nowego. Tyle, że religijny model zasługiwania się Bogu wyparty został przez podobanie się światu. A raj nie oczekuje nas po życiu lecz oddalony jest w przestrzeni, leży za Oceanem w... Ameryce.

Ameryka jest tu tylko hasłem, symbolem dobrobytu, od lat przynajmniej stu szczególnie popularnym w zacofanych gospodarczo krajach Europy. Ale w gruncie rzeczy jest przeciwieństwem miejsca, w którym przyszło się urodzić i wypada żyć. Jest synonimem wolności obiektywnej, to znaczy zwolnienia od ograniczeń czasu i przestrzeni. A konkretnie uwolnienia od nakazów tradycji, walki, poświęcenia. Stąd do Ameryki daleka jest droga. Jak stąd do Utopii, do Raju.

Bo w raju nic nas nie będzie krępować. Jeden z najpiękniejszych filmów jakie znam, opowiada właśnie o wolności i równości niebiańskiej. To "Kości rzucone" Delannoya wg Sartre'a. Żyć dla siebie, dla swojego szczęścia, kariery, bogactwa, inaczej - żyć dla wszystkich, dla świata, który sławy, bogactwa i władzy jest szafarzem, można tylko wtedy, gdy oderwiemy się od zobowiązań rodzinnych, przyjacielskich, środowiskowych. Gdy przestanie nas dotyczyć opinia kilku osób, a zadowoli postrzeganie powszechne. Dlatego karierę robi się poza domem. Z prowincji jedzie się do stolicy. Ze stolicy kraju do stolicy Europy. Choćby ta "stolica" była w gruncie rzeczy zaściankiem.

Wyjazd stąd jest więc formą ucieczki, poszukiwaniem spokoju lub buntem przeciwko zewnętrznemu, społecznemu sumieniu, które otacza nas w domu. W sztuce Władysława Zawistowskiego opowiadającej o gremialnej (niewątpliwie liczbowo, a kto wie czy i procentowo nie większej od Wielkiej) Emigracji lat 1978-1987, najbardziej świadomym jest wyjazd działacza opozycyjnego następujący w jakimś 1984 roku. Zapytany dokąd jedzie, Jacek odpowiada: Czy to ważne? Ważne, że się wyjeżdża stąd. Stąd do Ameryki, stąd do Holandii, stąd do Kanady - to już wszystko jedno.

Kulturowy wzorzec emigracji ma oczywiście w Polsce szczególne znaczenie. Podobnie jak model podziemnej walki z władzą. Spisek i emigracja to wartości, które literatura dziewiętnastowieczna i cały szkolny model wychowania humanistycznego ustawiły na czele wartości ocenianych pozytywnie. I cóż z tego, że wartości te odnoszono do przeszłości, sugerując doskonałość otaczającej rzeczywistości, która właśnie ani spisków, ani emigracji nie wymaga, kiedy pierwszy konflikt z rzeczywistością sprawił, iż poszukująca metod walki o poprawę otaczającego świata młodzież sięgnęła automatycznie do arsenału środków tradycyjnie wartościowych.

Zarówno walka podziemna jak i emigracyjna wymaga oderwania się od codziennego miejsca, od domu, od kobiet. Sceny z Grottgera: ułan na koniku, a one pieśni patriotyczne śpiewają i szarpie przygotowują. Dopóki one pozostają, istnieje miejsce, o które się walczy, do którego chce się wracać. Jak w tęsknym szlagworcie Młynarskiego: bo męska rzecz być daleko, a kobiety wiernie czekać.

Coś się poplątało. Nie tylko w Polsce. Wszędzie. Chłopcy wychowują się razem z dziewczętami. Zniknęły różnice między płciami. Ambicje stały się podobne, bliźniacze są także sposoby ich realizacji. Wszystkim chodzi o dom. Z domu wychodzi się razem (do pracy czy na wycieczkę) i razem do niego wraca. To brzmi dobrze. Tylko, że od ósmej do czwartej, kiedy mąż i żona są w pracy, a dziecko w przedszkolu, nie ma domu! Tęsknota za domem sprawia, że staje się on obsesją. W pracy, wśród walki, na wycieczce - myślimy tylko o tym domu. O tym ognisku, które powinno się palić niepodsycane. I nie ma już ani pracy, ani odpoczynku ani walki! Pozostaje tylko obsesja domu, w którym - skoro zabrakło człowieka - musi być pralka automatyczna, co wyłączy się sama w czasie naszej nieobecności, musi być piec mikrofalowy podgrzewający w kilka minut spreparowane dania z supermarketu. Potrzebny jest samochód czy metro, które najszybciej nas do domu dowiozą.

Gdy tych cywilizacyjnych udogodnień zabraknie, życie staje się koszmarem. Koszmarem poświęcenia, rezygnacji, koszmarem, z którym trzeba walczyć lub od którego należy uciec. Gdzie? Oczywiście do elektronicznego raju, do Ameryki.

Ten, który nie wyjechał, Marek, chyba najsympatyczniejszy, może nawet zbyt biały charakter dramatu Zawistowskiego, zdaje się czuje, choć nie wie do końca, że po to, by coś robić na serio trzeba także być osobno. Po to, by zachować wartości nie wolno mieszać ich ze sobą. Czym innym jest jego miłość do kobiety (choć nieszczęśliwa), czym innym sukcesy zawodowe, jeszcze czym innym etyka polityczna. Po to by te sfery istniały trzeba umieć się od nich izolować, rozróżniać je, przyglądać im się z perspektywy, choćby górskich szczytów, na które tak chętnie wybiera się bohater i wśród których ginie.

Więc o czym opowiada ta sztuka? O bezsensowności wyjazdu? O niemożliwości ucieczki? Czy o konieczności oddalenia się od miejsca, o które nam chodzi? - O niezbędnym dystansie i o konieczności widzenia rzeczy w dwoistym świetle. Udało się Zawistowskiemu napisać dramat. Czyli sztukę, w której racje są prawie równo rozdzielone. I nie chodzi tutaj o racje "białych" i "czerwonych" ani o dwukolorowe słowa znaną grafią pisane. Chodzi o to, że "czerwoni" nie są zbyt jaskrawi, a na bieli opozycjonistów też doszukać się można plamek. Pisarz nie ocenia wyjazdów. Mówi o tym wprost "głosem autora". Ale stara się rozróżnić ucieczki od ataku, zakopanie się grajdołku od wybicia ponad zaścianek. Śmierć Marka, który z największym dystansem patrzy z biegiem lat na otaczający go świat, nie opuszczając go programowo, wszelki wybór opatrzy dodatkowym znakiem zapytania.

Zapytania o znaczenie, o rolę wyznaczoną nam w scenariuszu życia przez naczelnego reżysera. Rodzimy się w danym miejscu, wcieleniu i czasie. Mądrzy, albo tylko dobrzy bądź jedynie silni. I każdy może swoje życie przeżyć najlepiej.

Czy chcę powiedzieć, że kobiety nie powinny wykonywać prac męskich, a człowiek urodzony w Kutnie powinien w nim dokonać żywota? Oczywiście nie ośmielę się podpisać pod tak ostro sformułowaną, choć jakoś, wśród tego co widzę dokoła, bliską memu sercu tezą. A w każdym razie bliższą od jej odwrócenia, które premiuje pomieszanie pojęć, heteroseksualizm i ogólną entropię. Reguły nie są bezwzględne. A odróżnienie ucieczki przed swoim przeznaczeniem od poszukiwania celu bardzo trudne. Można sprowadzić do paradoksu, to co na początku napisałem: świat koncentruje się dziś wokół centrum, ale peryferia mogą odmienić jego kształt.

I tutaj tkwi dramat. Już nie tylko polski, a może właśnie cywilizacyjny. Dotykając opozycji: związku między polityką a szczęściem rodzinnym, wdał się Zawistowski w polemikę z rodzimą tradycją romantyczną. Pytając o formę realizacji siebie, o zależność od opinii dotknął problematyki egzystencjalnej. Formułując antynomię wolności i równości, pytając o granice unifikacji jednostki w skomercjalizowanym świecie, dotykając względności kariery i zatrącając niebanalnie o kwestię kobiecą zadał autor "Stąd do Ameryki" pytania uniwersalne.

Jest to więc bardzo dramatyczny i, jak tego dowiodła inscenizacja Mikołaja Grabowskiego, także teatralny tekst. Nie wiem czy to utwór wybitny, czy bardzo mądry, lecz z pewnością dojrzały. Zwarty, z czytelną, wręcz filmowo precyzyjną akcją. Niektóre sceny, i ze względu na temat, autentyzm i rodzaj montażu przywodzą na pamięć realistyczne fragmenty trzeciej części "Dziadów". A dedykacja, czy apel emigrantów, którym oglądany przeze mnie przedpremierowy spektakl się kończył, scenicznie działa z mocą porównywalną z finałami inscenizacji romantycznego arcydramatu. Tak, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że utwór Zawistowskiego sygnalizuje, iż bliski jest moment literackiego owocowania pokłosia Wielkiego Zrywu. "Stąd do Ameryki" zajęłoby w romantycznej analogii może miejsce "Wacława Dziejów". Owego poematu Garczyńskiego, w którym zawarte było właściwie już wszystko, co Słowacki w "Kordianie", a Mickiewicz wyraził w "Dziadach". Gdyby tak było bardzo chciałbym wiedzieć kiedy równoważne teksty pojawią się i czy tutaj powstaną czy też w Ameryce.

Ale nie o analogie czy o świadome aluzje tu chodzi. Chodzi o to, że w Gdańsku, a nie na emigracji, ma współczesny pisarz szansę spotkać się z artystą scenicznym, co pisarzom romantycznym dane nie było, i wspólnym głosem, uczciwie opowiadać o tym, co ważne tu i teraz, dla nich i dla publiczności. Sukces tego przedsięwzięcia polega na tym, że Władysławowi Zawistowskiemu i Mikołajowi Grabowskiemu udało się stworzyć regionalny spektakl, który opowiada o tym, jak wybić się ponad zaścianek nie opuszczając domu - jak to, co lokalne, przekształca się w uniwersalne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji